Tadeusz Pawłowski zaapelował, aby kibice, którzy na meczach chcą gwizdać, w ogóle nie przychodzili na stadion. Niech uważa z tymi propozycjami, bo lada moment może na obiekcie zostać sam.
Mecz Śląska są w 2015 roku mniej więcej tak atrakcyjne, jak trzepanie dywanu. Nic dziwnego, że ludzie nie walą tam drzwiami i oknami. Na dwóch ostatnich meczach zjawiło się 6 i 7 tysięcy widzów, a więc jest to frekwencja, która nawet na starym stadionie nie robiłaby na nikim wrażenia. Z szesnastu meczów w 2015 roku Śląsk wygrał zaledwie trzy, a trener zamiast grzecznie przeprosić za ten dość haniebny bilans, jeszcze wyprasza niewdzięczników.
No, człowieku. Przecież oglądanie Śląska jest jak próba podcięcia żył tępą żyletką. Nawet Bełchatów (!!!) zdobył w 2015 roku więcej goli. O tym, że wrocławianie w tym roku nie wygrali ani jednego meczu na wyjeździe – co byłoby magnesem, aby wybrać się na mecz – przez litość nie wspominamy (no dobra, macie nas – wspomnieliśmy). I ktoś tu jeszcze śmie się dziwić, że kibice gwiżdżą?
Przypominamy, że kibice nie przychodzą na mecze za darmo, tylko płacą za bilety. A skoro płacą – to wymagają. Jeśli widzą, że ich wymagania piłkarze mają w głębokim poważaniu – denerwują się. A kiedy się denerwują – gwiżdżą. To taki związek przyczynowo-skutkowy dla opornych. Można tych kibiców przepędzić, ale wtedy należałoby zapisać się do jakiejś ligi dla hobbystów, bez presji i oczywiście bez pieniędzy. Jeśli ktoś nie rozumie, że to kibice sponsorują cały ten biznes – chodząc na mecze, ale też wykupując abonamenty TV – to jest zwyczajnym kołkiem. Nie twierdzimy, że Pawłowski jest kołkiem, tylko zauważamy, że gdyby na serio – a nie w pomeczowych emocjach – chciał przeganiać ludzi z trybun, to nim byłby.
Podsumowując: panie Pawłowski, pan podziękuje tym ludziom, że im się chociaż chce gwizdać. Mamy wrażenie, że to jedyne osoby, którym na stadionie we Wrocławiu jeszcze się cokolwiek chce.