Bayern, mimo że przechodzi trudny czas, stara się trzymać fason w Bundeslidze. Dziś – dzień przed meczem z Wolfsburgiem – ma trzynaście punktów zapasu pięć kolejek przed końcem sezonu. Podopieczni Guardioli wykonali kolejny krok w stronę mistrzostwa, choć zbyt mocno się nie napocili.
Sam skład, jaki Pep posłał w bój, daje do myślenia. Drugą linię tworzyli bowiem Weiser, Gaudino, Rode i Bernat, a Thiago i Xabi mogli odpocząć (temu ostatniemu odpoczynek na pewno się przyda). Ktoś mógłby pomyśleć, że w Bayernie postawili na dublerów, ale pole manewru nie jest zbyt duże. Jedno wolne miejsce na ławce, wśród rezerwowych Sinan Kurt, a w ataku nieruszone trio, bo jeśli nie zagraliby oni, to niby kto? Guardiola oszczędził tylko kilku zawodników i postawił na tych, którzy są zdrowi, choć w przerwie musiał zmieniać kontuzjowanego Bernata.
To nie tak, że Bayern był dziś dobry. To Hoffenheim było naprawdę słabe. Bawarczycy podeszli do tego meczu na wyprostowanych nogach, bez przesadnego skupienia. I widoczne to było, kiedy jeszcze w pierwszej połowie w piłkę nie trafił Dante, przez co przed świetną szansą stanął Modeste. Neuer napastnika Hoffenheim zatrzymał, ale przypomnijcie sobie, jak jego zespół tracił gole w Porto. Po fatalnych indywidualnych błędach, którym bramkarz zapobiec już nie mógł…
Gospodarze nie pokazali nawet tyle, na ile pozwalał im obecny i zapewne przyszły mistrz kraju. Oni po prostu wyglądali bardzo mizernie: oddali jeden celny strzał, ten Modeste po błędzie Dante, a jedynie mogą mieć pretensje o niepodyktowany rzut karny (faul na Polanskim). I tyle. Bawarczycy natomiast ze swojej okazji skorzystali – uderzenie zza pola karnego odbił Baumann, piętką odegrał Lewandowski, a na niewielkiej przestrzeni świetnie przymierzył Rode. Czyli gość, który był najlepszy na boisku.
W samej końcówce Bayern wynik jeszcze poprawił… kuriozalnym samobójem.
Nie oszukujmy się, z Porto ciężko liczyć na takiego farta. Bawarczyków za dzisiejszy mecz też ciężko rozliczać, bo po prostu zrobili swoje. Gdyby nie sędzia, gdyby nie skuteczność Modeste i gdyby nie samobój – rozmowa byłaby pewnie inna.
***
Punkt od strefy pucharowej znalazła się też Borussia Dortmund, która wcale nie załamała się na wieść o odejściu Juergena Kloppa. Wyglądało to tak, że po dośrodkowaniu Aubameyanga strzelił Mchitarian (!), po zamieszaniu przed polem karnym sam na sam trafił sam Aubameyang, a całość podsumował Kagawa. BVB z wynikiem 3:0? No, to nie zdarza się zbyt często. Gospodarze zdecydowanie jednak zasłużyli – zdominowali rywala z Paderborn, oddali czternaście strzałów, a przede wszystkim zbliżyli się do Europy.
Klopp też wolałby odejść z uratowanym sezonem.