Dziś powspominamy stare, choć nie aż tak bardzo stare czasy. Trudno zapomnieć postać Józefa Wojciechowskiego. Tyle wkurzającą, niektórych doprowadzającą do szału, co barwną i będącą częścią naszego wyjątkowego folkloru. Tracił cierpliwość do wielu osób. Piłkarzy, trenerów, współpracowników. Równo cztery lata temu nerwy puściły mu jednak na dobre. Odesłał do rezerw swoją rzekomą gwiazdę. Przybysza z Zachodu, który miał nastrzelać wór bramek i zapewnić Polonii mistrzostwo Polski. Mowa rzecz jasna o panu ze zdjęcia, czyli Euzebiuszu Smolarku.
Oczywiście oficjalnie decyzję o przesunięciu Ebiego do Młodej Ekstraklasy podjął nowy trener Piotr Stokowiec, ale nikt nie dał się na to nabrać. Polonijny hegemon zapowiedział Ebiemu, że jak chce jeszcze grać w Polonii, to już nie za czterysta, ale za dwieście tysięcy euro rocznie (co daje ok. 65 tysięcy złotych miesięcznie). Smolarek musiał uznać tę ofertę za niepoważną. Najlepiej opłacany zawodnik i największa gwiazda została karnie zdegradowana. A początek w Polonii miał wcale nie najgorszy. Gol z Legią, gol z Zagłębiem. Potem długo nic i trafienie z Ruchem Chorzów. Wojciechowski już w październiku, czyli po ledwie kilku kolejkach, stwierdził jednak, że Ebi nie jest wart wypłacanej mu pensji.
Przed czterema laty o całej sytuacji pisaliśmy tak:
Niepoważnie jest szantażowanie piłkarza i proponowanie obniżenia ustalonego wcześniej wynagrodzenia o pięćdziesiąt procent oraz niepoważne jest granie tak, jak gra Smolarek. Zwycięsko z tego niepoważnego starcia wyszedł na razie Ebi, bo już nie będzie musiał markować gry, a swoje zarobi. Wojciechowski wyjątkowo nieporadnie wybrał osobę, której chciał zagrać na ambicji.
Granie Smolarkowi na ambicji to jak apelowanie do Smudy o zdrowy rozsądek.
Rzeczywiście, podczas meczu rezerw, który zaczął na ławce, tryskał optymizmem i dobrym humorem. Uśmiechał się do obiektywów fotoreporterów, śmiał. Żartował, żeby lepiej robili zdjęcia paniom sędziującym spotkanie. I odgrażał się, że to nie jest jego ostatnie słowo i że niebawem wróci do pierwszego zespołu. Miał rację, bo kiedy tylko Stokowca zastąpił Jacek Zieliński, Ebi wrócił do łask.
Potem zdobył jeszcze nawet cztery bramki. W sumie siedem podczas całego sezonu, a to był jego najlepszy wynik od czasów gry w Borussii Dortmund. Prezesa Wojciechowskiego jednak nie przekonał.