Różne specyficzne początki obcokrajowców na naszych boiskach pamiętamy. Niektórzy przedstawiali się polskiej publiczności kilkoma bramkami i z miejsca stawali się gwiazdami. Inni na początek zaliczali kilka kiksów i od razu było wiadomo, że kontraktował ich Stevie Wonder. Ten przypadek jest jednak szczególny. Muhamed Omić. Dwa mecze w barwach GKS-u Tychy, dwie czerwone kartki.
W pierwszym wiosennym spotkaniu, z Arką w Gdyni, pochodzący z Bośni i Hercegowiny zawodnik wytrwał na boisku 30 minut. Wyleciał z niego za faul taktyczny, a grająca w osłabieniu drużyna przerżnęła 0-4. W kolejnym spotkaniu Omić pauzował (wygrana z Widzewem), lecz wczoraj wrócił do składu. Na 66 minut. Dwie żółte kartki i znów przedwczesna wizyta pod prysznicem. I znów jego drużyna grając w osłabieniu traci gole.
Co to za rzeźnik? – zapytacie.
Można by napisać, że już wiadomo, czym 29-letni Omić przekonał do siebie trenera Hajtę, który w trakcie kariery piłkarskiej bił przecież kartkowe rekordy. Zgodność charakterów, pasowałoby. Problem polega na tym, że środkowy obrońca – jeśli wierzyć portalowi Transfermarkt – w trakcie dotychczasowej kariery obejrzał… jedną czerwoną kartkę. Zdarzało się 10 żółtych w sezonie, ale czerwona tylko jedna.
Ciekawostka. Gdyby nie jego przeszłość, już wysłalibyśmy go do oktagonu. “Normalni” trenerzy po dwóch zawalonych meczach zapewne zrezygnowaliby z jego usług. Facet ma szczęście, ze trafił na Hajtę. Może zrozumie.