Reklama

Tomasz Cywka: w Anglii nie miałem już opcji, tylko League One

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 lipca 2015, 10:09 • 9 min czytania 0 komentarzy

“Zakładałem, że być może wyjadę do innej ligi, ale konkretnych propozycji nie miałem. W Anglii – tylko z League One. Tam grać bym nie chciał, lepiej wrócić do Polski” – mówi Tomasz Cywka, któremu po dziewięciu latach wyczerpały się sensowne opcje na Wyspach. W Wiśle Krakowie chce zagrać “super sezon”. Dotąd był jednym z wielu, teraz deklaruje, że odpowiada mu rola jednego z boiskowych liderów. Zapowiada: “fizycznie będę gotowy. W Anglii przywykłem, że jak nie gram, to muszę trenować podwójnie. Zawsze myślałem: „jak dostanę szansę, muszę być przygotowany lepiej niż reszta”. Trenowałem dwa, nawet trzy razy dziennie”. 

Tomasz Cywka: w Anglii nie miałem już opcji, tylko League One

Dlaczego piłkarze w Blackpool sami muszą prać sobie stroje?

– Tam zawsze tak było, nawet kiedy robili awans do Premier League i piłkarze zarabiali potężne pieniądze. Nie wiem, może to element tradycji? Kiedy po raz pierwszy o tym usłyszałem, myślałem, że chłopaki żartują. Wyobrażam sobie, że niektórzy, ci z większym ego, mogli poczuć się dziwnie. Chociaż, tak naprawdę, nie było to żadna tragedia. Zorganizowaliśmy pralnię w pobliżu, robiliśmy zrzutki. Zdarzało się, że pan od sprzętu sam to wszystko zabierał, a my dawaliśmy mu na to pieniądze.

Pytam, bo zaskoczyłeś mnie, jeszcze zanim zaczęliśmy, mówiąc, że nigdzie w Anglii nie miałeś takiej bazy treningowej, jak teraz w Wiśle.

To prawda. Niektóre ośrodki były większe – przestrzennie, ale takie rzeczy jak pokój z bilardem czy większa stołówka nie robią wrażenia. Najważniejsze są boiska, które w Myślenicach są super, basen, siłownia. Kąpiel lodowa, odnowa biologiczna – tutaj jest to naprawdę na świetnym poziomie.

Reklama

To ciekawe, bo niektórzy traktują cię trochę jak przybysza z innego świata. A tak naprawdę, tam też nie wszystko i nie zawsze jest kolorowe. Niedawno opowiadałeś, że trener Blackpool odstawił od składu wszystkich obcokrajowców. Myślałem, że takie rzeczy już się nie dzieją.

Przez osiem lat w Anglii miałem mnóstwo trenerów i nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Po pięciu, sześciu dniach treningów zostaliśmy wzięci na bok – ja, kilku Francuzów, łącznie około dziesięciu osób – i odstawieni od składu. Jose Riga, Belg, który był wcześniej trenerem, sprowadził z kontynentu sporo “swoich” piłkarzy, których znał z innych klubów. Jego następca od razu zrobił czystkę. Jeszcze przez miesiąc jeździłem na mecze, ale na boisko nie wchodziłem w ogóle. Część zawodników zdążyła sobie znaleźć inne drużyny. Pozostali, w tym ja, musieli po prostu trenować i czekać aż coś się zmieni.

W końcu poszedłeś na wypożyczenie do trzeciej ligi.

Ale tylko na miesiąc. Był tam trener, który kojarzył mnie z Barnsley, znał sytuację. Poprosił, żebym przyszedł na wypożyczenie. Oni mieli dużo kontuzji w drużynie, a ja zamiast siedzieć na trybunach czy ławce, mogłem pograć przez miesiąc. Na dłuższą metę w trzeciej lidze nie chciałbym zostać, to już za nisko. Dużo więcej fizycznej walki, niższe tempo. Nie bardzo mi tam pasuje. 

Którego momentu w Anglii najbardziej żałujesz?

Początków, kiedy w Wigan mnóstwo razy oglądałem mecze Premier League z ławki, cały czas jeździłem z drużyną – na Arsenal, Manchester United, na Chelsea. Tego szkoda najbardziej, bo wiele razy wierzyłem, że wejdę, zadebiutuję i ruszę do przodu. Były mecze, kiedy przegrywaliśmy kilkoma bramkami, wydawało mi się, że mogę wejść na ostatnie minuty. Pamiętam, jak Steve Bruce po raz pierwszy zaprosił mnie do gabinetu i na tydzień przed meczem powiedział, że zagram. W pierwszym składzie, ustawiony za Mido. Tylko że w środku tygodnia był jeszcze mecz rezerw, w którym miałem zagrać godzinę, żeby być w rytmie, no i tam złapałem kontuzję. Skończyło się na tym, że moja styczność z klubami Premier League to były Carling Cup albo FA Cup. Manchester City, Tottenham. Najważniejszego zabrakło.

Reklama

Jako 18-latek wyjeżdżałeś do klubu Premiership, po czym nigdy w tej lidze nie zadebiutowałeś.

Jest to dla mnie rozczarowaniem, w jakimś sensie porażką. Ale wielu rzeczy też mnie ten wyjazd nauczył.  Cierpliwości, charakteru – kiedy wydawało się, że powinienem grać, a nie grałem; kiedy trzeba było spuszczać głowę i ciężko pracować. No i samej gry, tempa, walki. To już zostanie ze mną.

Kiedy „powinieneś grać, a nie grałeś”?

W kilku klubach zdarzało się, że podchodzili do mnie inni zawodnicy i mówili, że nie wierzą, że nie gram. Na przykład w drugim sezonie w Barnsley. Albo w ostatnim w Derby County. Najpierw zagrałem w czterdziestu spotkaniach, a nagle – choć z mojej strony nic się nie zmieniło – zacząłem wypadać. To nie moje widzimisię, nawet kapitan mówił, że nie wie, co jeszcze mógłbym zrobić, żeby wrócić do składu.

Trenerzy mogli mieć z tobą jakiś problem? Ciężki kontakt?

Trudno powiedzieć. Jak już dochodziło do rozmów, to zawsze wszystko było na plus – „pracuj, pracuj, to zaprocentuje”. Pytałem: „trenerze, co zmienić?”. „Czekaj na swoją szansę” – słyszałem. Nie było jasnych sygnałów w stylu – graj inaczej, nie widzę cię w swojej taktyce.

Z Reading awansowałeś do Premier League. Ale zakładam, że wiedziałeś, że nic z tego nie będzie – wejdą tam bez ciebie, wzmocnią skład, Cywkę odpalą.

Były sygnały, że rosyjski właściciel po awansie wpompuje w drużynę poważne pieniądze, będą duże transfery. Nie łudziłem się, że zostanę. Śledzę, co się tam dzieje – ekipa się mocno zmieniła.

W jakim sensie? Na plus czy na minus?

Wielu zawodników wypadło. Na przykład kapitan drużyny, która wchodziła do Premier League, dziś gra w trzeciej lidze.

Ty wtedy, zimą 2012 roku, siedziałeś już w gabinecie prezesa Śląska.

– Kiedy dostałem propozycję z Reading, dogadywaliśmy już ostatnie szczegóły. Prezes Śląska chyba nawet pomagał mi z transportem na lotnisko albo z rezerwacją biletów. Zrozumiał, że to dobra oferta – z drużyny z czołówki, walczącej o awans do Premier League. Ostatni moment, byłem już gotowy na podpis i nagle, przez telefon, trzeba był podjąć szybką decyzję – i potwierdzić czy się decyduję na transfer.

Nie sądzisz, że trochę przeciągnąłeś ten pobyt w Anglii?

Zmiana była konieczna. Przez osiem lat jeździłem na te same stadiony, znałem wszystko od podszewki, całą Championship, wszystkich piłkarzy. Wiem jak kto gra, czego się po której drużynie spodziewać. Musiałem wreszcie spróbować czegoś innego. Ale czy przeciągnąłem? Nie sądzę. Zadomowiłem się tam, lubiłem styl życia. Większość czasu spędziłem na północy kraju, nawet nie musiałem przy każdej zmianie klubu zmieniać mieszkania. Zabrakło systematycznej gry, jakiegoś bardziej spektakularnego sezonu. Miałem takie, w których strzelałem po pięć, sześć goli, grałem 40 meczów.

Jak zmieniła się Championship przez lata?

Nie jest to już liga drwali, jak się kiedyś mówiło. Teraz jest bardzo ostra selekcja, przychodzą bardzo sprawni, wytrenowani zawodnicy. Wszyscy mają odpowiednią wydolność – jedni wytrenowaną, inni wrodzoną – nie ma już takich, którzy nie są w stanie grać na wysokim tempie przez 90 minut. Są dobre pieniądze, co widać po liczbie obcokrajowców. Idzie do przodu. 

Ale „polskich budowlańców”, jak mówił Robbie Savage, już trochę mniej.

– Radek Majewski, z tego co wiem, będzie chciał jeszcze powalczyć w Nottingham.

Wyjeżdżałeś z myślą „może jeszcze wrócę?”

Nie planuję. Teraz najważniejsze to zagrać sezon, dwa na dobrym poziomie.

Dlaczego właśnie w Wiśle? Ale tak bez mydlenia oczu? 

Duży klub, z kibicami, historią, marką rozpoznawalną w Europie. Duże znaczenie miał też przyjazd na testy, kiedy zobaczyłem bazę, ośrodek. Póki nie było podpisu pod kontraktem, czekałem, co się jeszcze może wydarzyć, ale już wiedziałem, że Wisła to nie jest zły kierunek.

Ta marka w ostatnich latach lekko sprana. Nie było innych opcji?

Ale mimo wszystko, jest to klub, który rok w rok kończy sezon w górnej połowie tabeli, ma swoją renomę, ludzie w Europie kojarzą. Myślałem, że może wyjadę do innej ligi, ale konkretnych propozycji nie miałem. Nie dochodziło do szczegółów w rozmowach, a Wisła była konkretna.

Z pieniędzmi będzie krucho.

Nie skupiam się na tym w tej chwili. Miałem kilka lat całkiem niezłych zarobków. Wiadomo, że są w Anglii piłkarze, którzy zarabiali 40 razy więcej ode mnie, a teraz są bankrutami, ale nie byłem zbytnio rozrzutny, zawsze odkładałem na jakieś nieruchomości, zrobiłem trochę inwestycji – tutaj w Polsce, na Śląsku. Przede wszystkim, chciałbym zagrać jakiś super sezon.

W Anglii już wyczerpałeś opcje?

Oferty miałem tylko z League One, ale jak mówiłem – tam grać już bym nie chciał. Więcej tej typowo angielskiej rąbanki, z wysokim napastnikiem z przodu, długimi podaniami do niego.  Niższe tempo, gra bardziej rwana, gorsze wyszkolenie techniczne. Jednak lepiej wrócić do Polski.

Dwa lata z rzędu spadłeś z Championship, oferty miałeś tylko z League One. To jednak wyznacznik pozycji, jaką na koniec tam miałeś.

Jak się na to patrzy z zewnątrz, to jasne. Można pomyśleć: „co on może prezentować, skoro nie grał w drużynie, która spadła z drugiej ligi, najgorszej w tabeli?” Moim zdaniem, to trochę mylące, ale na pewno wpłynęło na moją sytuację. Trudno, żebym był priorytetem dla innych klubów.

Wiele wskazuje na to, że w Wiśle możesz być jedną z centralnych postaci. Może tego ci właśnie potrzeba? W Anglii zawsze byłeś jednym z wielu, tu jest duża wyrwa do załatania w środku pola.

Lubię odpowiadać za drużynę. Nie mam z tym problemu. W Anglii moje role się bardzo zmieniały, raz grałem na skrzydle, raz w środku, ale tam trenerzy docneiają, kiedy bierze się ciężar na siebie i próbuje coś zmienić. Jestem do tego przyzwyczajony. Pasuje mi taka rola.

Lidera?

Zależy od trenera. Na razie jesteśmy po jednym sparingu. Nie ma Semira Stilicia, ale do środka pola przyszło właściwie trzech innych piłkarzy. Fizycznie będę gotowy. W Anglii przywykłem, że jak nie gram, to muszę trenować podwójnie. Zawsze myślałem: „jak dostanę szansę, muszę być przygotowany lepiej niż reszta”. Trenowałem dwa, nawet trzy razy dziennie.

W jaki sposób? Samemu?

Przeróżny. Można iść na siłownię, na kort tenisowy, poodbijać piłkę o ścianę. Wiele razy żonę zaciągałem do treningów. Dawałem rakietę, żeby uderzała w moim kierunku tenisowymi piłkami, ja miałem je przyjmować, kontrolować, biegać za nimi. Dobrze, że ona też jest bardzo aktywna fizycznie, bo nawet jak jeździmy na wakacje, podczas przerwy w rozgrywkach, to rano zawsze bieganie, później siłownia.

Nigel Clough chciał, żebyście na treningach grali w krykieta.

– Był wielkim fanem i czasem robił takie zamiany. Za pierwszym razem nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Rozłożył na boisku cały, profesjonalny sprzęt do krykieta. Musieliśmy się poubierać w te stroje i zagrać. Chociaż nie wszyscy nawet znali zasady, co oczywiście go strasznie drażniło. Największy oryginał,   z jakim przez te osiem lat w Anglii mi przyszło pracować.

Rozmawiał Paweł Muzyka

Fot. wisla.krakow.pl

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...