Z przymrużeniem oka można powiedzieć, że to wywiad z trenerem z przyszłości, bo w Nepalu właśnie obchodzą 2072 rok. Jacek Stefanowski, selekcjoner kadry tego górskiego kraju, wracając do rodzinnego Nowego Jorku odmłodniał więc o blisko pięćdziesiąt wiosen. Czemu wrócił do USA? Jeśli nie wiecie, to pewnie nie śledzicie za bardzo wiadomości. Nepal dotknęła katastrofa, potężne trzęsienia ziemi zabiły tysiące osób, zniszczyły wiele miast, nawet… zmniejszyły Mount Everest o kilkanaście centymetrów, jak donoszą geolodzy. Ale w nepalskiej przygodzie polonusa z Mazur było też wiele pozytywnych doświadczeń, niecodziennych kart. Przeczytajcie jak udało mu się przetrwać tragedię, a także jak wyglądają realia tego egzotycznego kraju i piłki pod Himalajami. Zapraszamy.
Jacku, opowiedz najpierw o ostatnich, dramatycznych wydarzeniach.
Jedliśmy z rodziną obiad. Nagle poczuliśmy, że cały apartament zaczyna się ruszać. Trwało to naprawdę długo i wiesz, to jest straszne uczucie, bo możesz tylko stać i czekać, nic nie możesz zrobić by uchronić siebie albo bliskich, wszystko jest poza twoją kontrolą. Mieliśmy dużo szczęścia, że nic nam się nie stało – nasz apartament był na piątym piętrze i po wyjściu zauważyliśmy, że na budynku pojawiły się wyraźne pęknięcia. Myślę, że kilka więcej i mogłoby być różnie. Potem udaliśmy się do znajomych, którzy mają dom zbudowany według technologii, która ma czynić go odpornym na trzęsienia ziemi.
Tam czuliście się już bezpiecznie?
Nie. Jak możesz czuć się w pełni bezpiecznie, gdy ziemia drży? Prawie cały tydzień coś się działo. Śpisz, a pod tobą wszystko się rusza. Budzisz się, a tu kolejne trzęsienia, a niektóre silniejsze, niż to pierwsze. Przedziwne doświadczenie, do którego nie sposób się przyzwyczaić i co istotne, nigdy nie wiesz kiedy akurat wydarzy się kolejny wstrząs.
Czy organizacja w momencie kryzysu była na dobrym poziomie?
Poszedłem do miasta niedługo po pierwszych wstrząsach by zdobyć zaopatrzenie. I u nas akurat nie było problemu, dało się normalnie kupić wodę, jedzenie, ale wiem, że w biedniejszych regionach bywało źle. Niektóre sklepy windowały ceny, wykorzystując sytuację. Gdzie indziej prowiant i woda były nie do zdobycia. Poza tym wiele osób straciło dach nad głową, w niektórych miastach zbudowanych według bardziej tradycyjnego budownictwa całe dzielnice legły w gruzach i do dziś ekipy ratunkowe znajdują tam ofiary. Ludzie nocują marznąć w namiotach, a poważnym problemem zaczynają się robić kwestie tak podstawowe, jak choćby zapotrzebowanie na toalety.
Uznałeś, że czas wyjechać.
Tak. Wróciliśmy do Nowego Jorku. Mamy czteroletnią córeczkę i po prostu wciąż jest w Nepalu zbyt niebezpiecznie.
Zastanawiasz się czy jeszcze wrócić do Nepalu?
Nie wiem, na dziś naprawdę nie wiem. Czekam na rozwój sytuacji, ale muszę się zastanowić na spokojnie.
Opowiedz jak w ogóle trafiłeś pod Himalaje. Z polskiego punktu widzenia to kompletnie egzotyczne miejsce i nie zdziwilibyśmy się, gdyby pod Mount Everest nie wiedziano co to futbol. Tymczasem podobno jest bardzo popularny.
Pięć lat byłem z rodziną na Portoryko, gdzie szło naprawdę fajnie. Byłem między innymi asystentem trenera w Puerto Rico Islanders, kiedy awansowaliśmy do półfinału Ligi Mistrzów CONCACAF. To w tamtych warunkach naprawdę duży sukces. Potem prowadziłem też reprezentację, ale musiałem jednak wrócić do Nowego Jorku i rozejrzeć się za nową pracą. Miałem dobre kontakty i pojawiła się oferta z Nepalu. Postanowiłem spróbować.
Był szok kulturowy na początku?
Zdecydowanie tak, pierwszy rok był trudny. Chodziło o wiele rzeczy. Przykładowo, na drogach nie ma żadnej organizacji ruchu. Każdy jeździ jak chce, motory, samochody są wszędzie. Ciężko się na to się przestawić. Obyczajowo też jest wiele różnic, na przykład często spotkasz kobiety trzymające się za ręce, mężczyzn trzymających się za ręce, ale kobieta i mężczyzna wspólnie w takiej sytuacji? Niepodobne. Bardzo wiele jest też małżeństw aranżowanych przez rodziców, nawet mnie pytano, czy jestem z żoną z miłości, czy bo tak ktoś kiedyś ustalił (śmiech). Trzeba też uważać, bo świętymi zwierzętami są krowy, małpy i psy. Jeśli potrąciłbyś samochodem takie zwierzę, to prawdziwa tragedia. Nie wiem konkretnie co za to grozi, ale pewnie trafiłbyś pod sąd. Zwróć też uwagę, że nawet kalendarz mają tu swój, w Nepalu jest właśnie bodaj 2072 rok.
Nepal to piękny kraj?
O tak, zdecydowanie. Powiem ci, że nawet gdy pojechałem teraz pomóc przy zwalczaniu szkód jakie wyrządziła katastrofa, to mimo wszechobecnej tragedii spoglądałem na góry i wciąż uderzało mnie, jak cudowne to miejsce.
Z drugiej strony w jednym z wywiadów powiedziałeś, że normą jest tutaj… gęsty smog. Ludzie chodzą po ulicach w specjalnych maskach.
To ma miejsce, ale w Katmandu. Smog w stolicy rzeczywiście jest niemal nieustanny. Ale wystarczy wyjechać z miasta, ruszyć gdziekolwiek dalej, a nie ma tego problemu i od razu widać piękno gór. Osobiście nie zwiedziłem ich tak bardzo, ale Mount Everest widziałem choćby z wysokości samolotu. Znakomita wycieczka, zabrałem całą rodzinę, widzieliśmy dokładnie cały krajobraz Himalajów.
Czy te różnice kulturowo – obyczajowe wpływały na pracę z piłkarzami?
Na pewno dużo różnic wynika z powodu religii. Tam panują buddyzm i hindu, a ludzie przez to są bardziej spokojni, wyciszeni. Przede wszystkim jednak wierzą, że tok naszego życia jest już ustalony i nic nie można zmienić. Nie każdy tak myśli, ale jednak.
Chyba ciężko zmotywować piłkarzy w takich warunkach. Jak przegrają, to myślą, że tak musiało być, a nie że można było zagrać lepiej.
Wiesz, to może i śmieszne, ale naprawdę jest z tym problem. Trzeba ich motywować inaczej, próbować sposobów, by wywołać w nich waleczność. Ja się odwoływałem na przykład do tego, że grają za swój kraj, a to musi mobilizować. Wracałem też do historii: w Nepalu wszyscy szczycą się, że nigdy nikt nie podbił ich ziem, więc wpajałem zawodnikom, by z taką mentalnością, z pamięcią o tym, wychodzili na boisko.
Ale były sytuacje, że po porażkach piłkarze nie odczuwali złości?
Tak, zdecydowanie. Jak mówię, trzeba mieć podejście. Dużo zależy od tego, czy mają do ciebie szacunek, wtedy też inaczej podchodzą do twoich słów. Na pewno jednak tego szacunku nie można próbować zdobyć krzykiem. Jakbym krzyknął, to żaden nie chciałby pracować. Tu trzeba tłumaczyć na spokojnie, poświęcić każdemu więcej czasu.
Jakie warunki zastałeś w Nepalu?
No cóż, rewelacyjnie nie było, to jasne, ale ja lubię piłkę nożną. Mógłbym pracować gdziekolwiek na świecie w roli trenera i cieszyłbym się z takiej pracy. Warunki jak warunki, najważniejsze, że jest piłka, są piłkarze i można pracować.
Ale za waszego dwuletniego pobytu (wcześniej Jacek współpracował jeszcze w Nepalu z Ryszardem Orłowskim, który dziś znajduje się w Anguilli) wiele się podobno poprawiło.
Dzięki FIFA pojawiło się sztuczne boisko, zawsze było więc gdzie trenować. Wcześniej niby były boiska, ale strasznie zaniedbane, poniszczone. Największym problemem jest jednak wciąż sezon ligowy. Szesnaście drużyn, czasem grających po dwa, trzy mecze w tygodniu, a potem bardzo długa przerwa. Jeśli piłkarze grają o stawkę raptem trzy miesiące, a poza tym niemal nie mają styczności z piłką, to jak mamy rywalizować z krajami, gdzie gra się przez okrągły rok?
Jest zainteresowanie meczami na lidze?
Tak, choć oczywiście to zależy kto gra. Gdy walczą ekipy z czołówki, to wtedy pojawia się sporo kibiców. Ale najbardziej uwagę przykuwa kadra, na naszych meczach stadion pęka w szwach.
Jaki jest poziom zawodników, których prowadzisz? To w większości amatorzy?
To amatorzy w rozumieniu europejskim, czyli pod względem poziomu może i owszem. Jak ktoś w Polsce trenuje sześć razy w tygodniu przez dziesięć lat, to mimo młodego wieku będzie miał więcej doświadczenia niż kończący piłkarską karierę Nepalczyk, który gra raptem trzy – cztery miesiące w roku. Z tego powodu robi się różnica, szczególnie fizyczna, bo uważam, że taktycznie i technicznie Nepalczycy wykazują sporo talentu.
Z drugiej strony zarabiają pieniądze na piłce, zarówno kadrowicze, jak i wszyscy w lidze, więc w tym rozumieniu to profesjonaliści. Tylko, że co z tego, skoro po paru miesiącach muszą szukać zwykłej pracy? Wypłaty z klubów dostają oczywiście tylko, gdy gra liga. To jest stresujące, takie ciągłe życie w jakimś sensie w niepewności. Tak naprawdę wygodniej byłoby zostawić futbol i szukać stałego etatu. Ale ciężko im rzucić piłkę i zrozumie to każdy, kto kocha futbol.
Bimal Magar, „nepalski Ronaldo”. Junior aktualnie w belgijskim Genku
Robi się coś, by zreformować ligę, aby grała dłużej?
Coś się zmienia, takie są plany. Już jest lepiej, bo jeszcze niedawno wszystkie mecze ligowe grano na stadionie w Katmandu, teraz już w różnych miastach kraju. To bardzo ważne, bo poprawia się identyfikacja z klubami, a i świetnie promuje to futbol. Choć ten wielkiej promocji tak naprawdę nie potrzebuje, bo jest w Nepalu autentyczna pasja do piłki. Z pełnym przekonaniem powiem, że to tutejszy sport narodowy.
Czyli tutejsi gracze mają status gwiazd? Najlepsi mogą liczyć na kontrakty reklamowe?
Tak, zdecydowanie. Kapitan kadry ma wiele kontraktów sponsorskich, występuje w telewizyjnych reklamówkach. Zresztą, w lidze też pojawili się prężniejsi sponsorzy. Tytularnym jest firma Red Bull, opieką poszczególnych klubów zajmują się banki, uznane firmy, a jedna z drużyn sponsorowana jest nawet prze producenta… wódki.
No to kolejna różnica między naszym futbolem a tamtejszym. Smirnoffa na koszulkach piłkarzy w Europie nie zobaczysz.
No tak. Promują wódkę, ale Nepalczycy ogólnie wolą piwo i whisky, a raczej tutejszą odmianę whisky.
Co uznałbyś za swój największy sukces w całej przygodzie z Nepalem?
Na pewno półfinał mistrzostw Południowej Azji, podczas turnieju organizowanego w Nepalu, gdzie po drodze pokonaliśmy między innymi Indie. Cały kraj wtedy świętował, ludzie z różnych, zwaśnionych grup, choćby politycznych, razem cieszyli się z naszego zwycięstwa. Na ulicach była wielka feta, wszędzie wiwaty, klaksony samochodów, motorów… To było po prostu niesamowite. Ale zdradzę, że przed turniejem przygotowywaliśmy się naprawdę solidnie, przez ładnych kilka miesięcy. Jeździliśmy do Kuwejtu, Bahrajnu, graliśmy z tamtejszymi drużynami i wygrywaliśmy. To pokazuje, że Nepal ma spory piłkarski potencjał, gdyby tylko dano nam grać dłużej w roku.
Rozmawiał Leszek Milewski