Dzieje się dokładnie to, czego kibice mistrzów Polski mieli pełne prawo się obawiać. Wieczorny mecz z Ajaksem najprawdopodobniej będzie ostatnim, jaki w barwach Legii rozegra Miroslav Radović. – Za dwa dni lecę do Chin. Umowa nie jest jeszcze podpisana, ale nie ma już żadnych przeszkód, bym związał się z nowym klubem – tak jednoznacznie „Rado” miał się wypowiedzieć w wywiadzie dla serbskich mediów. W Legii potwierdzają, że jest zdeterminowany. Zdają się mieć nadzieję, że dobry wynik w Amsterdamie może go zatrzymać, ale to mało prawdopodobne.
Oczywiście, nie tak miało to wyglądać, jeśli przypomnimy sobie wydarzenia minionych miesięcy. Ciągłe targi o to czy Radović nie powinien grać w reprezentacji Polski, czy nie dałby jej wiele, osiągając taką formę w jakiej był ostatnio w Legii. On sam jeszcze latem mówił: „Kontrakt, jaki podpisałem, można nazwać dożywotnim. Ustaliliśmy, że będę grał dla Legii dopóki będę się czuł na siłach”. Rozmowy z prezesem Leśnodorskim były szybkie i konkretne. Nie ma powodu, by nie wierzyć w to, że z obu stron była wówczas wola, by Radović grał w Warszawie jak najdłużej. Ale dobrze wiemy, że czasami w piłce zdarzają się rzeczy, które wszystkie takie ustalenia, deklaracje burzą. I trudno się wówczas temu dziwić.
Z jedną z takich sytuacji mamy właśnie do czynienia.
Radović chciał grać w Legii. Chciał pracować w niej po zakończeniu kariery – i zwłaszcza na to drugie wciąż ma szansę. Ale najpierw pojedzie zarobić niewiarygodną kasę. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie przesądzamy, że tak będzie. Piszemy tylko, że to niezwykle prawdopodobne. Zwłaszcza, jeśli skonfrontować nasze informacje z tym, co Serbom miał powiedzieć sam zawodnik. Hebei China Fortune, klub z chińskiej drugiej ligi (!), o którym pewnie większość z was nawet nie słyszała, wykłada za niego naprawdę grubą sumę. On sam na tej azjatyckiej eskapadzie ma zarobić około 6 mln zł w ciągu roku.
TU W SZCZEGÓŁACH PRZECZYTASZ O TYM, JAK CHIŃCZYCY PRZEJMUJĄ BIZNES >>>
Łatwo być rozczarowanym, burzyć się – jako kibic – że nie takie były ustalenia. Trudniej sobie takie kwoty wyobrazić. 12 milionów złotych przez dwa lata życia w Chinach, plus bonusy. Żeby zarobić tyle samo w Legii, Rado musiałby być niezniszczalny jak Wyparło i grać w niej do 40. roku życia.
Tak, przebitka jest około pięciokrotna.
Legia też może zarobić, chociaż w jej przypadku te pieniądze nie są chyba tak kuszącą perspektywą. Wiążą się z utratą bardzo cennego zawodnika. Ale też żadnemu prezesowi czy dyrektorowi nie wypada blokować takiej szansy, zwłaszcza piłkarzowi, który coś w tej Legii zrobił i trochę dla niej znaczył.
– Trudno mi się rozstać z klubem, w którego barwach gram od 2006 roku, ale oferta z Chin jest tak dobra, że nikt by nie odmówił – tak „Rado” mówi serbskim dziennikarzom. Furtkę do przeprowadzenia tego transferu otworzył mu jego rodak, pracujący w Chinach. Radomir Antić, który już wcześniej kompletując nowy zespół ściągnął Nenada Milijasa, byłego kapitana Crvenej Zvezdy.
Co za twór to Hebei China Fortune? Skąd tam tak niebotyczne pieniądze, nawet nie w chińskiej ekstraklasie? Na to pytanie postaramy się odpowiedzieć już wkrótce w zupełnie oddzielnym tekście.
Radović ma szansę powiedzieć „do widzenia” występem w ważnym, prestiżowym meczu, swoim 330. w barwach Legii. Jeśli faktycznie podjął decyzję i nic jej już nie zmieni, nie pożegna się wprost z kibicami. Ale chyba i tak lepiej żegnać się w taki sposób – tam, w Amsterdamie, robiąc swoje na boisku, niż gdyby ten mecz toczył się przy pustych trybunach w Warszawie.
Oczywiście jeśli zagra. Jeśli w tej sytuacji Berg zdecyduje się na niego postawić, a sam Rado nie będzie chciał oszczędzać nóg na kilkadziesiąt godzin przed podpisaniem umowy życia.