Są pewne prawdy niezmienne. Słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie, księżyc krąży wokół Ziemi, rzeki płyną ze źródła do morza i nigdy na odwrót, a triumfator Ekstraklasy nie gra w Lidze Mistrzów. Stosunek mistrza Polski do Champions League wciąż najlepiej obrazuje ten stary dowcip o jądrach, które biorą udział, ale nie wchodzą. Za rok okrągła dwudziesta rocznica naszej nieobecności w elicie – jeśli można zasugerować rodzaj obchodów, to proponujemy drogę krzyżową.
Dla leniwych, komentarz na szybko
Możemy tarzać się w tanich metaforach, jak to Kolejorz został wykolejony, jak lokomotywie brakło pary, jak to wypadł z właściwie obranej trasy, ba – możemy nawet zarymować, że miał być Pendolino, a okazał się drezyną. Jednak przede wszystkim chcemy zauważyć, że Basel, aka FC Zderzenie ze ścianą, to kolejny dowód na to, że trzeba mieć całe kilometry dystansu do naszych drużyn, całe rezerwuary zachowawczości, by nie powiedzieć – cynizmu. Szwajcarzy nie zagrali wcale jakiegoś wielkiego meczu, defensywę mieli przez większość czasu podłączoną do prądu, a jednak wywożą 3:1, pewny awans, a jeszcze mieli karnego. To jest odarcie ze złudzeń, sprowadzenie nas do parteru kolejny raz, gdy kolejny raz tak bardzo chcieliśmy uwierzyć, że to już, że teraz, że wreszcie zrobiliśmy krok do przodu, że nowe stadiony i cała ta otoczka musi się wreszcie przełożyć też na wyniki, że już za długo mamy pecha i za długo zbieramy baty. No bo ileż można? Jak widać, długo.
Ekstraklasa wybaczyłaby Lechowi te parę błędów w obronie, tu z Piastem czy inną Koroną zdążyliby wszystko wyrównać. Ale tym się właśnie różnią europuchary od grania w Polsce, że tu, z takim rywalem jak Basel, nie ma miejsca na obsuwy. Żadnego. Zerowy margines błędu. Co kogo obchodzi, że grasz dobrze przez długi okres? W futbolu decydują chwile, więc Bazylea wcale nie musiała być lepsza przez cały mecz, dominować, wystarczyło, że wykorzysta swoje okazje i koniec.
Lech może mieć pretensje tylko do siebie, bo jak się wypina tyłek, to nie można się dziwić, że potem boli. Powiedzieć że to była porażka na własne życzenie byłoby przesadą, umniejszalibyśmy za bardzo jakości Basel, ale jednak – coś jest na rzeczy, ręka do klęski została przyłożona, może nawet dwie. Duet stoperów Kadar i Kamiński przeszedł test negatywny, udowodnił, że po prostu to jest dla nich za wysoka półka. Douglas i Kędziora to tak udani ofensywni obrońcy, że zapominają jakie są podstawowe wymagania co do nich. W konsekwencji mistrz Polski ma linię defensywną, która do pewnego poziomu – podkreślamy, do pewnego poziomu – wygląda całkiem nieźle, ale jak się trafi ktoś bardziej kumaty w ofensywie, to ją po prostu obnaża. Nie musi tego robić co minutę, bo nie o to w tej grze chodzi, ale prędzej czy później skarci brutalnie. Tak jak skarciło FC Basel, usadzając Lecha w kącie, jak wielu mistrzów Polski przed nim.
Jesteśmy wciąż daleko nie tylko za najlepszymi, ale nawet za średniakami. Czasami patrzysz na to jak opakowana jest liga i dajesz się nabrać, że jest inaczej – teraz przyszedł strzał w pysk dający otrzeźwienie.
Fot. FotoPyK