10 kwietnia. Ta data w Manchesterze obchodzona jest jako święto. W Rzymie natomiast ludzie nie wychodzą z domów i pogrążają się w zadumie, kontemplując nad sensem życia. A już na pewno starają się nie myśleć o piłce. Dokładnie osiem lat temu na Old Trafford miał miejsce wieczór, który idealnie pasuje do tamtego miejsca – Teatru Marzeń. Piłkarze United zdjęli końcówkę do mopa, a w jej miejsce przymocowali Romę. A potem wypucowali najbrudniejszą podłogę świata. United 7, Roma 1. Pamiętacie?
W Rzymie było 2:1 dla gospodarzy, którzy – jak to Włosi – pusząc się, na Wyspy polecieli pewni swego, głowami będąc już w półfinale. Teoretycznie mieli prawo, bo w pierwszym meczu byli stroną raczej dominującą. Wynik przed rewanżem może nie był wyśmienity, ale zawsze to jedna bramka do przodu. Szczerze mówiąc Roma powinna wygrać jeszcze wyżej, bo jeszcze w pierwszej połowie z boiska wyleciał Paul Scholes. Panowie w czerwonych trykotach musieli radzić sobie w dziesiątkę.
Tymczasem tego, co stało się na Old Trafford nie spodziewał się nawet Nostradamus. Nokaut to mało powiedziane. Jeśli przyrównywać ten mecz do walki bokserskiej, to cios był tak silny, że jeden z pięściarzy przefrunął przez liny i wleciał w kibiców. Kolejny kapitalny mecz rozegrał Cristiano Ronaldo, autor dwóch trafień. Z takim samym dorobkiem zakończył Michael Carrick. Jeden z goli był autorstwa zapomnianego już dziś Alana Smitha (ciekawostka: dziś gra w trzecioligowym Notts Couty, a jego trenerem jest… Ricardo Moniz). Na ławce United ramię w ramię siedzieli natomiast Tomasz Kuszczak i nasz stary chiński znajomy – Dong Fangzhuo.
Luciano Spaletti powiedział, że kompletnie nie ma pojęcia co się stało. Francesco Totti dodał, że to zdecydowanie najgorszy dzień w jego karierze, a włoska prasa odkryła, że wygrała drużyna lepsza. Cóż, trudno żeby zdobyć siedem goli jadąc na farcie.