Wisła zagrała najlepszy mecz w tym roku. Pokonała mistrza Polski i w pełni wykorzystała błędy Tamasa Kadara, największego parodysty w Lechu. Kibice śpiewali jak na weselu, a najlepiej do rytmu wywijał Rafał Boguski. – Kiedy ostatni raz byłem tak zadowolony po meczu? Naprawdę nie pamiętam… Może jak wygraliśmy z Górnikiem 4:1? – mówił po meczu Boguski. – Kiedy ostatni raz strzeliłem dwie bramki w jednym meczu? Też nie wiem…
No więc przypominamy – w lutym 2013 roku w meczu Pucharu Polski z Jagiellonią Białystok. Kupa czasu. Oczywiście, teza, że ostatni dobry mecz Wisła zagrała jeszcze w epoce ataku Żurawski-Frankowski to spora przesada, ale tak grającej Wisły, tak skutecznej Wisły, tak skutecznego Boguskiego… No, pod Wawelem nie widziano już dość dawno.
Zresztą, zatrzymajmy się na moment przy bohaterze tego meczu. Boguski. Człowiek zagadka. Zdarzają się mecze, gdy sprawia wrażenie jednej z największych katastrof, jakie pojawiły się w ekstraklasie. Potyka się o nogi, podaje niecelnie, a jego strzały to zwykłe tastasie. Piłka leci tak, że aż prosi się o eutanazję. W pełni zasługuje na kpiący przydomek „Boguś”, jest zaledwie pół poziomu nad Sikorskim z okresu, gdy trybuny wesoło śpiewały: “jebać Messiego, my mamy tu Sikorskiego”.
A w sobotę znów – bo przecież taki wyskok nie zdarza mu się po raz pierwszy – był panem piłkarzem. Panem Piłkarzem. Przyjmował w punkt, zagrywał celnie i strzelił dwa gole. Ponoć kiedyś nazywano go „Dzikim”. – Dziki zawsze jest wszędzie, ale zwykle jest niedoceniany. Dzisiaj się napracował i strzelał bramki – podkreślał po meczu Arkadiusz Głowacki.
Co prawda oba gole Boguskiemu podarował Tamas Kadar, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Do takiej gry Boguskiego – wciąż jeszcze nie.
Maciej Skorża znowu był pytany o to dlaczego Węgier zagrał w pierwszym składzie. – Czasem tak jest, że zawodnik popełnia błąd i liczy się na jego dobrą reakcję. Czasem to wykorzystuje, czasem nie – silił się na dyplomację trener, ale wyglądał jak chłopak, który chce zerwać z dziewczyną, ale zastanawia się czy zrobić to przez SMS-a, czy na żywo.
Podpowiadamy: Kadar, po prostu się nie nadajesz.
A Wisła? Świętowała. Ba, wyglądało to jak pełnoprawne wesele. Podobało nam się, gdy gniazdowy uczył cały młyn nowej przyśpiewki. Cała wiara rozruszana, więc potrzebuje jeszcze więcej zabawy. Co prawda bardziej mruczeli niż śpiewali, ale chyba wszyscy dobrze się bawili.
A potem wjechał nieśmiertelny weselny szlagier: „Tak się bawią ludzie”. Z puentą: “kiedy wygrywa”. Gdyby nie rytm, rym i inne tego typu duperele, warto byłoby dodać: “kiedy wygrywa w takim stylu, w taki sposób”.
Wisła zagrała najlepszy mecz w tym roku. Takiego spotkania potrzebowali w Krakowie wszyscy, a z czasem coraz bardziej było czuć stare czasy przy Reymonta – kibiców, którzy reagują na sytuację boiskową i zawodników, którzy wierzą w to, że mogą pokonać silnego rywala.
A właściciele ogródków przy Rynku będą mogli zarobić.
Przeczytaliśmy na Twitterze, że ta Wisła to fenomen. Zmienia piłkarzy, trenerów, a dalej potrafi grać ładnie. Na pewno zdarzą się mecze, gdy znowu będą boleć zęby, ale jeśli przy Reymonta zastanawiają się nad jakąś akcją marketingową zachęcającą do przyjścia na następne spotkanie, to powinni wybrać obrazki z tego spotkania.
Szkoda tylko, że święto Wisły oglądało tylko 13 tys. ludzi. Co prawda sprzedano dwa tysiące biletów więcej, czyli hajs będzie się w miarę zgadzał, ale to wciąż za mało jak na taki poziom.
Do Wisły w końcu wrócił uśmiech. Arkadiusz Głowacki znowu mógł sobie pozwolić na ironię w rozmowach z dziennikarzami. Zapytany o okłady z lodu na łokciu i kostce odpowiedział, że użądliła go osa albo szerszeń. – W każdym razie jakiś Robak – mówił.
Wesoła Wisła. Widok zapomniany, wytęskniony. Ciekawe tylko na jak długo.
Fot.FotoPyK