Jeśli kilkadziesiąt godzin przed kolejnym meczem jesteśmy świadkami zmiany trenera, niemal zawsze pierwsze pytanie skierowane do nowego szkoleniowca brzmi: co może pan zmienić w tak krótkim czasie? Niektórzy kluczą, że można poprawić na treningach to i owo, niektórzy – jak np. Radoslav Latal w swoim debiucie – dokonują rewolucji w składzie, ale chyba uczciwie jest postawić sprawę tak – jeśli chodzi o aspekty czysto piłkarskie, to za krótki okres, by coś zmienić. Czesław Michniewicz, który w tym tygodniu zajął miejsce Jana Kociana, szczerze przyznał, że przed spotkaniem z Jagą pracował głównie nad psychiką swoich nowych piłkarzy, bo na nic innego nie ma czasu. Treningi te chyba zaliczyć należy do udanych.
Nowy trener Portowców wystawił niemal taki sam skład jak jego poprzednik na mecz, po którym spadł ze stołka. Tylko jedna zmiana, w dodatku wymuszona, bo Marcina Robaka – piłkarza, który do tej pory ciągnął Pogoń za uszy – z gry wyeliminował uraz. Po boisku biegali ci sami zawodnicy, ale zespół wyglądał zdecydowanie inaczej. Skłamalibyśmy jednak pisząc, że różnica ta była dostrzegalna od razu, niemal od pierwszego gwizdka.
Pierwszą połowę najlepiej podsumował w przerwie Łukasz Zwoliński, używając znienawidzonego przez nas sloganu – „mecz walki”. Niestety, nudy na pudy. No chyba, że ktoś lubi oglądać walki bokserskie, w których więcej jest klinczu niż wymiany ciosów, bo właśnie do takiej sytuacji porównalibyśmy pierwsze 45 minut. Dobra, dla higieny psychicznej, zostawmy to. Było, minęło.
Dziać się zaczęło dopiero później, przede wszystkim za sprawą – grającego w specjalnej masce – Zwolińskiego. Umówmy się – jeśli zastępujesz piłkarza, który strzelił wszystkie siedem goli zespołu w tym roku, to na twoich barkach spoczywa duży ciężar. Napastnik Pogoni nie tylko go udźwignął, ale swoim występem rzucił też rękawice bardziej doświadczonemu koledze. U Kociana Zwoliński nie grał zbyt wiele, na pewno było w nim dużo sportowej złości. No to wyładował się na piłkarzach Jagi, strzelając dwa gole. Po prostu – efektownie przyrobaczył i wygrał mecz.
Słówko o Jagiellonii – drużyna Michała Probierza nieźle sobie radzi w tym sezonie na wyjazdach, licząc tylko mecze na obcych boiskach jest trzecia w tabeli, ale jej ostatnie wycieczki nie są udanymi wypadami. Porażka w Poznaniu, porażka w Bielsku, no i porażka w Szczecinie. I to w kiepskim stylu. W Białymstoku wszyscy kokietują, że grają o utrzymanie i dziś trochę tak to wyglądało. Pamiętacie jakieś udane/bardzo udane akcje gości? Wystarczy jedna kończyna, by je policzyć. Maciej Gajos raczej nie jest w reprezentacyjnej formie. Kilku innych piłkarzy również nie grało najlepiej, że tak się eufemistycznie wyrazimy.
Nie sugerujemy zmiany trenera, broń Boże!, ale wyglądali trochę tak, jakby też potrzebowali „treningu głowy”.