Reklama

Dla mnie ci “amatorzy” są największymi profesjonalistami

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

20 marca 2015, 11:23 • 8 min czytania 0 komentarzy

Błękitnych Stargard Szczeciński nie trzeba nikomu przedstawiać. Zrobili to sami, i to z przytupem, wyrzucając za burtę Pucharu Polski kolejnych rywali. Mają na rozkładzie pierwszoligowe drużyny: Pogoń Siedlce, Chojniczankę i GKS Tychy. Ostatnio zmiażdżyli Cracovię. Kto stoi za tym sukcesem? Jeśli komuś z ich obozu zadacie takie pytanie, na 100% odpowie, że każdy dołożył do tego swoją małą cegiełkę. Postanowiliśmy porozmawiać z Krzysztofem Kapuścińskim, trenerem Błękitnych. Człowiekiem, który połączył ze sobą te wszystkie małe cegiełki.

Dla mnie ci “amatorzy” są największymi profesjonalistami

Podróż powrotna z Krakowa – prócz tego, że długa – musiała być też wesoła.

Przede wszystkim była bardzo spokojna. Każdy na swój sposób jakoś tam przeżywał to, co się wydarzyło. Pośpiewaliśmy tylko trochę w szatni, był też szampan. A w autokarze, może pan nie uwierzy, ale rozmawialiśmy już tylko o derbach naszego województwa, które czekają nas w niedzielę (Błękitni grają z Kotwicą Kołobrzeg – red.).

Nie było świętowania?

Nie, nie. Od razu wiedzieliśmy, że po meczu czeka nas długa podróż i musimy się szybko zregenerować. Jeszcze na stadionie rozmawialiśmy z kibicami i mówili nam, że to niedzielne spotkanie jest dla nich ważne i nie ma co ukrywać, dla nas – piłkarzy, trenerów – też jest ono bardzo ważne.

Reklama

Mimo dwubramkowej zaliczki, tonował pan nastroje przed rewanżem w Krakowie.

Nie mogłem się zachować inaczej, skoro jeszcze do niedawna sama możliwość rywalizacji z klubem Ekstraklasy w sparingu to była dla nas duża sprawa. Nikt nie myślał wtedy, że będziemy grać z takimi drużynami o stawkę. Ten pierwszy mecz w Stargardzie dobrze nam się ułożył, mieliśmy realną szansę na awans, ale chciałem ściągnąć z zawodników presję. Oni bardzo to przeżywali. Mieli świadomość, że półfinał jest blisko, ale tylko jeśli zagrają na swoich najwyższych obrotach.

Ludzie związani z Cracovią do końca raczej zadzierali nosa. Podziałało to na was mobilizująco?

Kompletnie nie zwracaliśmy na to uwagi. W ogóle staraliśmy się odciąć od wszystkiego, bo po pierwszym spotkaniu rozpoczęliśmy grę w lidze, w głowach szumiała nam jeszcze ta Cracovia i przegraliśmy ten mecz. Zresztą, ja rozumiem zawodników Cracovii. Musieli tak mówić, absolutnie nie możemy mieć do nich o to pretensji. Poza tym, bardzo szanuję trenera Podolińskiego, przy okazji tych meczów miałem przyjemność z nim rozmawiać i uważam, że jest świetnym człowiekiem, a także fachowcem.

No właśnie, przed rewanżem z Cracovią przegraliście oba ligowe spotkania. To raczej nie był dobry prognostyk.

Mecz z Kluczborkiem to tak jak mówię, jeszcze efekt Cracovii. Na każdym kroku, wszystko przypominało nam o tym, że przed chwilą było tu wielkie święto. Nie posprzątane serpentyny, tabliczki z nazwą krakowskiej drużyny… Nie wyciszyliśmy się po tym, zabrakło nam koncentracji. A mecz w Sosnowcu… Kalkulowaliśmy tę porażkę, nie ukrywam tego. Pojawiła się szansa zrobić coś dużego, a mieliśmy jeden dzień odpoczynku mniej niż Cracovia, więc musiałem porotować siłami. Skład był eksperymentalny, wszystkie zmiany, robiłem już pod kątem wtorku.

Reklama

Co pan mówi swojej drużynie w szatni przed takimi meczami?

Przed takim meczem jak ten z Cracovią nie trzeba zbyt wiele mówić. Powiedziałem chłopakom tylko, że dla mnie już są zwycięzcami. Podobnie dla ludzi ze Stargardu, a wszystko, co zrobimy będzie już wartością dodaną. Tych chwil, tych emocji już nikt nam nie zabierze. Cokolwiek by się działo w lidze czy w pucharze, już udowodniliśmy, że taką prawdziwością i codzienną pracą można dużo osiągnąć. To jest dla mnie najwspanialsze, bo widziałem, że ci ludzie naprawdę ciężko na ten sukces pracowali.

Mówi pan o swojej drużynie, że jest to zespół, który naprawdę chce grać w piłkę. Chyba nie macie łatwo w tej II lidze.

Nie jest źle, ale jest to trochę inna piłka. Jest więcej walki – zawodnicy grają ostrzej – a mniej grania. My lubimy grać na dobrym boisku…

Czyli w Krakowie nie czuliście się najlepiej.

Tylko ta jedna strona źle wygląda. Reszta boiska była przygotowana. Wracając jednak do tematu, nam się dobrze gra z drużynami, które też chcą grać w piłkę. Potrafimy to robić i lubimy. Ja mam w drużynie kilku kreatywnych zawodników i oni wtedy cieszą się tą grą. Zresztą, to chyba widać.

Może to cała tajemnica sukcesu? Paradoksalnie – łatwiej gra się wam z drużyną pokroju Cracovii niż z drugoligowcem.

Powiem panu, że od kilku lat nie przegraliśmy sparingu z Pogonią Szczecin, a kilka razy się z nimi mierzyliśmy. Teraz zimą wygraliśmy 2-1. Przed sezonem grali z nami ostatni sparing przed meczem ligowym z Podbeskidziem, wygraliśmy 2-0. Półtora roku temu chyba też ich ograliśmy. Nie mówię, że moja drużyna jest jakaś wybitna, ale po prostu dobrze czujemy się w meczach z takimi drużynami.

Podobno strasznie nie lubi pan, gdy media nazywają was amatorami.

Trochę źle to wszystko zostało przedstawione. Ja znam wielu piłkarzy, którzy grają obecnie w I lidze i też są strażakami, wojskowymi lub wykonują inne zawody i jakoś nikt nie mówi o tych drużynach, że to amatorskie zespoły. Ja zawsze powtarzam – skoro złoty medalista olimpijski, Zbigniew Bródka, może być strażakiem i uprawiać sport na najwyższym poziomie, to dlaczego Tomkowi Pustelnikowi, który też jest strażakiem, ma to przeszkadzać w graniu w piłkę w II lidze. Poza tym, ja ich bardzo cenię. Dla mnie ci „amatorzy” są największymi profesjonalistami, bo potrafią to wszystko pogodzić. Mam w pierwszej jedenastce trzech pracujących i bardzo im ufam. To są już starsi piłkarze, którzy najlepsze lata mają za sobą. Ale mam też w kadrze 20 młodszych piłkarzy, którzy wszystko mają przed sobą. Nie można nazywać ich hobbystami. Oni wszystko poświęcili piłce. Podejrzewam, że zaangażowaniem nie ustępują niejednemu piłkarzowi Ekstraklasy.

Dla części pana piłkarzy to tylko przygoda życia, ale zapewne część z nich traktuje to w kategoriach szansy na wybicie się do lepszych klubów.

I tego z całego serca im życzę. Województwo zachodniopomorskie jest trochę „piłkarsko nieodkryte”. Zawsze przed meczami z drużynami z Górnego Śląska mówię, że tam jest tak dużo klubów, że co drugi piłkarz gra w II lidze. U nas jest Pogoń, jest Flota, w drugiej lidze – my i teraz doszła Kotwica. Tylko najlepsi z całego regionu grają w II lidze. Teraz mają swoje pięć minut.

Nie boi się pan, że rozkradną panu drużynę?

Ja im powiedziałem, że jeśli mają iść do lepszej drużyny, to nie ma żadnego problemu. Jeśli ktoś chce ich wziąć, niech bierze. Jednak nie będę zadowolony, jeśli będą desperacko jeździć po jakichś testach. Gdy któryś trafi do Ekstraklasy, będę przeszczęśliwy.

A co z panem? Przeczytałem, że pana ambicje sięgają pracy w Ekstraklasie, konkretnie w Pogoni.

Kiedyś lokalny dziennikarz mnie podpuścił. Tak zadał pytanie, że już był gotowy tytuł. Powiem szczerze, że ja się świetnie czuję w Stargardzie. Mam wielką satysfakcję z tej pracy. Na trening idę uśmiechnięty, w szatni spotykam fantastycznych ludzi, niejednokrotnie uśmieję się do łez. Jeszcze bardzo wielu rzeczy muszę się nauczyć.

Ale nie uda się ukryć, że pracę zaczął pan nie najgorzej – awans do drugiej ligi, a teraz półfinał Pucharu Polski.

Chciałbym zaznaczyć, że tajemnicą sukcesu jest cały sztab szkoleniowy. Ogromny wkład ma drugi trener Jarek Piskorz, którego bardzo cenię. On jest w Błękitnych już od blisko 30 lat. Bardzo dobrze się uzupełniamy. Mamy też świetnego kierownika. Wszyscy dołożyli swoją cegiełkę. Stworzyliśmy świetny team.

Wie pan, z czym kojarzyła się w środowisku nazwa Błękitni?

Domyślam się.

Dzięki opowieściom trenera Ojrzyńskiego byliście takim klubem-symbolem biedy w niższych ligach.

Ostatnio ktoś z mediów też do mnie dzwonił w tej sprawie. Ja mam w szatni drugiego trenera, który był w tych czasach kapitanem drużyny i on najlepiej panu opowie, jak było. Wszystkie te opowieści o pierogach i grzybach to nieprawda. Dam panu numer, niech pan zadzwoni. Myślę, że to doskonały moment, by wszyscy się dowiedzieli, jak to faktycznie było.

Z chęcią zadzwonię. Myśli pan już o Lechu?

Teraz tylko Kotwica się liczy. To dla nas naprawdę ważne. Gdy sobie przypomnę, jak się czułem po porażce w derbach w zeszłej rundzie… Do przerwy wygrywaliśmy 3-0, skończyło się 3-4. Teraz wyglądamy na najszczęśliwszych ludzi na ziemi, ale nie chciałby pan być wtedy w naszej szatni. Cały czas mamy to w głowie. Na myślenie o Lechu przyjdzie jeszcze czas.

***

W ramach uzupełnienia powyższego wywiadu, krótka rozmowa z Jarosławem Piskorzem, drugim trenerem Błękitnych. O chodzeniu na grzyby.

Trener Kapuściński powiedział, że może pan obalić kilka mitów o Błękitnych. Jak to było z biedą?

Do momentu awansu do II ligi (sezon 2002/03 – red.) na pewno nikt nie patrzył na nas jak na biedaków. Później przyszedł trener Engel i Ojrzyński. Myślenie chyba było takie, że nazwisko po tacie przyciągnie do klubu sponsorów. Zrezygnowano z zawodników, którzy wywalczyli awans na zaplecze Ekstraklasy. Z tej drużyny zostawiono tylko mnie, Roberta Gajdę, Marka Ufnala, wszyscy gramy do dziś. W miejsce wyrzuconych piłkarzy ściągnięto z całej Polski chłopaków – m.in. Kubę Wawrzyniaka – których znali Engel i Ojrzyński. Myśleli, że uda się zrobić dużą piłkę w Stargardzie, ale chyba się przeliczyli. Jak na tamte czasy dostaliśmy duże pieniądze z miasta, ale starczyło to na 2-3 miesiące, sponsor się nie znalazł i nawet nie dokończyliśmy rozgrywek.

Ale nie walczyliście o pierogi?

Nie przebywałem z przyjezdnymi przez 24 godziny na dobę, ale na pewno nie dochodziło do takich sytuacji, że ktoś się bił o pierogi. Dajmy spokój. Tak samo z tym słynnym chodzeniem na grzyby, których rzekomo mieliśmy szukać, bo nie mieliśmy co jeść. Pojechaliśmy do lasu w ramach integracji. To chyba normalne, że jak jest wielu zawodników z różnych miejsc, to trzeba organizować takie wypady, byśmy lepiej się poznali. Nie chodziło o to, żebyśmy wrócili z pełnymi koszami, tylko żeby spędzić trochę czasu razem, pożartować, poprawić atmosferę.

Teraz już nikt raczej nie będzie was z tym kojarzył. Dla wszystkich będziecie rewelacją Pucharu Polski.

I tego się trzymajmy, bo te opowieści ciągnęły się za nami całymi latami. Ktoś chciał pokazać, jaki jest twardy, że dał sobie radę w każdych warunkach i zaistniał, a przy okazji zrobił nam taki wizerunek.

Musi pan czuć szczególną satysfakcję – był pan w tej drużynie, gdy była blisko dna i jest pan teraz, gdy mówi o niej cała Polska.

Radość jest przeogromna. Każdy z nas dołożył cegiełkę do tego sukcesu. Wie pan, my byśmy mieli ciężko, żeby z Lechem umówić się na sparing, a spotkamy się z nimi w półfinale Pucharu Polski.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI


Fot. FotoPyK

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
0
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...