Jak w rok wybić się z piątej ligi do Ekstraklasy? Na co konkretnie zwraca uwagę Henning Berg? Co denerwuje w relacjach z treningów? W jakiej sprawie zatelefonował Zbigniew Boniek i skąd dzwonili zagraniczni dziennikarze w sprawie transferu? O tym wszystkim i o wielu innych rzeczach opowiedział Łukasz Broź w rozmowie z Weszło. I w zasadzie sam zaczął tę rozmowę…
Czemu po mnie tak ostatnio pojechaliście?
Właśnie miałem zacząć od pytania, czy jesteś wystarczająco wypoczęty.
Opisujecie niektóre sprawy, a nie wiecie, jak jest naprawdę.
Przed meczem z Grecją, gdy opuściliście zgrupowanie, powiedziałeś: „czujemy zmęczenie fizyczne i psychiczne. Rozegrałem w sezonie ponad 40 meczów. Jego trudy dają o sobie znać. Na pewno podczas zajęć z kadrą nie czułem świeżości”.
Nie wszystko zależy ode mnie. Skoro trener Berg zdecydował, że po rozegraniu tylu spotkań potrzebny jest nam odpoczynek i dogadał się z trenerem Nawałką, żeby brał nas pod uwagę tylko na mecz z Gruzją, to co mogę powiedzieć? Muszę się dostosować. Wszyscy pytali, dlaczego nie zostaliśmy dwa dni dłużej, ale pewne rzeczy odbywają się poza mną. Nie wypada mi w nie ingerować. Głupio byłoby mówić: „chcę zostać”, skoro zostaliśmy zwolnieni. A co do tej świeżości… To normalne, że pod koniec sezonu nie zawsze ją czujesz. Skupiasz się jednak na tym, by zagrać jak najlepiej.
Piłkarze Jagiellonii mieli krótsze urlopy, a mogli zostać.
Ta sytuacja była załatwiona wcześniej. Może mogło to inaczej wyglądać, ale nie podchodźmy do tego tak, że stało się coś wielkiego. Nikt nie chce odpuszczać reprezentacji, nie wiadomo, kiedy przyjdzie następne powołania, ale… No, stało się, jak się stało. Następnym razem będziemy o tę sytuację mądrzejsi.
Ta wypowiedź była o tyle zaskakująca, że wygłosił ją zawodnik, który po pierwsze nie dawał do tej pory żadnych wypowiedzi zasługujących na krytykę, a po drugie – grający na pozycji, gdzie konkurencja jest bardzo duża.
Drażliwy temat. Naprawdę nie mogę mówić o wszystkim i nie o wszystkim decyduję.
A jak wygląda sama kwestia zmęczenia? Wspomniałeś o 40 meczach, a od przerwy zimowej rozegrałeś ich 15.
No tak, mówiłem o całym sezonie. Normalne, że gdy przegrywasz mistrzostwo na własne życzenie, to nie będziesz psychicznie wypoczęty. Puchar był dla nas dodatkiem – udało się i całe szczęście – ale głównym celem było mistrzostwo. Na finiszu nie graliśmy dobrej piłki. Mistrzostwo uciekło i każdy na koniec był wkurwiony.
Teorii na temat powodu utraty mistrzostwa jest wiele – a twoja?
Można zacząć od samego początku. Że niepotrzebne roszady, że za dużo zmian, że nie skupiliśmy się na lidze i Europa powinna być dodatkiem. Że szybciej powinniśmy sobie zapewnić mistrza. Niektórzy też mają teorię, że przegrywaliśmy przed przerwami na kadrę. Po 30 kolejkach mieliśmy dwa punkty przewagi – to dobry wynik. Potem graliśmy z Lechem u siebie, mogliśmy odskoczyć, a szybko dostaliśmy sygnał, że coś jest nie tak. Choć i tak uważam, że bramki straciliśmy na własne życzenie. Kolejne mecze też mogły zakończyć się lepiej, ale skoro nie wykorzystaliśmy dwóch-trzech stuprocentowych sytuacji… Ciśnienie zaczęło rosnąć. Wierzyliśmy, że uda się wygrać pozostałe mecze, ale stało się, jak się stało.
Lech zasłużył na mistrzostwo?
Bardziej to my je sobie zabraliśmy. Po pucharze nabraliśmy pewności, że skoro wygraliśmy, to i w lidze nam się uda. Do końca nie rozegraliśmy ani jednego łatwego meczu. Swoją drogą, dziwi mnie tylko, że po podziale punktów trzy-cztery drużyny grały na dłuższą metę o puchary, a reszta o nic. Każdy ma swoje zdanie, ale skoro już te punkty dzielimy i otwiera się szansa na coś więcej, to i walka powinna się dłużej toczyć. Ciekawe, jak to wygląda w Belgii…
Tam system play-offów jest bardzo skomplikowany.
Ale każdy gra o coś i – podejrzewam – mecze do końca wyglądają inaczej. A u nas mam wrażenie, że niektórzy boją się wejść do pucharów, bo to się wiąże z kosztami, wyjazdami, lotami i hotelami.
Miałem takie wrażenie oglądając wiosną Śląsk.
Nie wiem, dziwi mnie to. Grasz całe życie, żeby się pokazać w pucharach, a patrząc na innych, masz wrażenie, że albo się komuś nie chce, albo mają inne plany.
A jaka jest dziś różnica między Lechem a Legią?
W tym momencie? Ciężko powiedzieć. Zrobili kilka transferów, ale wszystko zweryfikuje boisko. W piątek okaże się, kto w jakim stopniu jest przygotowany do sezonu. Śmieszy mnie tylko czasem, gdy ktoś po treningach wysuwa daleko idące wnioski, że dany zawodnik jest nieprzydatny lub się nie nadaje. Rozliczajmy po jakimś czasie, a nie od razu.
U was po pół roku.
Tak się przyjęło mówić, ale nie dotyczy to wszystkich. Michał Pazdan wszedł do drużyny i od razu widać, że daje jakość. Nemanja Nikolić też się fajnie wprowadził.
A którego zawodnika z tych, którzy odeszli, będzie ci brakowało najbardziej?
Dossy. Kiedy był zdrowy, kawał zawodnika.
Te wnioski, o których wspomniałeś, wynikają z presji, jaka na was ciąży. O Legii i Lechu mówi się najwięcej. Gdybyś poszedł do Łęcznej, to pewnie by ci tego brakowało.
Ale ja nie mam pretensji. Każdy musi o czymś pisać, ale niech robi to z głową, a nie wyciąga jakieś pojedyncze rzeczy z treningów i na tym opiera cały tekst. Zdaję sobie sprawę, że zdarza mi się zagrać słabiej. Nie boję się o tym mówić. Chodzi mi jedynie o rozsądek.
U was tych dziwnych wypowiedzi było dużo. Pewnie sam się dziwiłeś, jak można mówić, że Lech wygrał, bo był lepszy przez cztery minuty.
Nie, bo – mówię szczerze – nie czytam tego wszystkiego. Staram się być na bieżąco z transferami, wiedzieć, co się dzieje, ale o wielu sprawach dowiaduje się z szatni. „Słyszałeś to?”. „Czytałeś tamto?”. Nie mam czasu. Po prostu. Siedzę z rodziną, więc nie patrzę non stop w komputer ani telefon. Nie śledzę każdego wywiadu. Mówić można dużo, ale wartość trzeba pokazywać na boisku. Każdy może gadać, że jest mocny, a potem przychodzi weryfikacja.
Wróćmy zatem do poprzedniego tematu i powiedz mi, jak wyglądacie fizycznie. Pytam celowo, bo przedsezonowe treningi Berga różnią się od metod większości polskich trenerów – to raz, a dwa – przerwa jest tak krótka, że trzeba przejść na system wiosna-jesień.
Ja miałem sześć dni odpoczynku, a chłopaki jedenaście. Za dużo jednak nie straciliśmy, bo nawet tym, którzy mieli dłuższe wolne, rozpisano trzy-cztery treningi jeszcze przed przyjazdem. Powoli wchodzimy w mikrocykl, który będzie obowiązywał w sezonie. Chociaż wiadomo, że gdy grasz regularnie co trzy dni, to trudno mówić o typowym mikrocyklu. Ostatnie obozy nie były wyjątkowo męczące pod względem wytrzymałości. Od lipca do grudnia graliśmy bardzo dużo. U polskich szkoleniowców trenowałem zwykle inaczej, ale zmienił się też system. Kiedyś kończyliśmy sezon w listopadzie i mieliśmy półtora miesiąca wolnego. Potem start przygotowań w połowie stycznia i pierwsze dwa tygodnie to prawie cały czas bieganie, siła, bieganie, siła. Praktycznie bez piłki. Czasem tylko gierka lub sparing. Ładowanie akumulatorów na cały rok. Teraz jest zupełnie inaczej. Trener Berg kładzie duży nacisk na taktykę. Nie ma biegania bez piłki. Wszystko w gierkach.
Z punktu widzenia piłkarza wydaje się to przyjemniejsze.
Wiadomo, że lepiej mieć kontakt z piłką. Odchodzimy już od siły typowo sztangowej. Mamy dwa-trzy dni w tygodniu wstawki siłowe, ale najważniejsza jest piłka. Sam czuję się bardzo dobrze fizycznie. Pracą na obozach nie dochodzisz do maksymalnego zmęczenia, tylko do 70-80 procent, a potem cały czas czujesz tę świeżość. Teraz graliśmy z Dynamem i mówię: „30 parę stopni, taka duchota, ciekawe, jak będzie”. W pierwszej połowie sporo pobiegaliśmy, mieliśmy trochę sytuacji i przytkało mnie dopiero po 40. minucie, gdy sędzia gwizdnął połówkę. Nie było tak, że jechałem na bezdechu i brakowało tlenu. Wręcz byłem zaskoczony, że czułem się tak dobrze.
Celowo pytam o to ciebie, bo jako prawy obrońca jesteś lepszym wyznacznikiem przygotowania do sezonu niż stoper.
Na stoperze też zagrałem połówkę.
I powiedziałeś, że zazdrościsz kolegom.
No, zazdroszczę tego stania z tyłu.
Mógłbyś tak grać?
Może teraz nie, ale jeżeli kiedyś zajdzie taka potrzeba, to czemu nie?
Środek obrony to naturalne środowisko dla bocznych obrońców pod koniec kariery.
Ale to też zależy od meczu. Grając teraz z Zenitem, byliśmy nisko cofnięci. Wtedy tylko przesuwasz. Wychodzisz, doskakujesz do gościa i wracasz. Operujesz – powiedzmy – na dziesięciu metrach. Co innego przy ataku pozycyjnym – wtedy stoisz wyżej i kiedy ktoś rzuci za ciebie długą piłkę, to ścigasz się te 30 metrów. Raz się pomylisz i wiadomo.
Bereś by się ucieszył, gdyby przesunęli cię na środek.
Ale to chyba jeszcze nie ten okres. Może jak nie będę tak wydolny, to wtedy będzie warto.
Kuba Rzeźniczak powiedział, że Berg jest najlepszym trenerem pod względem przygotowania taktycznego, z jakim pracował. Dwa pytania – zgodzisz się z tym i czego przede wszystkim nauczyłeś się od Norwega?
Kuba może mieć rację. Trener kładzie bardzo duży nacisk na taktykę. Cały czas szlifujemy te nawyki. Nawet taka gra sześciu na dziesięciu. W jednej drużynie masz czterech mniej i musisz sobie radzić przy akcjach dwóch na jednego. Ćwiczysz ustawienie, gdy idą na ciebie lub odcięcie gościa od dośrodkowania. Czego się nauczyłem? U nas dla bocznych obrońców najważniejsze jest to, żeby nie pozwolić przeciwnikowi wrzucić spod linii.
Tym bardziej, że macie niskich stoperów, zakładając, że będzie grał Rzeźnik z Pazdanem.
Nawet nie o to chodzi. Piłka grana spod linii jest trudniejsza do wybicia. Jeżeli jesteś w półdystansie, ktoś wbiegnie w tempo i zagra dobrą odchodzącą, to ciężko ją wybić. Co innego, kiedy złamie do środka. Wtedy stoisz bardziej z tyłu, nabiegasz i jest łatwiej. Tego mamy się trzymać. No i podstawowe rzeczy – nie możemy dawać się ogrywać jeden na jeden, musimy być czujni na przerzuty.
Jak na bocznych obrońców z Ekstraklasy jesteś dość nietypowy, bo nie masz większych problemów z grą w defensywie.
Bo boczny obrońca to – jak wskazuje sama nazwa – obrońca. To, co zrobisz z przodu, to tylko plus. Dodatek. Wiadomo, że dziś boczni obrońcy włączają się częściej, ale grunt to wyczucie momentu. Dobry timing. Żeby nie lecieć bez sensu na obieg, gdy nie ma potrzeby.
Ty akurat masz tę równowagę i raczej nie latasz na wariata.
Jeżeli widzisz, że kolega ma ułożoną piłkę i może dać ci crossa, to można startować. W przeciwnym razie – mogę się wyrwać, a skrzydłowy tylko czeka, żebym ruszył i będę dwa-trzy metry spóźniony. To newralgiczna strefa. Nie można jej odsłaniać za bardzo. Na naszej pozycji nawet metr straty robi różnicę. Dostaniesz prostopadłą za plecy i możesz gościa nie dogonić. Powtarzam: obrońca to obrońca, a nie pomocnik i musi wiedzieć, kiedy wyjść, by stwarzać zagrożenie przeciwnikowi, a nie swojej drużynie.
Niedawno stuknęły ci dwa lata w Legii. Pamiętasz takie porównanie… Zdjęcie zapłakanego Sobolewskiego odchodzącego z Wisły i ciebie z pełnym uśmiechem po wyjściu z siedziby Widzewa.
Pamiętam, ale akurat to zdjęcie nie było zrobione w dniu podpisania kontraktu. Śmieję się z tego. Ludzie szukają takich rzeczy albo brakuje im materiału.
To żaden zarzut – gdybym odchodził wtedy z Widzewa, to sam bym się cieszył.
Ale to zdjęcie zrobili, gdy przyjechałem po urlopie do klubu, spotkałem się z chłopakami i byłem zadowolony. Gdy rozwiązywałem kontrakt, nikt o tym nie wiedział i nie było żadnego dziennikarza. Klub miał duże problemy finansowe, powiedzieli, że nie są w stanie płacić mi pensji, więc poszedłem im na rękę i się zrzekłem. To był najlepszy moment na rozwiązanie umowy. Dostałem jedną pensją na rękę i odszedłem.
Nie za późno?
Można gdybać. Sam wiesz, że wtedy od ponad roku wyrażałem chęć odejścia. „Chcę zmienić otoczenie, grać w lepszym klubie i walczyć o wyższe cele”. Wszyscy o to pytali, a ja mogłem puszczać tę samą wypowiedź. Nie mogłem jednak ot tak odejść. Widzew chciał na mnie zarobić, a nikt nie chciał wyłożyć tej przysłowiowej bańki, bo o takiej kwocie mówiło się w kuluarach.
Podałeś sobie na koniec rękę z Cackiem?
Nie było go przy rozwiązaniu kontraktu. Rozmawiałem wtedy z prezesem Młynarczykiem i Wlaźlikiem.
Traktowałeś Widzew jako zwykłego pracodawcę czy zacząłeś się utożsamiać z tym klubem?
Byłem tam bardzo długo i czułem się w Łodzi jak w domu. W klubie pracowało – żeby nie skłamać – z dwadzieścia osób od dołu do góry. Spotykaliśmy się na co dzień. Rozmawialiśmy z każdym na korytarzu. Przewinęło się sporo osób. Także wielu trenerów. Wspominam ten okres bardzo dobrze, ale cieszę się, że trafiłem akurat do Legii.
Były opcje zagraniczne?
Był temat Bragi, Ukraina…
Braga brzmi jak fajny kierunek. Niezła liga, dość mocny klub, świetne miejsce do życia…
Dzwonili nawet dziennikarze z Portugalii i pytali, czemu mnie nie ma na treningach, bo jedna z gazet napisała, że przychodzę. A ja tłumaczyłem, że wiem o jakimś zainteresowaniu, ale nie ma konkretów. Chodziło też o pieniądze. Jeżeli miałbym zarabiać prawie takie same jak w Polsce, to wiadomo, że wolałem zostać z rodziną na miejscu.
Nie kusił cię inny klimat?
Gdyby pojawiły się konkrety: „przyjeżdżaj, podpisujemy”, to może i tak. Sam nie wiem do końca, czemu ta Braga nie wypaliła. Może zbyt wiele osób kręciło się przy transferze?
Nastawiłeś się na Legię do końca kariery?
Nie możesz zakładać, że spędzisz gdzieś dziesięć lat. Chcę wykonywać swoją pracę jak najlepiej, ale nie wiem, gdzie będę za kilka lat.
Właśnie chciałem zapytać, czy ze względu na chęć stabilizacji i małe dzieci definitywnie wykluczasz wyjazd.
Dobrze się czujemy z rodziną w Warszawie i nie wykluczam, że skończę karierę w Legii. Czemu nie?
Widać, że zupełnie nie masz ciśnienia na wyjazd.
Wolę robić swoje. Jak się trafi jakaś oferta, która bardzo, bardzo zadowoli mnie i klub, to możemy zasiąść do negocjacji.
Czyli jaka oferta? Dwa razy lepsze pieniądze niż w Legii?
Przynajmniej. Nie chcę wyjeżdżać po pensję na podobnym poziomie.
A taka opcja, jaka trafiła się Dossie, czyli Konyaspor? O nic nie walczysz, miejsce do życia słabe, ale kasa się zgadza.
Nie wiem, czy wytrzymałbym zamknięty w hotelu lub w mieście, w którym nie miałbym się do kogo odezwać. Jestem bardzo otwartą, komunikatywną osobą, lubię spotkać się z ludźmi na kawie i obiedzie. Chyba bym nie wytrzymał na odludziu.
Dopytuję o transfer, bo dość późno wskoczyłeś na zdrowe realia finansowe, czyli klub, który płaci dobrze i bez poślizgów. Masz jednak kontakt z dużo młodszymi kolegami, którzy od początku świetnie zarabiają i zastanawiam się, czy sam nie myślisz o wyciśnięciu maksimum finansowego z kariery.
Ale ja nie ukrywam, że myślę o pieniądzach. Na początku gdy jesteś młody, finanse aż tak się nie liczą. Chcesz grać jak najlepiej i wyjechać do fajnego europejskiego klubu. Po trzydziestce priorytety trochę się zmieniają. Większość – nie ukrywajmy – najmocniej myśli o zarobkach.
Tym bardziej, że mając w ręce argument pt. reprezentacja byłoby ci o nie łatwiej.
Tak, to plus, który przy transferze może zrobić dużą różnicę. Większość krajów z pieniędzmi, jak Turcja, Chiny czy Rosja patrzy na to, czy jesteś przynajmniej w kręgu zainteresowań selekcjonera.
Czujesz się w ogóle stałym członkiem reprezentacji?
Sam nie wiem. Ostatnio byłem dwa razy powołany. Jeżeli będę grał na dobrym poziomie w klubie, to liczę na kolejne powołania.
Szukasz swojego nazwiska przy listach powołanych?
Oczywiście, każdy by szukał.
Z perspektywy czasu – uważasz, że wypłynąłeś w poważnej piłce za późno czy to jednak dar od losu, biorąc pod uwagę okoliczności?
To taka historia, że czasem siadam i myślę: przecież to niemożliwe… Zaczęły się wakacje, lato, 30 stopni, idę po plaży w Giżycku z ręcznikiem na plecach, a tu dzwoni trener. Za trzy dni mam być na testach w Zabierzowie. Występowałem wtedy w piątej albo czwartej lidze – już nie pamiętam – więc myślę: jadę, zobaczę. Całe życie człowiek chciał grać w piłkę, więc warto się pokazać w trzeciej lidze. Pojechałem na dwa dni, zostałem z sześć. Byli na tak. Nie miałem nawet czasu, żeby wrócić do domu i mocniej się spakować. Zostałem. Zrobiliśmy awans do starej drugiej ligi – wtedy jeszcze nie było Ekstraklasy, tylko pierwsza liga – ale w końcówce sezonu złapałem lekką kontuzję. Naciągnąłem „dwójkę”. Nie trenowałem półtora tygodnia, wyleczyłem mięsień, zaliczyłem jeden trening, mieliśmy właśnie grać sparing z Widzewem w Zakopanem i trener mówi: „w sumie nie trenowałeś, ale zagrasz”. Zwyciężyliśmy 3:2, grałem na lewej obronie i już po meczu usłyszałem o jakimś zainteresowaniu. Dwa dni później jedziemy na obóz do Dębicy, a tu telefon od Zbigniewa Bońka, czy chcę przejść do Widzewa.
Nie pomyślałeś, że ktoś sobie robi jaja?
Nie, bo poznałem po głosie. Co innego, gdyby dzwonił ktoś, kogo kojarzyłem tylko z nazwiska. Szok. Ale nad czym się zastanawiać? Pakunek i jedziemy do Zakopanego.
Takich Łukaszów Broziów jest pewnie wielu w niższych ligach – trzeba im tylko dać szansę.
Nigdy nie startowałem z łatką utalentowanego. Zwykły solidny gość, który prezentuje solidny poziom i wchodzi po kolejnych szczeblach. Praca, praca i praca. To mi pozwoliło dojść do Legii.
W piątej lidze też miałeś taką etykę pracy?
Tak.
Z ręką na sercu?
Mówię szczerze: na stadion musiałem przejść przez całe miasto na piechotę. Wiele razy było tak, że zachodziłem po kolegów. „Idziesz na trening?”. „Nie”. „Idziesz?”. „Nie, nie mogę”. No to co? Idę sam. Nigdy nie odpuszczałem.
Robiłeś to dla przyjemności czy myślałeś o piłce na serio?
Nie myślałem, że szansa przyjdzie tak szybko. Po prostu to lubiłem. Oglądałem mecze w telewizji, ale nigdy nie przypuszczałem, że niedługo sam będę wśród tych zawodników.
To jakie miałeś plany?
Skończyłem technikum. Specjalizacja: technik telekomunikacji. Poszedłem do szkoły, bo wszyscy szli. Mój brat w wieku 14 lat wyjechał do gimnazjum Wisły Kraków. Większość zawodników przechodzi taką drogę – zalicza jakąś szkółkę i nie startuje od zera. Ja w wieku 19 lat jechałem do trzeciej ligi. Nie robiłem sobie wielkich nadziei. Jeszcze wtedy zadzwonił tata: – Przyszły do ciebie z Gdańska jakieś papiery.
– To weź, otwórz.
– Dostałeś się na studia.
No to co? Nie miałem nic do stracenia. Jadę do tego Zabierzowa na trzy dni i się pokażę. Jeśli się nie uda, to w drogę na AWF do Gdańska i tam poszukam jakiejś trzeciej ligi.
Jak patrzysz na dzisiejszych juniorów, nie tylko z Legii…
Mają wszystko. Naprawdę mają wszystko.
Zazdrościsz im?
Mają lepszy start. Ci jednak, którzy przychodzą z małych miasteczek, gdzie poświęcili się treningom, mają lepszy charakter do pracy. Są bardziej wytrwali. Twardsi. Nie poddają się za szybko i nie narzekają. Po prostu robią swoje. Powiem ci, że czasem nie mogę uwierzyć w to, co mi się przytrafiło. Jeszcze w Giżycku zastanawiałem się: „jechać? Nie jechać? Jechać? Nie jechać?”, a potem w rok z piątej ligi do Ekstraklasy.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK