Reklama

Marco, kreowałeś emocje, by później na nich zagrać?

redakcja

Autor:redakcja

11 czerwca 2015, 09:50 • 4 min czytania 0 komentarzy

Dwa lata kreował i budził pozytywne emocje wrocławian. Był piłkarzem, dla którego dzieciaki robiły plakaty, czy nawet wysyłały laurki z życzeniami urodzinowymi. Na niecały miesiąc przed końcem kontraktu zadeklarował miłość do Śląska. W jakim celu? By skutecznie zagrać na emocjach, które tak długo zapewniał? 

Marco, kreowałeś emocje, by później na nich zagrać?

Mocno wierzył w siebie. Już podczas pierwszej naszej rozmowy odważnie powiedział, że strzeli w sezonie 20 goli. W ostatecznym rozrachunku uzbierał o jedno trafienie więcej, choć przyznał, że gdyby grał w silniejszym zespole to wynik sięgałby 40 bramek. Arogancja? Może i tak, ale i w pewnym stopniu cios w drużynę, która i tak za nim nie przepadała. Marco trzymał się z Flavio i Juanem Calahorro, czasem szepnął jeszcze motywujące słówko do któregoś z młodych piłkarzy. Głównie z powodu sympatii, a raczej jej braku, zawodnicy byli tak zszokowani, gdy Pawłowski przekazał opaskę Portugalczykowi.

Paixao ma naturę gwiazdora, lubi wokół siebie robić szum. Chciał zarazić drużynę profesjonalizmem, ale gdy obcokrajowiec stawia swoje warunki w szatni, nie każdemu to się podoba. Było tak między innymi podczas powrotu z meczu wyjazdowego, gdy Marco koło godziny 8:00 postawił niemalże na baczność cały autobus. Powód? Chciał się zatrzymać i zjeść śniadanie, bo przecież codziennie jada o tych samych porach. Na dobrą sprawę była to kolejna sytuacja, którą zaimponował trenerowi.

Mówili mi, bym nie oceniał Flavio przez pryzmat Marco. Choć wychowali się razem, to jednak ich charaktery znacząco się różnią. Faktycznie, Flavio w wielu kwestiach wolał trzymać język za zębami, podczas gdy jego brat non stop trajkotał o tym, co myśli. Gdy już ugruntował swoją pozycję w zespole, zmienił się. Wyglądał na rozkapryszonego. Zresztą nie zapomnę,  jak po sesji zdjęciowej do jednego z tabloidów, musieliśmy wrócić spod Hali Targowej do Galerii Dominikańskiej. Marco przyznał, że jest już tak zmęczony, że dystans 500 metrów chce pokonać… taksówką.

O jego PR skutecznie też dbał Ricardo Alonso, rozsiewając po mediach informacje o zainteresowaniu Paixao ze strony klubów La Liga. Ostatecznie boom transferowy związany z Portugalczykiem skończył się na jednym SMS-ie. Prezes Żelem otrzymał od menedżera wiadomość o treści „Turcy dają 700 tysięcy”. Kto by wziął coś takiego na poważnie? Żadnej oferty dostarczonej faksem, żadnego telefonu od potencjalnych zainteresowanych. Nic. Gdy już Marco złamał nogę, kontakt klubu z Alonso urwał się. – Gdzie Ricardo był przez cztery miesiące, kiedy wypadało zapytać ludzi pracujących w klubie o przebieg rehabilitacji i stan zdrowia jego piłkarza? – retorycznie pytał mnie prezes Śląska.

Reklama

Paixao po pierwszym udanym sezonie bardzo liczył na transfer do silnego klubu. Zwłaszcza, że w głowie mogły mu mieszać nazwy, co rusz rzucane przez jego agenta. A to Celta Vigo, Almeria, czy Legia. Z Warszawy wpłynęła konkretna oferta, którą w Śląsku wręcz wyśmiano – 50 tysięcy euro plus jeden z młodych zawodników, który nawet nie powąchał murawy w zespole Berga. Marco liczył, że jeszcze przed 30. urodzinami wyjedzie do silniejszego klubu. Właśnie ta „trzydziestka” była dla niego ostatnim dzwonkiem, stąd jeszcze przed okrągłą rocznicą nawet zwracał mi uwagę, by przy pisaniu tekstów o nim zaznaczać, że jest 29-letnim graczem. Zresztą, gdy złamał nogę był w takich nerwach, że omal nie skopał aparatu klubowego fotoreportera.  To przypominało grę, w której jeden zespół tworzył Paixao i Alonso, a po przeciwnej stronie rywalizował Śląsk. Klub miał być tą złą stroną, która doniosła, że Portugalczyk doznał poważnej kontuzji. No chyba za taką należy uznać złamanie nogi, choć sam Marco zaznaczał na swoim Facebooku, że to nic poważnego. By się upewnić, na  kolejne badania poleciał aż do rodzinnego kraju.

Im bliżej końca kontraktu, tym relacje Paixao z otoczeniem wydają się chłodniejsze. Po świetnym kontakcie z Tadeuszem Pawłowskim zostały już tylko wspomnienia. Trener przez ostatnie pół roku mieszał się w kwestii Portugalczyka, nie wiedział, co będzie dla zespołu najlepszym rozwiązaniem. Przed startem wiosny zaprosił go na rozmowę, podczas której Marco zadeklarował, że nie podpisał jeszcze dokumentów z innym klubem. Pawłowski stwierdził wówczas, że u niego słowo jest droższe od pieniędzy. Z tygodnia na tydzień sztab szkoleniowy był jednak podenerwowany podejściem piłkarza do treningów, stąd mecz z Jagiellonią rozpoczął na ławce. On, gość który był kapitanem i pobił rekord własnego trenera, obcokrajowiec jakiego w historii Śląska jeszcze nie było! No i znów panowie porozmawiali, już przed startem rundy finałowej. Marco obiecał wówczas Pawłowskiemu, że nie jest dogadany z żadnym innym klubem, a priorytetem w jego rozmowach będzie Śląsk.

W relacji z Marco Pawłowskiemu brakowało zaufania, choć do większości ludzi trener nabywa je bardzo szybko. Wiele osób powtarza nawet, że za szybko. Jak znam Tediego, on naprawdę wierzył, że Śląskowi uda się zatrzymać Marco, stąd nie chciał spalić sobie u niego wszystkich mostów. Paixao poszedł przecież jeszcze dalej i tym postem wręcz przekonał Pawłowskiego i kibiców do swoich dobrych intencji:

Image and video hosting by TinyPic

Dziś nie wyobrażam sobie powrotu Marco do Wrocławia jako piłkarza Lecha, Lechii lub jakiegokolwiek klubu, do którego trafi. Nie wyobrażam sobie, jak spojrzy w oczy Pawłowskiemu, którego całą rundę łudził, że Śląsk to jego miłość. Jak zostanie odebrany przez kibiców, którzy do dziś piszą prywatne wiadomości z prośbą o przedłużenie kontraktu. I czy na pierwszej konferencji w Poznaniu, Gdańsku lub gdziekolwiek indziej, ktoś zada mu pytanie, ile dla niego znaczyła ta miłość.

MICHAŁ WYRWA

Reklama

Najnowsze

Polecane

Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Kacper Marciniak
1
Wszyscy następcy oraz kompani Stocha, Kubackiego i Żyły. Kiedy ktoś odpali na dobre?

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...