Równo rok temu świat piłki wywrócił się do góry nogami. Owszem, zwycięstwo Niemiec nie byłoby żadną sensacją, bo oczywiście nie była to Brazylia porywająca, rzucająca na kolana. Ale 1:7? 5:0 po pół godziny? Lepsze wrażenie potrafił w starciu z naszymi sąsiadami pozostawić Gibraltar. Mineirazo było narodową traumą całej Brazylii, a jeśli chodzi o Niemców to był to prawdopodobnie jeden z najlepszych występów w długiej historii mistrzostw świata. Trudno znaleźć drugi mecz o taką stawkę, w którym jedna z ekip była tak zabójczo skuteczna przeciwko teoretycznie posiadającemu porównywalny arsenał rywalowi. Bezsprzecznie rok temu byliśmy świadkami rzeczy historycznej, donośnej, wielkiej.
Przytoczmy co pisaliśmy świeżo po meczu, najlepiej dzięki temu wczujecie się w klimat:
Każdy kraj ma swoją Hiroshimę – pisał Alex Bellos w odkopanej na krótko przed mundialem książce „Futebol”. Jeśli tak, to Brazylia ma już dziś i Hiroshimę, i swoje Nagasaki. Przy czym Maracanazo z 1950 roku to nic w porównaniu z tą dzisiejszą masakrą. 1:7 i 0:5 już po pół godziny.
(…) Mieliśmy przeczucie, że wykładka w 1/8, dwa tygodnie przed finałem, spowoduje, że ten napompowany emocjami i oczekiwaniami mundialowy balon nagle zamieni się w jakąś dziurawą, zużytą dętkę. Ze to już nie będzie to samo. W jakimś stopniu pewnie tak się stanie. Gdy patrzyliśmy na trybuny zalewające się łzami już po dwóch kwadransach, na tych ludzi jeszcze przed przerwą wychodzących ze stadionu, to w zasadzie byliśmy tego pewni. Ale dziś już przyszedł taki moment, kiedy tej Brazylii nam nie szkoda. Nie takiej Brazylii, będącej zaprzeczeniem tej prawdziwej, dawnej. Nie tej z wąsatym Fredem i bramkarzem grającym za drobne w kanadyjskim klubie. Nie drużyny, która w roli gospodarza mistrzostw świata świetnie w piłkę gra tylko w meczu z nędznym Kamerunem, po czym najlepiej wychodzi jej śpiewanie hymnu. Neymar, Thiago Silva – oni (ale zwłaszcza Neymar) chyba nawet nie powinni żałować, że nie mogli dzisiaj zagrać. W oczach ludzi będą jeszcze bardziej wyjątkowi i niezastąpieni. A ci Niemcy… Ten walec, ta perfekcyjna i bezwzględna maszyna, naprawdę była poza ich zasięgiem.
Brazylijczycy nie podnieśli się z kolan do dziś. Duchy Mineirazo pozostają żywe, a stawka potrafi tę kadrę sparaliżować. Znamienne – sparingi wygrywali aż miło, tymczasem w Copa America doszło do małej katastrofy. Data 8 lipca 2014 może uchodzić za punkt, w którym ostatecznie przestaliśmy traktować Canarinhos jako “faworyta wśród faworytów”, a tylko zespół jeden z wielu.