Nie dam sobie ręki uciąć, ale jako pierwsi wymyślili to chyba kibice Wisły. Zawsze mnie nurtował ten teatrzyk.
– Legia! – krzyczeli fani zajmujący miejsca po jednej stronie boiska i była to albo końcówka lat dziewięćdziesiątych, albo początek XXI wieku.
– Co? – odpowiadali ci z trybuny przeciwległej.
– Ty kurwo!
I śmiechy, i brawa, i aplauz. Jeszcze raz! I jeszcze raz!
– Legia!
– Co?
– Ty kurwo!
Było to dziwne przedstawienie. Połowa kibiców nagle wcielała się w rolę fanów znienawidzonego klubu. Przyjmowali, że okrzyk „Legia!” właśnie ich dotyczy, chociaż w innych okolicznościach sformułowanie „wyglądasz mi na kibica Legii” zapewne przyjęliby za obelgę. Tutaj twierdzili: – To o nas! I błyskawicznie odpowiadali: – Co?!
Wtedy kibic Wisły krzyczał do innego kibica Wisły: – Ty kurwo!
Jestem fanem logiki i wyraźnie mi to zgrzytało. Jedni najpierw cieszyli się, że ktoś ich wziął za fanów Legii, a potem cieszyli się, że ich ktoś zwyzywał od kurew. Drudzy obrażali – jak to się mówi – braci po szalu. Był to okrzyk absolutnie najgłupszy, głupszy nawet niż „Nie ma pieczarek, zajebał wszystkie Koniarek”.
* * *
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!
Hahahaha. I znowu.
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!!
I hahahaha. I znowu.
Tym razem nie Kraków, tylko Warszawa. Łazienkowska 3.
Jeśli ktoś nie wie, Szymon Marciniak to najlepszy polski sędzia. Oczywiście zdarzają mu się i będą zdarzać gorsze mecze, co jednak nie zmienia ogólnej oceny jest kompetencji. Jest stanowczy, dobrze ustawiony, nie boi się trudnych decyzji. I ma oko. Gdyby w lidze wszystkie mecze mógł prowadzić Marciniak, prawdopodobnie nasza ekstraklasa byłaby najlepiej gwizdaną ligą w Europie.
Niestety, trochę spaprał mecz Legia – Śląsk w ćwierćfinale Pucharu Polski. Spaprał, ponieważ Legia powinna odpaść. Zakładam, że mogłoby się tak stać, gdyby pokazał czerwoną kartkę Dossie Juniorowi oraz drugą żółtą Dominikowi Furmanowi. W pierwszym przypadku był to obowiązek, w drugim – bardzo logiczna konsekwencja faulu przed polem karnym.
Kibice jednak wściekli się na to, że sami nie znają przepisów. Marciniak zakończył połówkę, gdy minął dodatkowy czas gry, a przed wykonaniem rzutu rożnego. Dokładnie tak samo w weekend zrobił arbiter w meczu Athletic Bilbao – Real Madryt, tak samo niedawno postąpił sędzia w spotkaniu Pucharu Króla FC Barcelona – Villarreal. Po prostu – tak kończą grę arbitrzy w całej Europie, ponieważ takie dostali wytyczne z góry. Kibiców nie interesują wytyczne.
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!
Wytyczne nie mają znaczenia, przepisy też nie. Trzeba sobie pokrzyczeć. Więc kibice z jednej strony krzyczą „Marciniak” i się nagle okazuje, że po drugiej stronie boiska siedzą same Marciniaki. Na pytanie, o co chodzi, dostają „kurwą” w twarz. I jeszcze się radują.
Oczywiście znam te wszystkie teksty, że…
– nie pisz o kibicowaniu, bo nie masz o tym pojęcia
– nie twój interes, o czym śpiewamy
– jak ci nie pasuje, to zatkaj uszy albo jedź na piknik Barcelony
Bla, bla, bla.
Otóż to było naprawdę żenujące. Nie dość, że idiotyczne (o czym już napisałem powyżej), niesprawiedliwe (jeśli ktoś mógłby mieć pretensje, to raczej kibice Śląska – chociaż Marciniak mylił się w obie strony, to bardziej znacząco w jedną), to jeszcze obrzydliwe. Ile można…
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!
Cytuję to w kółko, bo leciało to w kółko. W tekście już was nudzi, na stadionie było sto razy nudniejsze. Siedziało mnóstwo dzieciaków, sektor rodzinny pełny, frekwencja naprawdę spoko, a trybuny wyją: „ty kurwo!”. Wyobrażam sobie, że syn wraca do domu, a ja go pytam: – No i co śpiewałeś? A on mi powtarza, że o Marciniaku… I w tym momencie pytania:
1. Czy wyślę go na mecz ponownie?
2. Czy jeśli ja wyślę, to zrobi to samo każdy inny rodzic?
3. Czy grube pieniądze wydawane przez Legię na marketing nie idą w błoto?
Cała ekstraklasa zastanawia się, dlaczego frekwencja nie rzuca na kolana. Kluby wymyślają akcje marketingowe, w Legii odpowiednia komórka staje na głowie. A potem idziesz na stadion i przez kilka minut słyszysz…
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!
Nie no, serio, jest jakiś poziom, poniżej którego schodzić nie warto. Nie wiem, co taki okrzyk ma na celu, bo mogę sobie wyobrazić tylko dwa realne skutki. Pierwszy taki, że Marciniak zraża się do klubu i później gwiżdże przeciwko (ale to chyba zbyt duży profesjonalista – natomiast trzeba to brać pod uwagę, bo nawet profesjonalista jest tylko człowiekiem). Drugi – że do stadionu zraża się dziesięć, dwadzieścia czy sto dwadzieścia osób i uznaje, że jednak nie jest to najlepsze miejsce, by przyjść z dzieckiem albo z dziewczyną.
* * *
W Krakowie za to też popis. „Smuda cwel”. I hop, rytmiczne podskakiwanie.
Polecam listę 100 najbogatszych Polaków. Warto zaznaczyć nazwiska tych, którzy inwestują w futbol. Spokojnie, długopis wam się od tego nie wypisze. Można ich policzyć na palcach jednej ręki. Czterech na stu? Pięciu na stu?
Bogaci ludzie trzymają się z daleka od piłki. Łatwe wytłumaczenie: na piłce trudno zarobić. Ale to wytłumaczenie zbyt łatwe. Bogaci też mają swoje fanaberie, które kosztują grube miliony. Nie każdy krezus chomikuje gotówkę, wielu ją trwoni (ale że zarabiają jeszcze więcej – to nie odczuwają tego za mocno). Z jakichś przyczyn trudno o bogacza, który chciałby dawać kasę na futbol. Kupić jakiś idiotyczny obraz – to jeszcze. Ale kupić piłkarza – niekoniecznie.
Na forach internetowych co i raz dyskusje: szkoda, że ten nie kupił klubu. Szkoda, że nie tamten. Ej, szukajmy kogoś, kto pomoże, przydałby się możny sponsor! Napiszmy do prezesa tej firmy, oni mają pieniądze i są z okolicy. A gdyby przyszedł miliarder – byłaby bajka.
Można produkować się na forach od poniedziałku do piątku, ale potem jest weekend, jest mecz. I ci bogaci ludzie nie przychodzą między innymi dlatego.
– Marciniak!
– Co?
– Ty kurwo!
– Smuda cwel!
– Co oni tam śpiewają?
– A wiesz, to co zawsze. Że sędzia jest kurwą, trener cwelem, a przeciwnikowi na imię chuj.
Frekwencja nie rośnie, bo wiele osób szuka normalności. Bogacze się nie garną, bo szukają prestiżu, rozrywki nie wpędzającej ich w jakiś dyskomfort psychiczny. Stadion nigdy nie będzie galerią sztuki, ale nie powinien być też wycieczką po tych zakątkach miasta, po których niektórzy nie mają zamiaru spacerować ciemną nocą.
Ja lubię przeklinać, robię to często. Ale, kurwa jego mać, wszystko ma swoje granice. Nie może być tak, że natężenie bluzgów nawet we mnie – fana dobrego przeklinania – wzbudza odrazę. Na stadionie zawsze będzie gorąco, będą emocje, będą niewybredne przyśpiewki, ale kiedy ktoś się w tym zatraci, to robi się obrzydliwie.
Ostatnio aż prosiło się o puszczenie pawia, co w sumie oznaczałoby dostosowanie się do ogólnej atmosfery i poziomu.