Wybitni piłkarze ofensywni mają to do siebie, że raz na jakiś czas musi im się zdarzyć popis egoizmu. Biorą wszystko na siebie, nie zauważają kolegów i próbują rozstrzygnąć wynik w pojedynkę. Czy Mateusz Piątkowski jest zawodnikiem wybitnym? No nie, zdecydowanie nie, ale bardzo dobrym – w skali Ekstraklasy – już jak najbardziej. „Piątas” poczuł się jednak wyjątkowo mocny, nawet jak na siebie. Ostatnio zapragnął komina płacowego – co akurat niespecjalnie nas bulwersuje – ale już na boisku wybrał kiepską metodę negocjacji. Sam zaczął ostrzeliwać bramkę Podbeskidzia, więc – jako że chytry traci dwa razy – Jagiellonia wraca do domu bez punktów.
To była fatalna konfrontacja. Najgorsza antyreklama Ekstraklasy, jaką można sobie wyobrazić. Absolutne zero jakości piłkarskiej, a co dopiero mówić o składnych akcjach. Piłka latała na wysokości Klimczoka, kolejni zawodnicy się frustrowali, sędzia pozwalał na ostrą grę… Nie chcemy już szafować wyświechtanym zwrotem o meczu walki, bo to, co obejrzeliśmy w Bielsku, trudno po prostu nazwać „meczem”. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony. – Piłka będzie po przerwie – stwierdził zadowolony Śpiączka, ale na drugą połowę już nie wyszedł. Całe szczęście, że na boisku pojawił się natomiast Demjan, który dał zwycięstwo w tak bezlitosny sposób, że bardziej po prostu się nie da. Drągowski to – wbrew pozorom – tylko człowiek i wszystkiego wybronić nie zdoła, a przecież już wcześniej uratował swoją drużynę kierując piłkę po groźnym strzale – a jakże – na słupek. Kolejne „brilliant save” do licznika.
Zażenowani poziomem widowiska, pastwimy się nad obiema drużynami, ale – tak Bogiem a prawdą – czy do Podbeskidzia można mieć pretensje? Czy Ojrzyńskiemu można zarzucać, że konsekwentnie forsuje ostrzeliwanie nieba, a potem niech się dzieje, co chce? No nie. Podbeskidzie to w tym momencie szósta drużyna ligi, co jest nie tylko wynikiem ponad stan. To wręcz kilkaset procent w stosunku do tego, na co stać tych zawodników. Bo oceniając jednego po drugim indywidualnie, większość miałaby pewnie problem ze znalezienia zatrudnienia w Ekstraklasie, a razem – tworząc kolektyw – i wcale niekoniecznie grając w piłkę wydzierają punkty z gardła kolejnym przeciwnikom. I uprzykrzają im życie, bo dziś sztycha nie zrobili ani Mackiewicz, ani Dzalamidze, ani Grzyb, ani nawet kadrowicz Gajos…
Maciek to zresztą wyjątkowy szczęściarz. Tę akcję – jeśli akurat oglądaliście Premier League – musicie obejrzeć z odtworzenia. Piątkowski ma piłkę przy narożniku pola karnego, robi wyjątek i ostro wrzuca na dalszy słupek, próbując nabić Gajosa (albo po prostu strzelić gola Gajosem), natomiast ten z jakichś dwóch metrów przestrzelił. Pudło godne Daniela Sikorskiego z „najlepszych” czasów. No, ale przecież – o ironio – był spalony, a takie akcje nie piszą się w rejestr.
Fot. FotoPyK