Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy. Tą sympatyczną formułką, znaną głównie widzom ligi angielskiej, Tomasz Smokowski rozpoczął komentarz meczu dwóch potencjalnych pucharowiczów. Jagiellonia Białystok – Śląsk Wrocław. Pojedynek drużyn, które po cichu wymieniane są jako te, które ewentualnie mogłyby namieszać w walce o tytuł. Ale nie z taką grą, szanujmy się… Właściwie niepotrzebnie zapinaliśmy pasy, zostaliśmy zabrani na spokojną przejażdżkę z tylko jednym momentem przyśpieszenia.
Obaj trenerzy lekko zaskoczyli nas składami. Tadeusz Pawłowski posadził na ławce Marco Paixao, a w pierwszej linii wystawił jego brata i Mateusza Machaja. Flavio był w pierwszej połowie zdecydowanie najbardziej aktywnym piłkarzem na murawie, zupełnie jakby poważnie myślał jeszcze o koronie króla strzelców. Przed przerwą oddał pięć strzałów (z sześciu Śląska), z których dwa zmusiły Drągowskiego do większego wysiłku. W zasadzie jest to jedyna warta odnotowania rzecz, jeśli chodzi o tę część gry.
Frankowski, Tymiński, Mackiewicz, Pawłowski. Kto na początku sezonu pomyślałby, że tak będzie wyglądał ofensywny kwartet Jagiellonii w bardzo ważnym spotkaniu? Co tam na początku sezonu! Jeszcze dwa miesiące temu mogłoby się wydawać, że czwórka ta może razem co najwyżej rozmontowywać obrony przeciwników drużyny rezerw. Tymczasem, po przespanej pierwszej połowie, zapewniła nam ona bardzo przyjemne wejście w drugą.
Czternaście sekund po wznowieniu gry do bramki gości trafił Frankowski. Piłkarze Śląska dokonali naprawdę dużej sztuki. Udowodnili, że chwilę po rozpoczęciu gry na środku boiska (piłka była w ich posiadaniu) można stracić bramkę. Źle futbolówkę wybił Pawełek, nie najlepiej zachował się Hołota, z asekuracją nie zdążył Pawelec i gotowe. Jaga wyczuła krew, w ciągu kolejnych minut miała trzy niezłe okazje – strzelali m.in. Mackiewicz i Gajos – ale Pawełek szybko zrehabilitował się za wpadkę.
A później, w tym przewidywalnym jak wywiady w przerwie meczu, zdarzyła się rzecz niespodziewana. Gospodarze napierali, lecz to Śląsk wyrównał. Jeśli kiedyś zastanawialiście sie, jak wygląda tzw. bramka z dupy, to właśnie taką strzelił dziś podopieczni Tadeusza Pawłowskiego. Krzysztof Ostrowski ruszył prawą stroną, dzięki biernej postawie obrońców dośrodkował, a Robert Pich – uwaga! – strzelił bramkę głową, pomimo tego, że pilnowali go Sebastian Madera i Igors Tarasovs.
Tak, tak. Pich głową przy asyście dwóch dryblasów. Ekstraklasa, where amazing happens.
Obie drużyny stworzyły sobie jeszcze sytuacje, ale ciężko było nie odnieść wrażenia, że ich trenerzy są umiarkowanie zadowoleni z rozstrzygnięcia i nie zamierzają już w pierwszej kolejce walczyć o pełna pulę za wszelka cenę. Kwadrans po przerwie – to był ten fragment, podczas którego nie musieliśmy upewniać się, że oglądamy mecz grupy mistrzowskiej.
Szkoda, że trwało to tak krótko.
Fot. FotoPyK