Ponad 40 tysięcy kibiców na trybunach da nie tylko fantastyczne wsparcie piłkarzom Kolejorza, ale również klubowej kasie. Wpłynie do niej około miliona złotych! Nie ma żadnych wątpliwości, że na Inea Stadionie padnie rekord frekwencji obecnego sezonu. Do tej pory najwięcej widzów oglądało październikowe starcie Wisły z Legią (31 289). Teraz jednak powinna zostać przekroczona bariera 40 tysięcy, co na polskich stadionach zdarza się bardzo rzadko – czytamy dziś w Fakcie, który zagląda do klubowej kasy poznaniaków. Zapraszamy na sobotni przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie.
FAKT
Malutko dziś atrakcyjnych piłkarskich tematów na łamach Faktu. Zaczynamy od strony poświęconej Ekstraklasie. Lech świetnie zarobi na niedzielnym szlagierze ligowym.
Ponad 40 tysięcy kibiców na trybunach da nie tylko fantastyczne wsparcie piłkarzom Kolejorza, ale również klubowej kasie. Wpłynie do niej około miliona złotych! Nie ma żadnych wątpliwości, że na Inea Stadionie padnie rekord frekwencji obecnego sezonu. Do tej pory najwięcej widzów oglądało październikowe starcie Wisły z Legią (31 289). Teraz jednak powinna zostać przekroczona bariera 40 tysięcy, co na polskich stadionach zdarza się bardzo rzadko. Dość powiedzieć, że sprzedaż biletów zakończyła się już w ubiegły czwartek, czyli na 10 dni przed spotkaniem. W latach 80. szacowano, że niektóre starcia Lecha przy Bułgarskiej oglądało ponad 40 tys. widzów, tyle że wówczas dokładne określenie ich liczby było niemożliwe. Co innego teraz, kiedy na trybunach są krzesełka, a przy wejściach kołowrotki zliczające publiczność. Najlepszy wynik „nowej ery” w stolicy Wielkopolski pochodzi z sezonu 2012/13, kiedy mecz z legionistami obserwowały 40 632 osoby. Teraz powinno być podobnie (…) Wiemy, że sprzedaż kart wstępu przyniosła ok. 1,7 mln zł. Trzeba jednak odliczyć od tego koszty.
Relacje ligowe:
– Król Robak przypomniał o sobie
– Cernych pudłował raz za razem
Jednak po pierwszej połowie nie zapowiadało się, że takim wynikiem zakończy się to spotkanie. Gra obu zespołów doprowadzała kibiców do frustracji. – Pierwsza połówka była dla nas nerwowa. Nie stworzyliśmy żadnej sytuacji. Było nerwowo, ale konstruktywnie porozmawialiśmy w szatni – mówił później trener Jan Kocian (57 l.). Po przerwie było to już zupełnie inne spotkanie. Przede wszystkim przełamała się Pogoń. Do akcji wkroczył as atutowy Marcin Robak. W ciągu piętnastu minut czołowy snajper ekstraklasy zrobił swoje, strzelając trzy gole, w tym dwa razy z rzutów karnych. Jednak oprócz skuteczności strzelca wyborowego Pogoni, Kocian docenił pracę innych piłkarzy. – Na dobrym poziomie grał Michał Janota, który zrobił sporo roboty w drugiej połowie. Po długim okresie zagraliśmy…
Cracovia wierzy w Covilo.
Dzisiaj, bez Čovilo trudno wyobrazić sobie Cracovię. Serb, który mominalnie jest defensywnym pomocnikiem koncentruje się nie tylko na zadaniach w destrukcji, ale sieje też popłoch w polu karnym rywala. Bramkarze rywali Cracovii dostają białej gorączki, gdy ten zespół wykonuje rzut rożny bądź wolny z bocznej strefy boiska. Serbska Wieża, jak nazywany jest pomocnik Pasów, to najlepiej grający w głową piłkarz ekstraklasy. Statystyki w tym względzie ma imponujące. Według obliczeń platformy InStat w dziesięciu jesiennych meczach stoczył 172 pojedynki główkowe, z których zwycięsko wychodził 115 razy. Drugi w tej klasyfikacji Kamil Wilczek z Piasta do wygrania 105 główek potrzebował aż 255 prób.
Hugo Sanchez w krótkiej rozmowie z Barbarą Bardadyn mówi: Ronaldo jest spięty. Twierdzi, że kiedy widzi jak inny piłkarz – w tym wypadku Messi – trafia regularnie i prześciga go w klasyfikacji, wpływa to na jego psychikę. Radzi, żeby CR7 nie ulegał presji i bardziej cieszył się grą.
Nic ciekawego.
GAZETA WYBORCZA
Nie widzę szans na odebranie Katarowi mundialu w 2022 roku. Zmiana gospodarza skończyłaby się procesem, który mógłby FIFA sporo kosztować – mówi Christian Seifert, szef niemieckiej Bundesligi, z którym dziś na łamach rozmawia Michał Szadkowski.
FIFA planuje, by mundial w Katarze odbył się w listopadzie i grudniu 2022 r., z finałem 18 grudnia. Wyobraża pan sobie MŚ w środku zimy?
– Jak każdemu kibicowi jest mi trudno, ale od początku było dla mnie jasne, że nie da się tego turnieju rozegrać latem. Organizatorzy obiecują, że na stadionach dzięki klimatyzacji temperatura nie będzie przekraczała 26-27 st. Celsjusza, ale pamiętajmy o kibicach, dziennikarzach i piłkarzach, którzy większość czasu spędzą poza stadionami. Nie obwiniam o to Kataru. Jak każde państwo ma prawo starać się o wielkie imprezy. Pytania powinniśmy kierować do organizacji, która zdecydowała, że tam odbędzie się mundial. FIFA porównała kandydatury i oceniła, że MŚ w Katarze wiążą się z największym ryzykiem, a mimo to Katar wygrał głosowanie. Niemcy nie są w złej sytuacji, bo w Bundeslidze występuje 18 zespołów, mamy tylko jeden krajowy puchar i nie gramy w nim powtórek.
Nie chodzi jedynie o kalendarz, ale również o sponsorów i telewizje pokazujące Bundesligę.
– Telewizje najwięcej nowych widzów zyskują w czwartym kwartale – jeśli żona chce sprawić mężowi przyjemność, wykupuje mu abonament płatnej telewizji pokazującej futbol. W 2022 roku może być inaczej, ale o tym przekonamy się za kilka lat. Prawa telewizyjne na sezon 2022/23 sprzedamy w 2020 roku. Wtedy zobaczymy, jaki wpływ ma sześcio-ośmiotygodniowa przerwa w klubowym futbolu tuż przed świętami.
Lech tymczasem chce odebrać Legii monopol.
Zdążyliśmy już zapomnieć, że panowanie obu tych klubów w lidze określaliśmy przed laty jako duopol. Po raz ostatni Legia mogła się stresować przed starciem z Lechem w maju 2013 roku, gdy rywali dzieliły w tabeli dwa punkty. Tamten mecz w Warszawie na korzyść gospodarzy rozstrzygnął dopiero strzał z rzutu karnego Ivicy Vrdoljaka w ostatnich minutach. Tytuł powędrował do stolicy, a potem Legia zaczęła odjeżdżać Lechowi. Od tamtego czasu obie drużyny ścierały się czterokrotnie – dwa razy wygrała Legia (1:0, 2:0) i padły dwa remisy (1:1 i ostatnio 2:2). Ale znacznie więcej mówi przewaga punktowa warszawian przed wspomnianymi meczami. Zawsze tak wyraźna, że poznaniacy nie byliby w stanie odrobić strat przez 90 minut, podobnie jest teraz (dzieli je 6 pkt). Od dwóch lat Legia traktuje mecze z Lechem poważnie, ale nie drży, że utraci tytuł. Nie musi wygrywać, wystarczą jej remisy. Duopol, który miał napędzać ligę, szybko przekształcił się więc w monopol Legii, za którą gdzieś ciągnie się Lech, a daleko za Lechem peleton. Wystarczy spojrzeć na to, co działo się przed wspomnianym meczem z maja 2013 r. i po nim. Wcześniej w 65 kolejkach Legia zdobyła 129 pkt, Lech – 125, Śląsk – 115. Licząc mecz z Łazienkowskiej z maja 2013 r., w następnych 65 meczach warszawski zespół uzbierał 135 pkt (chociaż na wiele ligowych spotkań posyłał rezerwy), Lech skurczył się do 110 pkt, a następny Śląsk – do 96.
SPORT
Zatrzymać Rumaka, to misja na weekend.
Z automatu opuszczamy relacje z wczorajszych meczów Ekstraklasy – ciekawsze możecie poczytać na Weszło. Skierujmy uwagę na Piasta Gliwice. Czesi na ratunek.
Latal podpisał kontrakt do końca sezonu z opcją jego przedłużenia. Asystentem został także Czech Jiri Necek.- Najpierw współpracowałem z Pavlem Hapalem, a później spotkałem się z Radkiem i razem pracowaliśmy w Baniku Ostrawa, a także w MFK Koszyce. Wspólnie mamy nadzieję na dobry wynik – stwierdził asystent. – Oglądałem mecz z Podbeskidziem i swoje przemyślenia już mam. Zrobiliśmy analizę wraz z asystentem. Nasz najbliższy mecz z Koroną jest bardzo ważny. Wielkich zmian nie będzie, bo czasu nie ma za dużo. Dopiero później będzie okazja do popracowania z zespołem Piasta.
Co mówi sam Latal?
Co może pan powiedzieć o gliwickim zespole?
– Oglądałem mecz z Podbeskidziem razem z moim asystentem. Widzieliśmy także na wideo spotkanie Piasta z poprzedniego tygodnia w Krakowie. Przeprowadziliśmy analizę tych meczów, wyciągnęliśmy wnioski i mamy już pomysł na to, jak przygotować się do niedzielnego starcia z Koroną Kielce. Zdajemy sobie sprawę, że jest on bardzo istotny, zarówno z powodu walki o pierwszą ósemkę, jak i przyszłości.
Dlaczego pana zdaniem Piast w ostatnich spotkaniach prezentował się tak słabo?
– Widziałem wiele błędów indywidualnych. Z Cracovią takie przytrafiły się choćby obrońcom czy bramkarzowi Dobrivojowi Rusovowi. Mocno zauważalny był brak dyscypliny. To są z pewnością rzeczy, które na początek muszę zmienić, aby drużyna zaprezentowała się lepiej.
Nie ma pan zbyt wiele czasu.
– Mam go mało, ale nie obawiam się. Już teraz wiem, że będę musiał wprowadzić wiele zmian w zespole. Następnie będzie dwutygodniowa przerwa spowodowana grą reprezentacji i wtedy będę ciężko pracował z drużyną.
Lechia gra z Górnikiem, więc Sport przepytuje Jerzego Brzęczka. Ten zdradza, że w przeszłości był bliski przejęcia zabrzańskiego klubu, przed Ryszardem Wieczorkiem.
– Dawno to było. Faktycznie byłem jednym z kandydatów do przejęcia drużyny po Adamie Nawałce. Rozmawialiśmy z władzami klubu i miasta, powiedziałem wtedy uczciwie, jak widzę swoją pracę w Zabrzu, co bym zmienił, jaką mam filozofię pracy i byłem skłonny przyjść do klubu. Najpierw na początku stycznia 2014 roku, potem nawet wcześniej. Wybrano Ryśka Wieczorka. Trzeba było taki wybór uszanować i robić swoje w Rakowie. Fajnie, że Górnik przeszedł w miarę suchą stopą przez trudny okres i dziś jest jedną z najlepszych polskich drużyn. Szacunek, bo wiem, że w klubie nie jest łatwo – przyznaje Brzęczek, który nie tak dawno grał w Górniku jako piłkarz. Z tamtych czasów, w zespole ostali się Mariusz Magiera i Adam Danch. – Adaś przy mnie zaczynał grę w Zabrzu. Czy zrobił karierę na miarę możliwości? W kilku momentach czegoś zabrakło… Był przecież swego czasu blisko kadry. Nie postawiono na niego, nigdy nie zmienił klubu, co czasami daje kopa. Ale znam go i rozumiem. To człowiek tak związany ze Śląskiem i domem, że nie chce się nigdzie ruszać. Szanuję to, a Górnik powinien być zadowolony, bo taki piłkarz w kadrze to skarb. Górnik między innymi dlatego nigdy, nawet mając sportowo słabszy okres, nie zatracił swojej tożsamości, bo byli w nim tacy zawodnicy. Adam ósmy rok gra solidną piłkę. I będzie tak jeszcze przez wiele lat. Szacunek – podkreśla wicemistrz olimpijski.
W ten sposób wyciągnęliśmy z dzisiejszego wydania esencję.
SUPER EXPRESS
Superak jak zwykle dociera do ciekawego rozmówcy. Selekcjoner kadry Bośni i Hercegowiny zapowiada, że nadchodzi czas Semira Stilicia.
Stilić dostał powołanie do kadry Bośni. Jak pan ocenia lidera Wisły?
– Jest bardzo dobry technicznie. To jego największy atut. Może prowadzić grę w środku pomocy, wie, jak dobrze podać piłkę, ma dobry strzał. Ma podobny styl do Zvjezdana Misimovicia, byłej gwiazdy reprezentacji Bośni. Jest tak samo kreatywny, jak on. Kiedyś w kadrze Bułgarii grał Krasimir Bałakow. Stilić też mi go przypomina.
Ile razy obserwował pan Stilicia?
– Oglądaliśmy go dwa razy. Teraz chcę zobaczyć, jak wypadnie w tak prestiżowym meczu, jak derby Krakowa. Wszystko zależy od niego. Jeśli pokaże się z dobrej strony to dalej będzie dostawał powołania do reprezentacji Bośni. Na pewno to nie ostatni raz, gdy mu się przyglądamy. Zrobimy to jeszcze minimum dwa razy. Będę miał go na oku.
Na jakiej pozycji widzi pan go w kadrze Bośni?
– Zagra tam, gdzie najbardziej będziemy go potrzebowali. Moim zadaniem jest właściwie wykorzystać jego potencjał, aby drużyna miała z tego pożytek. Stilić najlepiej czuje się grając za napastnikami. To typowa “10”.
„Rzeźnik” czeka na Sadajewa. SE lekko pompuje atmosferę.
– Lubię grać przeciwko takim zawodnikom – mówi nam Rzeźniczak. – Zaur jest silny i dobry technicznie, więc to gwarantuje ciekawą rywalizację. Podobnie jak ja dostaje sporo niepotrzebnych żółtych kartek. Pod tym względem jesteśmy więc do siebie podobni – śmieje się. Obrońca warszawskiego zespołu już nie może doczekać się niedzielnego spotkania. – Może to nie jest najważniejszy mecz w tej części sezonu, ale na pewno bardzo prestiżowy. Po podziale punktów rywalizacja między nami zdecyduje o tym, do kogo trafi tytuł. A w tej chwili to spotkanie będzie ważne dla układu tabeli, kibiców i przede wszystkim prestiżu. Uważam, że Lech będzie naszym najgroźniejszym rywalem w walce o mistrzostwo Polski i z tym zespołem będziemy do końca sezonu walczyli o tytuł. Wydaje mi się, że Jagiellonia do końca sezonu straci jeszcze trochę punktów – podkreśla Rzeźniczak.
Natomiast Maciej Wandzel, przewodniczący Rady Nadzorczej Ekstraklasy SA, zapewnia, że Bogusław Biszof nie dostanie wielkiej premii, o jakiej się ostatnio mówi.
Czy Ekstraklasa S.A. może ujawnić zarobki prezesa Biszofa?
– Ekstraklasa jest komercyjną spółką, nie korzysta ze środków publicznych i nie publikuje tego rodzaju informacji. Wynagrodzenie Zarządu jest oczywiście znane wszystkim akcjonariuszom. Jest podawane na Walnych Zgromadzeniach, w tym ostatnio 25 września 2014 roku, jak również przy innych okazjach. Taką informację posiada również, cytowany przez Państwa, kolega Radosław Osuch. Nie będziemy łamać podstawowych zasad naszego działania tylko z powodu medialnego zamieszania. Mogę poinformować, iż podawana kwota 80 tys. zł jest nieprawdziwa.
Czy prezes Biszof ma w kontrakcie zagwarantowaną premię za wypełnienie kontraktu?
– W kontrakcie Pana Biszofa nie ma żadnej odprawy za rozwiązanie kontraktu, ani premii za jego wypełnienie. Kwota 2,7 mln zł jest wyssana z palca. Proszę o nie publikowanie tej informacji. Dodanie słowa „rzekomo” nie zmienia tego, że byłoby to powtarzanie nieprawdy. Posiadacie Państwo nasze oficjalne dementi i kontynuowanie powielania tej informacji byłoby rażąco niezgodne z zasadami dziennikarskiej etyki.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Robak bez litości.
Najpierw tzw. analiza ekspertów, którzy twierdzą, że Legia ma więcej atutów od Lecha. Analizują pozycja po pozycji. My dla przykładu skupimy się na bramkarzach.
Kiedy Maciej Gostomski był w kadrze Legii, zasłynął tylko rzucaniem ananasem w okna jednej z warszawskich kamienic. Działo się to podczas imprezy zorganizowanej z okazji przyjścia do zespołu nowych zawodników. W Warszawie nikt nie wiązał z nim nadziei. Tymczasem ambitny zawodnik po wielu perturbacjach jest pierwszych bramkarzem Lecha. Naprzeciw niego stanie Arkadiusz Malarz, który niespodziewanie wygrał rywalizację z nietykalnym do tej pory Dusanem Kuciakiem. – Będę oglądał ten klasyk głównie pod kątem pojedynku bramkarzy. Jestem ciekaw przede wszystkim postawy Malarza, dla którego to pierwsze spotkanie takiej wagi. Kluczowe będzie nastawienie psychiczne. Z drugiej strony mamy Gostomskiego, który może liczyć na wsparcie kibiców, dlatego na starcie uzyska lekką przewagę. Przez wielu Maciek jest bramkarzem niedocenianym, bo na boisku nie rzuca się za bardzo w oczy. Obecnie Gostomski i Malarz są dla mnie piłkarzami na równorzędnym poziomie – mówi Józef Młynarczyk.
Bronią Cracovii w spotkaniu z Wisłą ma być Covilo, ale trener Moskal nie wyobraża sobie, by miał oddelegować jednego piłkarza specjalnie odpowiedzialnego za Serba.
Mimo że Čovilo jest defensywnym pomocnikiem, to z jego strony najczęściej czai się największe zagrożenie bramki rywala. Serb ma już na koncie 5 goli, w tym jedno trafienie w jesiennych derbach z Wisłą, które dało Pasom wygraną nad Wisłą. – Analizowaliśmy grę przeciwnika i wiemy, jak chcemy grać, w których fazach meczu są najbardziej groźni – mówi Moskal. – Receptą na Čovilo będzie nasza dobra gra. Musimy być zorganizowani i czujni. Szczególną uwagę zwrócimy na niego przy stałych fragmentach gry, ale nie wyobrażam sobie, by oddelegować jednego zawodnika do pilnowania przez cały mecz Čovilo – dodaje. Moskal nie oglądał meczu Cracovii w Pucharze Polski z Błękitnymi Stargard Szczeciński, który Pasy przegrały 0:2. – Nie oglądaliśmy tego spotkania, bo nie ma sensu porównywać meczu pucharowego z derbami. Skupiliśmy się na ligowych występach Cracovii – tłumaczy Moskal. Trener Białej Gwiazdy zapewnia, że wie, jakie są najmocniejsze strony zespołu Pasów. – Są groźni w kontratakach. Potrafią stworzyć sobie sytuację po szybkim odbiorze i wykorzystaniu skrzydeł – przekonuje szkoleniowiec Wisły.
Później ligowa drobnica:
– Latal ma pomysł na Piasta
– Robak ratuje Kociana
– Wrąbel podarował punkt Łęcznej.
Kuriozum. Strzał po którym piłka leci i płacze. Nic tylko złapać w “koszyczek”, pokrzyczeć na kolegów i przed wybiciem jeszcze ukraść jeszcze parę sekund, bo mecz się prawie skończył. Tymczasem Jakub Wrąbel takie uderzenie Tomasza Nowaka przepuścił pod nogami. Minutę później, natychmiast po końcowym gwizdku, padł załamany na murawę jak rażony piorunem, a koledzy go pocieszali. Choć mieli prawo być rozeźleni, bo byli o krok od pierwszego wiosennego zwycięstwa po golu Flavio Paixao. Portugalczyk to zawodnik, obok którego nie można przejść obojętnie. Love it or hate it. Czasami zachowuje się na boisku w taki sposób, że człowiek patrzy i się zastanawia, czy on naprawdę to umie, czy jest po prostu tak nonszalancki.Kilka razy w rundzie wiosennej był antybohaterem, ale trener Tadeusz Pawłowski konsekwentnie na niego stawiał, wychodząc z założenia, że suma zdarzeń z udziałem Portugalczyka i tak jest zdecydowanie na plus. Wczoraj znowu było na plus.
Tak jest zawsze. Ktoś gra słabo, więc znaczy, że jutro zagra dobrze. A ktoś gra dobrze, więc już czuć w powietrzu porażkę – pisze dziś w swoim felietonie Krzysztof Stanowski.
Wspominam o tym dlatego, że z zaciekawieniem obserwuję internetowe przepychanki polskich fanów jednej i drugiej drużyny (swoją drogą, jak tak dalej pójdzie, w naszym kraju stworzone zostaną nawet radykalne bojówki Barcelony i Realu, organizujące spotkania na polanie w lesie). Kibice Barcelony są w ekstazie, a ci Realu – załamują się, jakby wydarzyła się nie wiedzieć jaka tragedia. A przecież tragedii żadnej nie ma. Królewscy dalej grają w Lidze Mistrzów i mają wielkie szanse na mistrzostwo kraju (a już na pewno nie skończą ligi na trzeciej pozycji – jak rok temu). Oczywiście, forma tercetu BBC może niepokoić, ale przecież wiadomo, iż jeśli mowa o kryzysie, to tylko o przejściowym. A skoro przejściowy – musi minąć i to w miarę szybko. Jest kwestią czasu (dni, tygodni?), kiedy nagle Real uwolni wszystkie pokłady energii i talentu, a wtedy będzie tak samo groźny, jak w październiku. Jest też kwestią czasu, kiedy celność asów Barcelony na moment spadnie, poczują się zbyt pewni i podadzą przeciwnikowi punkty na tacy. Tak jest zawsze. Ktoś gra słabo, więc znaczy, że jutro zagra dobrze…
Dalej już magazyn lig zagranicznych. Na początek wspominany już przez nas wywiad z Hugo Sanchezem. „Ronaldo bardzo boli, że Messi strzela więcej od niego”.
Faworyta niedzielnego meczu niemal wszyscy upatrują w Barcelonie. Pan też?
– Chciałbym, żeby wygrał Real. Z oczywistych powodów – moje serce jest białe. Zawsze życzę Królewskim zwycięstw. Chociaż nie da się ukryć, że teraz to Barcelona jest z pewnością w lepszej formie. Gra skutecznie przede wszystkim dlatego, że Messi odzyskał blask. A ponieważ Leo jest absolutnym liderem Barcelony, kiedy on jest w formie, to cały zespół prezentuje się znakomicie. Real natomiast obniżył poziom w porównaniu z początkiem sezonu. Mam nadzieję, że na taki mecz Królewscy się zmobilizują i wrócą do dawnej dyspozycji.
W przypadku zwycięstwa Barcelona będzie kroczyć po mistrzowski tytuł niezagrożona?
– Nie, w żadnym razie. Zostało jeszcze mnóstwo spotkań do rozegrania i mnóstwo punktów do zdobycia. Moim zdaniem walka o tytuł toczyć się będzie do samego końca. Jeśli w niedzielę Barcelona wygra, odskoczy na cztery punkty, jeśli zwycięży Real, będzie miał dwa punkty przewagi, a w przypadku remisu pozostanie różnica jednego punktu na korzyść Katalończyków. Tak więc dopóki w grze pozostaje dużo punktów do zyskania i stracenia, dopóty nie można będzie uznać, że losy mistrzostwa zostały rozstrzygnięte. Ten Klasyk o niczym takim nie będzie decydował.
Możecie poczytać jeszcze trochę o losowaniu par Ligi Mistrzów albo zajawkę niedzielnych Gran Derbi, ale my zwracamy uwagę na wywiad z Tomaszem Kuszczakiem. Wczoraj jego fragment mieliśmy w Fakcie, dziś szerzej w PS.
Tygodnie mijały, a pan ciągle był bezrobotny. Przeżywał pan najtrudniejszy czas?
– Może nie najtrudniejszy, ale na pewno zupełnie nowy. Jeszcze nigdy nie byłem w sytuacji, bym do sezonu przygotowywał się nie mając żadnego klubu. To martwiło tym bardziej że okres przygotowawczy w Anglii jest bardzo ważny, bo nie ma przerwy zimowej, tak jak w większości lig w Europie. Był to trudny czas, ale z drugiej strony mogłem sam sobie dawkować obciążenia treningowe, nikt mi nic nie kazał. Miałem też więcej czasu na prywatne życie, którego zawodnikom w Anglii, jak już zaczną przygotowania do rozgrywek, brakuje. Byłem więc sam ciekawy, jak w takich warunkach uda mi się dojść do formy. Nikomu jednak nie życzę takiej sytuacji. Po tym sezonie, wyjeżdżając na urlop, chciałbym już wiedzieć, do jakiego klubu wrócę.
Telefon z Wolverhampton w październiku był dla pana zaskoczeniem?
– Może zabrzmi to trochę arogancko, ale nie. Wiedziałem, że prędzej czy później jakaś oferta się pojawi, bo wiadomo jak to jest – w jakimś klubie ktoś dozna kontuzji i potrzebny jest nowy bramkarz. Wolverhampton było dla mnie idealnym rozwiżaniem. Znam ten klub dość dobrze, bo grałem już w środkowej Anglii (w West Bromwich – przyp. red.). Poza tym śledziłem jego losy ze względu na innych polskich zawodników: Tomka Frankowskiego i Sławka Peszkę. Zaskoczyło mnie za to coś innego.