Reklama

Gra Wisły jak wycieczka w czasie. Powrót do przeszłości

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 sierpnia 2015, 21:58 • 3 min czytania 0 komentarzy

Kto z kibiców Wisły nie przyszedł dziś na stadion – niech żałuje. Komu palec omsknął się na pilocie od telewizora – niech żałuje. To był mecz z serii tych, które przegapione ściąga się i ogląda w całości. „Szkoda, że Lech nie spotkał się z Wisłą przed meczem z Bazyleą. Poczułby jak może wyglądać europejski poziom”, krzyczał rozentuzjazmowany Kazimierz Węgrzyn, bo naprawdę mieliśmy w Krakowie kawał dobrej piłki. Zwłaszcza w wykonaniu Wisły, co jest szczególnie dobrą informacją dla Kazimierza „ciągle remisuję” Moskala. Pięknie się przełamał.

Gra Wisły jak wycieczka w czasie. Powrót do przeszłości

W przypadku Lecha, niepisana zasada brzmi ostatnio – nie ma meczu bez błędu Kadara. Skorża miał święty spokój póki tylko opowiadał jak to Węgier jest już blisko wyjściowego składu. Od kiedy go wprowadził, wyłącznie liczy błędy. Nic dziwnego, że minę po końcowym gwizdku miał nietęgą, prawie jak po Levadii. Pomyłek, które kosztowałyby Lecha stratę bramki doliczyliśmy się już w czterech różnych meczach, w tym trzech jakie Kadar zaliczył w Ekstraklasie. Za każdym razem albo wchodzą błędy w ustawieniu, albo zła ocena sytuacji boiskowej. Dziś było to o tyle łatwiej przełknąć, że mylił się po świetnych akcjach Wisły. Najpierw po długim podaniu Głowackiego i znakomitym zgraniu głową Brożka, w drugim przypadku po rajdzie Jankowskiego i wykończeniu Boguskiego – strzelca obu goli. 

Wisła była niesamowicie nabuzowana. Dawno nie pamiętamy tak dobrej połowy, jak ta pierwsza z Lechem. Porównując z „holownikiem” Popoviciem sprzed tygodnia, Guerrier i Crivellaro wnieśli do poczynań drugiej linii znacznie więcej ożywienia. Wszystko działo się szybciej i z rozmachem. Gdyby Lech wykorzystał którąś ze swoich sytuacji, trener Moskal pewnie najbardziej żałowałby okazji, w której Brożek z Boguskim poszli z szybką kontrą przeciwko samemu Kadarowi. Gdyby to dobrze rozegrali, mielibyśmy szybkie 2:0 już przed przerwą, a tak doczekaliśmy się dopiero w doliczonym czasie.

Skorża może mieć ból głowy z kilku względów, nie tylko dlatego, że znowu ktoś go ograł. Kadar – powód numer jeden. Thomalla – numer dwa. Może to za wcześnie, może za mały kredyt zaufania z naszej strony, ale odnosimy wrażenie, że to napastnik dość ograniczony i w Poznaniu nie będą nosić go na rękach. W przekroju całego spotkania, i przed, i po  zejściu Niemca, poznaniacy mieli sporo okazji, by odwrócić wynik. Pudłowali Thomalla oraz Hamalainen, ale przede wszystkim trzykrotnie świetnymi, kluczowymi interwencjami popisywał się Cierzniak – drugi obok strzelca obu goli bohater tego meczu. To chyba najlepszy pojedynczy występ bramkarza, jaki widzieliśmy w tym sezonie.

Gra Wisły była dziś jak wycieczka w czasie. Powrót do przeszłości. Znowu okazało się, że jest to zespół, który nawet w wyraźnym dołku od czasu do czasu umie porwać tłumy. Co tydzień trenerzy wszystkich ligowych rywali powtarzają jaki to silny zespół, jaki będzie groźny, kiedy da się mu trochę czasu. Wreszcie miało to coś wspólnego z rzeczywistością. Jedno, czego obiektywnie szkoda – to frekwencji. W Krakowie non stop mówią, że odpowiednio wypełniony stadion to jedna z najważniejszych składowych walki z kryzysem finansowym, ale liczby na stadionie, jak na złość, coraz słabsze. Na Lecha w Krakowie dawno nie przychodziły wielkie tłumy (18-20 tysięcy), ale 13 tysięcy dzisiaj to grubo poniżej normy. 

Reklama

Gdyby nagrać „trailer” tego meczu i puścić ludziom na zachętę, przy kasach byłyby kolejki.

LECHIACRACOVIA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...