Spotkanie wyjazdowe skończyło się przegraną 1:2. Trener Maciej Skorża mówił o spokoju i rozwadze. O tym, że jednobramkowa strata nie oznacza konieczności ryzykowania i atakowania od pierwszej do ostatniej minuty. Jeśli jednak spojrzymy na wynik tamtego meczu, mamy wrażenie, że Biała Gwiazda wyszła na boisko z jedną myślą: zniszczyć. Siedem lat temu Wisła rozgromiła w 2. rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów, Beitar Jerozolima – 5:0.
– Drużyna Beitaru pokazała, jak groźna potrafi być na własnym terenie, teraz kolej na nas. Chcemy pokazać, jak potrafimy grać przed własną publicznością w Krakowie – mówił przed meczem Skorża. Słowa dotrzymał w stopniu nieosiągalnym ani wcześniej, ani później. Przynajmniej jak do tej pory. Ten mecz był kompletną miazgą i jednym z najlepszych występów polskiego klubu w europejskich pucharach.
Przeciwnik może nie był najwyższej klasy, ale po pierwsze, mecz u siebie jednak wygrał. Beitar to nie La Fiorita z San Marino. Mieli w składzie kilku piłkarzy, o których mistrz Polski mógł co najwyżej pomarzyć. Chociażby Sebastian Abreu czy Toto Tamuz. Na szczęście Biała Gwiazda miała… swoje gwiazdy. Junior Diaz, który strzelił bramkę po asyście przewrotką Wojciecha Łobodzińskiego. Niezawodni bracia Brożkowie. Gola strzelił nawet Rafał Boguski.
Entuzjazm był niebywały, ale nie ma się czemu dziwić. Skorżę na konferencji prasowej dziennikarze powitali gromkimi brawami. Gazety i portale rozpisywały się, że w końcu mistrz Polski jest na europejskim poziomie.
Wisła gra dalej, zasłużenie pokonując Beitar! Teraz czeka nas walka z Barceloną, jako nagroda za dzisiejszy, kapitalny mecz! Brawo panowie!!! – pisał Wisła Portal. No właśnie, gdyby nie ta Barcelona…