Nie od dziś wiadomo, że mamy w Polsce problem z lewymi obrońcami. Od lat próbujemy znaleźć solidnego piłkarza na tę pozycję, a zazwyczaj kończy się tak, że w meczach reprezentacji na boisko wybiega Jakub Wawrzyniak. Jakiś czas temu wydawało się, że wreszcie coś drgnęło, bo pojawili się młodzi i perspektywiczni piłkarze, którzy w niedługim czasie mogliby wypełnić tę lukę. Wiele jednak wskazuje, że była to tylko chwilowa nadzieja, a w dłuższej perspektywie nic się w tej kwestii nie zmieni.
Rzecz jasna pijemy tu do Daniela Dziwniela i Mateusza Lewandowskiego, czyli kadrowiczów tak chwalonej, ale ostatecznie przegranej młodzieżówki Marcina Dorny. Obaj wyróżniali się w lidze i na przestrzeni ostatnich miesięcy obaj wyjechali do średnich zagranicznych klubów, by zrobić kolejny krok w swoich karierach. Na tę chwilę nie zapowiada się jednak, by był to krok do przodu.
Zacznijmy od Lewandowskiego, który wyjechał z Polski już latem i przeszedł do słabeusza Serie B, Virtus Entella. Początek miał nawet nie najgorszy, bo – choć drużyna notowała fatalne wyniki – raczej wybiegał w podstawowym składzie. Swego rodzaju przełom nastąpił w połowie listopada, kiedy to po słabym meczu z Perugią wyleciał ze składu. Od tego czasu Entella rozegrała 25 ligowych spotkań, a Polak wystąpił ledwie we dwóch, łącznie zaliczając pół godziny gry. Większość tych meczów Lewandowski w całości spędził na ławce rezerwowych, skąd mógł bacznie przyglądać się, jak jego klub spada na dno tabeli. Póki co Entella zatrzymała się na 19. miejscu w 22-drużynowej Serie B.
Z kolei Dziwniel zimą wyruszył na podbój ligi szwajcarskiej i zasilił szeregi St. Gallen. Chociaż na tę chwilę bardziej pasowałoby stwierdzenie, że zasilił ławkę rezerwowych piątej drużyny tamtejszej Super League. Na jedenaście ligowych spotkań Polak wystąpił tylko raz i, na swoje nieszczęście, akurat w meczu, w którym jego drużyna straciła aż cztery gole. Trzy z nich w mniejszym lub większym stopniu obciążają konto Dziwniela. Przy drugiej bramce nie zdążył z asekuracją, przy trzeciej nie zablokował groźnego strzału rywala, a przy czwartej w dziecinny sposób dał się ograć we własnym polu karnym. Nic więc dziwnego, że w kolejnych spotkaniach Polaka już nie oglądaliśmy i, co piszemy z przykrością, raczej nie zapowiada się na nagłą zmianę sytuacji.
Młodzi i, jak się wydawało, najbardziej obiecujący lewi obrońcy Ekstraklasy wyjechali zagranicę, gdzie póki co zaliczają wyjątkowo twarde lądowanie. A w naszej lidze nie bardzo widać następców. Przyjrzyjmy się podstawowym lewym defensorom polskich klubów (kolejność na podstawie ligowej tabeli):
Tomasz Brzyski – 33 lata
Barry Douglas – zagranica
Marek Wasiluk – 27 lat
Maciej Sadlok – 25 lat
Dudu Paraiba – zagranica
Hubert Matynia – 19 lat
Jakub Wawrzyniak – 31 lat
Rafał Kosznik – 31 lat
Piotr Tomasik – 27 lat
Kamil Sylwestrzak – 26 lat
Piotr Brożek – 32 lata
Patrik Mraz – zagranica
Adam Marciniak – 26 lat
Paweł Oleksy – 24 lata
Adam Mójta – 28 lat
Sebastian Ziajka – 32 lata
Umówmy się, to nie są to nazwiska, które rzucają na kolana. A jeśli ktoś upatruje nadziei w piłkarzach, którzy przegrywają rywalizację z wymienionymi tuzami, możemy tylko życzyć powodzenia. Jedynym zawodnikiem, którego można jeszcze piłkarsko ulepić, wydaje się 19-letni Hubert Matynia, ale jego wejście w ligę optymizmem raczej nie napawa. Dość napisać, że pod względem naszych not obrońca Pogoni jest jednym ze słabszych zawodników na swojej pozycji.
Zagranicą mamy dwóch ławkowiczów, a w lidze zatrzęsienie doświadczonych piłkarzy, którzy nigdy nie wzbili się ponad przeciętność. Kibicom pozostaje więc modlitwa o zdrowie Artura Jędrzejczyka oraz o jego zdolność do całkowitego przystosowania się gry po lewej stronie. Na dziś defensor Krasnodaru zdaje się nie mieć absolutnie żadnej konkurencji.
Fot. FotoPyk