Czternaście goli w trzy godziny. Wychodzi średnio po siedem na mecz, średnio częściej niż co kwadrans. Innymi słowy: trafić właśnie na takie spotkanie to właściwie tak, jak trafić na trening. Ale zaraz… czy to przypadkiem nie tutaj, w Monachium, padły słowa Thomasa Muellera, że na treningu czasem trudniej o wygraną niż w lidze?
Bayern drugi tydzień z rzędu urządza sobie prawdziwą zabawę. 8:0 na własnym terenie z HSV? Nie ma najmniejszego problemu. 6:0 w meczu wyjazdowym z Paderborn? A, proszę bardzo. Natomiast to, że między tymi potyczkami miało miejsce beznadziejne widowisko z Szachtarem, nie wpłynęło w lidze na zespół w żaden sposób.
Przez pierwsze 20 minut Bayern nie oddał dziś strzału. Szykowaliśmy się już na powtórkę z (braku) rozrywki z wtorkowej Ligi Mistrzów, aż do gry wskoczył Robben. Łysy egoista z Holandii, który nigdy nie podaje Lewandowskiemu…
Jeśli ktokolwiek liczył, że będziemy się zachwycali golem Polaka – jest w błędzie. Genialną robotę wykonał tutaj Robben i to jeden z tych typów powtórek, które ogląda się dla podania, nie zaś dla strzału. Jeszcze przed przerwą Lewy podwyższył, wykonując już bardziej istotną robotę, zwłaszcza w walce o pozycje i dojściu do dobrej sytuacji.
Miny piłkarzy Paderborn, schodzących w przerwie do szatni, były wymowne. Bezradność wypisana na twarzy. Może i nie tyle ze względu na to, że Bayern stwarzał aż takie zagrożenie pod ich bramką, ale dlatego, że na boisku znów była tylko jedna drużyna. Drużyna, która wymieniała między sobą mnóstwo podań, nie dała rywalowi w jakikolwiek sposób zagrozić. Nic w tym jednak nadzwyczajnego, bo dzisiejsze czyste konto Manuela Neuera jest już szesnastym w tym sezonie.
Czternaście goli w dwóch kolejnych meczach? Bayern taką passę miał ostatnio w 1976 roku. A tyle samo przez cały ten sezon strzeliło HSV.
Liga jednej drużyny.