Reklama

Tak powinien wyglądać start w pucharach

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 lipca 2015, 22:08 • 3 min czytania 0 komentarzy

„Coś się zmieniło w naszych w głowach” – mówią ostatnio w Lechu. I z każdym wygranym meczem – a grają teraz tylko te z kategorii ważnych – bardziej wypada im wierzyć. Dziś Kolejorz w stu procentach wykonał plan, jaki miał do zrealizowania w Sarajewie. Jego gra nie miała wiele wspólnego z płynnością, ale wygrał – pewnie i bez straty gola.  Chwilami wiało nudą, jednak duża w tym zasługa właśnie Lecha. Gospodarze nie potrafili poważnie mu zagrozić.

Tak powinien wyglądać start w pucharach

Pierwsze małe zaskoczenie – dość umiarkowana intensywność w poczynaniach obu drużyn. Chociaż w 35. minucie mieliśmy już drugą wymuszoną zmianę, nastroje z ulic Sarajewa zupełnie nie przeniosły się na murawę. Przez długi czas – pełny spokój. Faul średnio co pięć minut. Lech ruszył z animuszem, po czym nagle wszystko siadło i przez blisko dwa kwadranse nie doczekaliśmy nawet strzału. Mniej więcej od wejścia Dudki w miejsce Linettego (8. minuta, pierwsza wymuszona zmiana), hasło „w Europie nie ma już słabych drużyn” zdecydowanie nabrało na znaczeniu. Nie bierzemy tego za przypadek – składnie grających poznaniaków bez Karola trudno sobie wyobrazić. Warto by zapytać Skorży, ile byłby dzisiaj w stanie oddać za zdrowego Linettego – na szczęście nie było to ostatnie słowo Lecha.

Na papierze – za dokładanie nogi albo głowy w polu karnym w pierwszej kolejności miał odpowiadać Denis Thomalla, o którym Jacek Rutkowski mówił: „uznaliśmy, że jest lepszą propozycją niż którykolwiek z zawodników, którzy strzelili przynajmniej dziesięć goli w ostatnim sezonie Ekstraklasy”. W praktyce wyszło, że najgroźniejszy znów był Hamalainen. Najpierw trafił w poprzeczkę, później już do siatki. Ważna akcja dwóch kluczowych zawodników, bo wcześniej do Fina doskonale dograł Trałka.

Później również na Thomallę przyszła pora. Fakt, że osierocony przez kontuzjowanego pomocnika, nie serwował nam wielkich fajerwerków, do 60. minuty nie posądzilibyśmy go nawet o jakiekolwiek uderzenie w kierunku bramki Sarajewa. Ale jak cały Lech – mimo byle jakiego stylu, zrobił swoje. Pomimo niewielkiej liczby strzałów i bez wyraźnej dominacji, na tablicy wyników wszystko się zgadzało.  

Gospodarze niby udowodnili to, co o nich już wiedzieliśmy – że nie jest to drużyna wesołych elektryków, jakich przy odpowiedniej dawce szczęścia można było trafić na tym etapie przygody pucharowej. Niby z grubsza pojęli, na czym ta gra polega, ale tylko z grubsza, bo jednak nie zrobili poznaniakom poważniejszej krzywdy. Skończyło się na kilku wystrzałach ostrzegawczych przy wyniku 2:0. Gra jeden na jednego też nie zawsze lechitom wychodziła, było trochę błędów, ale bez konsekwencji.

Reklama

Pisaliśmy rano – wreszcie mistrz Polski nie przystępuje do eliminacji Ligi Mistrzów zabiedzony. Nic, tylko brać to wyzwanie za bary i ciągnąć wózek jak najdalej. Pierwszy krok już poczyniony. Na wszelki wypadek przypomnimy tylko, że w zeszłym roku, gdy FK Sarajewo eliminowało z Ligi Europy norweski Haugesund i grecki Atromitos, też u siebie przegrywało, a na wyjazdach było w stanie zrobić spore szkody. Ku przestrodze, choć nie dopuszczamy myśli, że Lechowi może jeszcze stać się krzywda. 

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...