Marco Paixao nie znalazł się w 25-osobowej kadrze Śląska na zgrupowanie w Trzebnicy, co oznacza, że definitywnie odchodzi z klubu. Jeszcze przed rokiem taka wiadomość sprawiłaby, że wrocławscy kibice przez tydzień chodziliby struci. A dziś? Po prostu wzruszą ramionami i pójdą dalej. Czasy, w których Marco był Śląskowi niezbędny, skończyły się ponad rok temu. Na chwilę obecną odchodzi więc przeciętny napastnik z przeciętnymi statystykami, na które składa się dwadzieścia meczów, sześć bramek i zero asyst. Ot, piłkarz, jakich wielu.
Wiadomo, losy Portugalczyka różnie się we Wrocławiu układały. Początek był fenomenalny, a później przyszła poważna kontuzja, po której już nie odzyskał dawnego blasku. Co więcej, podczas jego absencji drużyna świetnie sobie radziła i zanotowała najlepszą rundą, odkąd Marco w ogóle przyjechał do Polski. To właśnie wtedy prysł czar portugalskiego kapitana, bez którego Śląsk miałby sobie nie poradzić.
Miniony sezon dla Śląska to 1,7 punktu na mecz bez Marco w składzie i tylko 1,4 z nim na boisku. Rzecz jasna nie można całej winy zrzucać na Portugalczyka, bo warto pamiętać chociażby o odejściu Sebastiana Mili. Zresztą pomocnik Lechii jest tu świetnym przykładem zawodnika, który potrafił zrobić różnicę. Jesień w Śląsku to w dużym uproszczeniu – nie licząc ostatnich dwóch meczów – gra z Milą i bez Marco. Wiosną było na odwrót, a wyniki od razu poszły w dół, począwszy od serii ośmiu spotkań bez zwycięstwa.
Inna sprawa to wzajemne oddziaływanie portugalskich bliźniaków. Rozumiemy, że bracia trzymają się blisko i lubią razem spędzać czas, ale – wbrew temu co mówią – na boisku nigdy nie tworzyli zabójczego duetu. Przeciwnie, oglądając ich wspólne występy trudno oprzeć się wrażeniu, że grają na tyle podobnie, że bardziej się blokują, niż uzupełniają. Wniosek z ostatnich dwóch lat jest taki, że Śląsk wyglądał lepiej, kiedy na boisku przebywał tylko jeden Paixao.
Na dziś naturalnym następcą Marco i piłkarzem będącym najbliżej pozycji numer dziewięć w Śląsku jest właśnie Flavio. Nie będzie to dla niego nowa rola, bo ponad połowę minionego sezonu grał bez brata u boku, jako fałszywy lub najbardziej wysunięty napastnik. I bardzo dobrze sobie przy tym radził. Dość napisać, że kiedy Marco nie było na boisku (1672 minuty), strzelił trzynaście goli, a trzy kolejne wypracował. Natomiast grając obok brata (1554 minuty) zdobył pięć bramek i dołożył dwie asysty. Różnica wręcz kolosalna.
Kiedyś mówiło się, że w jednej drużynie nie może być zbyt wielu Brazylijczyków, bo rozsadzą szatnię i nie będą w stanie wypełnić wszystkich założeń taktycznych na boisku. Dziś możemy zweryfikować tę tezę i powiedzieć, że w jednym zespole nie może być też za dużo braci Paixao. Jeden w zupełności wystarczy, więc na odejściu Marco teoretycznie wszyscy powinni zyskać. Zarówno sam Flavio, jak i cały Śląsk.
Fot. FotoPyk