Zapowiadano piłkarskie święto, tłumy na trybunach, gwiazdy na murawie i emocje na każdym kroku. Udało się tylko z ostatnim, ale w takim wymiarze, że wątpliwe, by jakikolwiek kibic prędko wrócił na Arenę Lublin. Turniej Lotto Cup to – z tego, co słyszymy – rozczarowanie.
Szachtar Donieck, AS Monaco, Hannover 96 i Lechia Gdańsk. Drużyny niczego sobie, ale i żadna z nich na dobrą sprawę nie przyciągnie masy polskich widzów na swój sparing. Zwłaszcza, gdy:
a) wystawiają drugi albo trzeci garnitur;
b) najtańszy jednodniowy bilet kosztuje 50 złotych;
c) słońce tak praży, że sami wolelibyśmy inne atrakcje.
Nieco ponad 2000 widzów na 15-tysięcznym obiekcie, bałagan i dezorganizacja pracy ochroniarzy, stewardów, czy nawet dziennikarzy. Jeszcze przed startem turnieju zaplanowano otwartą dla kibiców sesję treningową. Gdy już pokaźna grupa pojawiła się na stadionie o 9:00, poinformowano ich, że zajęcia jednak się nie odbędą. A po półfinałowym meczu Lechii z Szachtarem zrezygnowano z nagradzania kibiców możliwością gry w „bubble football”. Tylko dlatego, że organizatorzy nie zakładali poślizgu spowodowanego przedłużającą się serią rzutów karnych.
Na Ukrainie też nie można mówić o dużych frekwencjach na stadionach, ale turniej w Lublinie przyjezdni ostro skrytykowali. – Polski futbol ma świetną infrastrukturę, ale wielcy piłkarze nie grają przed tysiącami kibiców. Jak to możliwe, że przyjeżdżają tak wielkie drużyny i jest pusty stadion? – wypalił na przekór organizatorom Mircea Lucescu, trener Szachtara. – Skoro organizatorzy wiedzieli, że ludzie nie przyjdą, dlaczego dzieci, czy studentów nie wpuścili za darmo? (za: Michał Trela)
Podsumowując, jeden wielki bajzel i wstyd przed poważnymi europejskimi klubami. Gdy Lublinowi w końcu zapewniono styczność z europejską piłką, wyszła taka wiocha, że imprezę ratowano już nawet występem Jarzębiny.