Na pozór wszystko wydaje się piękne. Transfery króla strzelców, najlepszego stopera ligi, piękny komplet strojów i rewelacyjne wyniki w raportach Ernst&Young. Aż wejdziesz na stadion. Dopiero tam da się naprawdę odczuć klimat pt. Legia 2015. Henning Berg jeszcze niedawno planował uciszać inne obiekty, tymczasem dziś dostał od świecącego pustkami stadionu festiwal wyzwisk, jakiego nie było w polskiej piłce od paru lat. Kiedy co kilka minut słyszysz „Legia to my” – to już świadczy o pewnym wotum nieufności. A to był dopiero początek.
Najpierw były transparenty: „macie wygrywać, walczyć i zapierdalać. Kto tego nie rozumie, niech stąd spierdala” i „od pół roku nie zasługujecie na nasz doping”. Z każdą kolejną akcją przy Łazienkowskiej robiło się coraz ostrzej. 35. minuta – „jak tak dalej grać będziecie, znowu chuja zdobędziecie”. Dziesięć minut później – „co wy robicie, wy naszą Legię hańbicie”. W międzyczasie „piłkarzyki-pajacyki” i typowa dla Legii gra na granicy spalonego. Zakończona 350 ofsajdami do przerwy, ponieważ Berg zapomniał wytłumaczyć Nikoliciowi, że Polska nie Węgry i tu JEDNAK obowiązuje zasada spalonego. No i specjalność zakładu – pudła Kucharczyka. Najpierw górny opustoszały sektor Żylety, potem główka na pustaka. Zakończona oczywiście poza „pustakiem”, jak to lekkoatleta Kuchy King ma w zwyczaju nie od dziś.
Do dopełnienia obrazu brakowało tylko wejścia szwajcarsko-szwedzkiego Ibry. Ten – tuż po zameldowaniu się na murawie – od razu zrobił „ibrakadabra” (bo to jednak czary, żeby tak spudłować), czyli – znając jego charakter – w lutym, podczas prezentacji w nowym klubie, zakomunikuje, że w pierwszej akcji wywalczył dwa karne, zaliczył asystę przy swojej bramce, dostał MVP i Leśnodorski zamknął go w kiblu w obawie przed skautami z Premier League.
Na szczęście dla Legii w porę wybudził się grający naprawdę niezły mecz Duda i RACZEJ załatwił sprawę awansu. Piszemy „raczej”, bo – choć dostrzegamy postępujący marazm ekipy Legii – to jednak rywal złożony jest z pasterzy, którzy wykręcili ledwie ósme miejsce w zżartej machlojkami lidze. Czyli w normalnych okolicznościach i tak podziurawionej oraz nieskoordynowanej obronie powinien zostać powieziony nawet przez duet Piech-Masłowski. Normalnych okoliczności nie ma jednak w Legii od ponad pół roku. A to, co zobaczyliśmy dziś, na fazę grupową Ligi Europy może nie wystarczyć. I – pisząc już zupełnie serio – strach pomyśleć, co wtedy z planowanym budżetem.
Fot. FotoPyK