Współczesny futbol w stolicy Niemiec to przede wszystkim balansująca na krawędzi pierwszej i drugiej ligi Hertha, a także Union, który na zapleczu Bundesligi zadomowił się już na dobre. W świadomości przeciętnego kibica nie istnieje już Dynamo, które w przeszłości zdominowało rozgrywki w NRD, a ponadto – za swoje ścisłe powiązania z aparatem państwowym – było znienawidzone wśród kibiców pozostałych ekip. Wzorowanie się na moskiewskiej piłce, protekcja Ericha Mielke i butni kibice, których obecność wywoływała stany lękowe wśród obcych fanów – poznajcie BFC Dynamo Berlin.
BFC powstało w marcu 1953 roku. Początkowo było niepozornym klubem, który znany był tylko lokalnym obserwatorom. Ogromnym handicapem była jednak wielka sympatia ze strony Ericha Mielke, w latach 1957-1989 ministra bezpieczeństwa NRD, a także głównodowodzącego naczelnym organem bezpieczeństwa w kraju – Stasi. Inwigilacje, szykany, represje – dla politycznej policji ze wschodnich Niemiec był to chleb powszedni. Wspomniany Mielke, zbrodniarz ukarany potem za zabójstwo dwóch policjantów a także mający na sumieniu dziesiątki innych grzechów, nie chciał tracić czasu na półśrodki. Potęgę Dynama zapragnął zbudować jednym pstryknięciem palców. W 1954 roku utalentowaną drużynę z oddalonego o niemal 200 kilometrów Drezna nakazał w trybie natychmiastowym przenieść do stolicy i grać pod szyldem BFC. Warto zatrzymać się jeszcze na chwilę przy samej nazwie drużyny. W tamtych czasach ekipy nazywane Dynamo jednoznacznie kojarzyły się z wpływami ze strony policji. Te zaś – jak np. Lipsk – które rozpoznawane były jako Vorwärts, były zazwyczaj powiązane z armią.
Wracając jednak do projektu Mielke. Polityk był bardzo zaangażowany w rozwój klubu, regularnie afiszował się także ze swoją sympatią do BFC, fotografując się z zawodnikami czy kopiąc piłkę na murawie stadionu należącego do klubu. Według relacji historyków bodźcem do swoich piłkarskich fantazji była dla niego podróż na wschód, gdzie zobaczył jak od środka funkcjonuje moskiewskie Dynamo.
– Sukces na płaszczyźnie piłkarskiej tylko udowodni naszą dominację i wyższość we wszystkich dziedzinach życia, będziemy lepsi także od drużyny z Moskwy – powtarzał pytany o swoje cele.
Erich Mielkie podczas jednej z imprez Dynama
Mielke swoje działania zradykalizował dopiero w latach 70. Na ich efekty nie trzeba było długo czekać – Dynamo zdobywając w 1979 roku pierwsze mistrzostwo NRD, rozpoczęło 10-letnie panowanie w tym kraju. Nie było to jednak szalenie trudne wyzwanie. Kiedy naczelnemu Stasi w oko wpadł któryś z piłkarzy, błyskawicznie wysyłał nakaz o przeniesieniu go do Dynama. Ogromny wpływ wywierał także na sędziów, którzy nawet nie ośmielali się by gwizdać przeciw BFC. Asem w rękawie Mielke było udzielanie wiz na wyjazd do innego kraju w celu sędziowania spotkań międzynarodowych. Polityk bez dłuższego zastanowienia blokował tę możliwość rozjemcom, których praca nie przypadła mu do gustu.
Najpopularniejszym przypadkiem manipulacji pracy panów z gwizdkiem był “Karny wstydu”, jak do dziś określa się sytuację, która miała miejsce w 1986 roku. Marcowe starcie pomiędzy Dynamem a Lokomotivem Lipsk, który nie odpuszczał rywalom kroku przez cały sezon, mogło zadecydować o ostatecznym kształcie tabeli. Na kilkanaście minut przed końcem spotkania sędzia wyrzucił z boiska kapitana gości za wyskoczenie z muru przed gwizdkiem zezwalającym na egzekwowane rzutu wolnego. Czas jednak upływał, a Dynamo nie potrafiło wyrównać stanu meczu, na tablicy wyników wciąż widniało nieznośne 0:1. Wtedy na czoło przedstawienia znów wysunął się sędzia. Napastnik stołecznych padł na ziemię w polu karny zupełnie nieatakowany. Wyrok nie mógł być inny – rzut karny. Rzut karny zamieniony na bramkę, co w całym kraju odbiło się bardzo szerokim echem. Dynamo ostatecznie wygrało ligę o właśnie dwa punkty przed Lipskiem. Niedługo potem, dla zbicia z tropu podejrzewających o układ obserwatorów, pracę stracił człowiek który pod wpływem Mielke zadecydował o tym bo wskazać na wapno przed upływem czasu gry.
– Czasem to przybierało absurdalne rozmiary. Kiedy widziałem decyzje podejmowane przez sędziów zastanawiałem się: “Serio? To naprawdę potrzebne?”. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę, sami najlepsi gracze z kraju, nawet bez pomocy sędziów mogliśmy wszystkich ograć. Momentami praca sędziów była wręcz obrzydliwa. Jak można się domyślić, nienawiść do nas była wskutek tego przeogromna – wspomina tamte czasy Bodo Rudwaleit, golkiper BFC z tamtych czasów.
Kolejną składową sukcesów był także doping, któremu zawodnicy poddawani byli non-stop, często zupełnie nieświadomie. Legendy mówią, że gracze ze wschodniego Berlina w czasach świetności byli nafaszerowani wręcz do granic możliwości substancjami, które wspomagały ich podczas poczynań boiskowych. W międzyczasie klub rozwijał się także na innych płaszczyznach, powstały sekcje pływania, lekkoatletyki, siatkówki czy gimnastyki. Tam także nie stroniono od wspomagaczy.
Dynamo dopuszczało się jednak nie tylko przestępstw boiskowych. Podejrzewa się, ba!, jest wręcz pewne, że Mielke maczał swoje palce także w śmierci Lutza Eigendorfa, który w marcu 1983 roku zginął w wypadku samochodowym w Brunszwiku. Lutz był jednym z najbardziej utalentowanych zawodników NRD, oczywiście jednocześnie graczem Dynama. Do czasu. Po meczu towarzyskim w Kaiserslautern zdecydował się brawurowo uciec do zachodniej strony kraju, by tam kontynuować swoją karierę. Informacja ta rozsierdziła komunistycznego funkcjonariusza, który nakazał obserwować swoją niedoszłą gwiazdę. Funkcjonariusze kroczyli za nim krok w krok, a w międzyczasie… adorowali również jego żonę. Ta w końcu uległa czarowi któregoś z policjantów, rozwiodła się z Lutzem i wspólnie z nowym partnerem wychowywała córkę swoją oraz utalentowanego piłkarza. Był to jedak tylko prolog do piekła, które zgotowano Eigendorfowi. Niedługo później zawodnik wpakował się na prosto w drzewo swoją Alfą Romeo, a odniesione rany głowy nie pozwoliły mu utrzymać się przy życiu. Oczywiście tuż po śmierci wszystkie oczy i zarzuty skierowane były na Stasi, jednak policja odbijała piłeczkę twierdząc, że młody piłkarz był pod wpływem alkoholu. I rzeczywiście, mieli rację, Lutz nie prowadził trzeźwy. Całkiem wiarygodne historie podpowiadają jednak, że procenty w krwi młodego pomocnika nie znalazły się przypadkowo…
Auto Eigendorfa po wypadku. Przypadkowo uderzył idealnie od strony kierowcy…
W tamtych czasach nagły rozkwit piłkarskiej potęgi za wschodnią stroną muru budził ogromną antypatię ze strony kibiców lokalnego rywala, Unionu. Stadion podczas meczów “Żelaznych” regularnie przystrajały transparenty głoszące: “nie chcemy Stasi świń”. Zanim Dynamo zmonopolizowało berliński – i nie tylko – futbol, główną siłą kibicowską w stolicy był właśnie Union. Na meczach domowych pojawiało się około 20 tysięcy fanów, głośny doping towarzyszył zawodnikom także na wyjazdach. Proporcje w mieście dynamicznie odwracały się jednak z roku na rok. BFC zaczęło przyciągać do siebie coraz to młodsze bojówki. Za Unionem ciągnęła się długoletnia historia klubu, zaś znakiem rozpoznawczym Dynama stał się radykalizm oraz szantaż. Przez agresję, głównie tych drugich, mecze derbowe rozgrywane były na neutralnym terenie, a scenariusz pomeczowej atmosfery był zazwyczaj jednakowy – kibice BFC równo z opuszczeniem trybun rzucali się w szaleńczy pościg za swoimi znienawidzonymi rywalami, a chaos który panował na ulicach był nie do okiełznania. Jak relacjonują piłkarscy historycy, starcia berlińskich kiboli stały się szczególnie powszechnie w połowie lat 80.
– Fani Dynama zyskali reputację szczególnym rodzajem brutalności. Zachowywali się jak zwierzęta, bili czymkolwiek, pięściami, przedmiotami… – relacjonował w swojej książce Frank Willman, który zajmował się tematyką kibicowską tamtych lat.
– Naszym miejscem spotkań była pewna restauracja samoobsługowa. Pewnego razu po prostu postanowiłem rzucić pracę i każdego ranka udawać się na spotkanie z kolegami, gdzie omawialiśmy sprawy naszej grupy. To była sprawa życia i śmierci. Ze wspomnianej knajpy mieliśmy świetny widok na Alexanderplatz – wspomina jeden z najbardziej zagorzałych członków ówczesnej bojówki BFC.
Kibole Dynama przybierali dość znany image. Głowy golili na zero, na plecy zarzucali charakterystyczne kurtki, na nogi wsuwali zaś Martensy.
Kibole Dynama w trakcie swojej ulubionej rozrywki
Sielanka BFC trwała aż do końca lat 80. Po zjednoczeniu Berlina Dynamo zmieniło nazwę na FC Berlin. Klub chciał radykalnie odciąć się od mrocznych wydarzeń z poprzednich lat. Po dziewięciu latach wrócił do swojej byłej nazwy, ale i tu nie obyło się bez kontrowersji. Nowy herb zespołu w słowie “Fussball” zawierał dwie litery S napisane w stylu, który jednoznacznie kojarzył się SS. Początkowo autorzy logotypu odrzucili krytykę, ale presja ze strony mediów była tak duża, że dokonali odpowiednich modyfikacji.
Do dziś niewyjaśniona pozostaje także kwestia liczby gwiazd symbolizujących zdobyte mistrzostwa nad herbem klubu. W 2004 roku DFB usystematyzowało reguły uznając, że jedna gwiazdka odpowiada trzem tytułom, dwie pięciom, zaś trzy gwiazdki to wynik dziesięciokrotnego triumfu na arenie niemieckiej. Dynamo listownie apelowało do związku, aby ich panowanie na przełomie lat 70. i 80. przełożyło się na dodatkowe wszywki na trykocie klubowym. Kiedy ich prośby ignorowano, w Berlinie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i po prostu zaczęli posługiwać się herbem, który ozdobiony był trzema gwiazdami.
Dziś BFC to tylko mgliste wspomnienie zespołu, który w latach 1979-1988 nieprzerwanie zdobywał mistrzostwo NRD. Zespół występuje w Oberlidze, czyli na piątym poziomie rozgrywkowym za naszą zachodnią granicą. Nie zmieniło się jednak jedno – bezwzględni fanatycy. Do dziś znani są tylko z tego, że ich ulubionym fragmentem spotkania jest końcowy gwizdek. Gwizdek, który jak w szkole dzwonek dla uczniów oznajmia koniec lekcji, tak dla nich daje sygnał do zerwania się ze swoich miejsc i wszczęcia awantury. Ostatni raz dali o sobie znać bardzo wyraźnie na początku tego roku, kiedy to derbowe spotkanie z rezerwami Unionu zakończyło się aresztowaniem aż 175 kibiców oraz przewiezieniem 112 rannych funkcjonariuszy policji do najbliższego szpitala. A wszystko przez próbę wtargnięcia na sektor rywali. Drogę zablokowali im policjanci, których obecność jednak nie wywarła na kibicach większego wrażenia i postanowili uparcie próbować szturmu.
Nieco lepiej było kilka lat wcześniej, kiedy fani Dynama udali się na mecz Pucharu Niemiec do Kaiserslautern. Wówczas rannych zostało “raptem” 18 policjantów, a za kraty trafiło 27 kiboli.
Choć Dynamo z racji swojej pozycji oraz historii jest na piłkarskim marginesie, to jednak wciąż śmiało daje się we znaki niemieckim władzom. Jak twierdzi policja, to nadal najniebezpieczniejsza grupa kibicowska za naszą zachodnią granicą. Do dziś pozostaje także, dzięki chorej ambicji Ericha Mielke, autorem jednej z najbardziej wyrazistych dominacji w historii futbolu. Niestety, u podnóża tej supremacji leżały morderstwa, doping i zagrywki niemające nic wspólnego z duchem fair play…
Marcin Borzęcki