Tym razem lider swoje musiał wycierpieć. Tydzień temu tylko remis z Sevillą, a teraz niby pewne – bo 2:0 – ale jednak, jak na Barcelonę, wymęczone zwycięstwo z Valencią. W momencie, który mógł dodać Los Ches wyjątkowego powera, Blaugranie dopisało szczęście, bo chyba tak można kwalifikować obroniony przez Claudio Bravo rzut karny. Gdyby nie gol Leo Messiego – gol numer 400 w Barcelonie – byłoby bardzo skromnie. A tak jest w miarę przyzwoicie.
Piłkarze Barcelony mogą odmeldować – “zadanie wykonane” – ale ogłuszeni i dość mocno posiniaczeni. Trzeba im jednak oddać, że zaczęli i zakończyli w sposób dokładnie taki, jak trzeba. Dokładnie w pierwszej i w ostatniej minucie. Zaczął pięknym trafieniem Luis Suarez, a skończył, na raty, Lionel Messi. Między tymi dwoma golami bywało jednak różnie. Szczególnie duże problemy piłkarze Luisa Enrique mieli w pierwszej połowie. Szybka bramka, zamiast dodać skrzydeł, trochę spokoju i chęci do kolejnych golazos, zmobilizował ekipę Valencii, która przez długi, naprawdę długi fragment pierwszej części spisywała się świetnie. Ale w przeciwieństwie do Barcelony nie potrafiła trafić do bramki.
Nawet z piłki ustawionej na jedenastym metrze. Faulował regularnie wkręcany w ziemię Gerard Pique, ale z prezentu nie skorzystał Dani Parejo. Tutaj słowa uznania dla Claudio Bravo, który świetnie wyczuł strzał i złapał piłkę jak muchę, która wolno leci.
W drugiej połowie Camp Nou mogło odetchnąć, bo Barcelona zaczęła przypominać Barcelonę. Przełączyła się na swojego standardowego autopilota i przejęła inicjatywę. Najbardziej – co za niespodzianka – podobał nam się Lionel Messi. Konkretnie chodzi o kilka podań, ruchów. Błyski prosto z kosmosu. No i wspomniana już bramka w ostatniej minucie, którą zdobył już ewidentnie jadąc na oparach. Bramka numer czterysta w 471 występach. Nie jesteśmy wielkimi zwolennikami wałkowania tych kolejnych granic, rekordów, ale ten, chyba przyznają to nawet kibice Realu, naprawdę imponujący.
Barcelona punktuje, umacnia się na pozycji lidera, ale prawdziwymi bohaterami tego meczu byli zawodnicy Valencii z pierwszej połowy. Kawał świetnej piłki. Nie pamiętamy tak bezradnych i zakłopotanych Katalończyków. Wyobrażamy w jak podłym nastroju goście musieli opuszczać Camp Nou, którego zdobycie było tak blisko (gra) i zarazem tak daleko (wynik).