Na początek dowiedzieliśmy się, że nie wystarczyło pozbyć się Wołąkiewicza, żeby pozbyć się problemów z Robakiem. Rok temu najlepszy strzelec Pogoni wbił Lechowi pięć goli, później poprawił jeszcze jednym strzelonym w Poznaniu, więc trudno żeby dzisiaj nie miał apetytu na kolejne. Mówił o tym w przedmeczowych wywiadach. Na łamach Super Expressu w typowo tabloidowym materiale pokazywał nawet buty, którymi pokona dziś bramkarza Lecha. Miał w tym wprawdzie dużo szczęścia, ale że go piłka szuka to mu trzeba oddać.
Trzecia minuta, pierwszy „ping pong” w polu karnym i Portowcy prowadzili 1:0. Jesienią Lech był specjalistą w zdobywaniu szybkich bramek, no to teraz poczuł jak to jest niezwykle szybko taką bramkę stracić. Ricardo Nunes nieźle wrzucił, ale cała reszta wyglądała już na efekt przypadku…
Ale Marcin Robak podobne przypadki bardzo lubi.
– W kwietniu pojawi się następny Robaczek, chciałem to pokazać, ciesząc się po golu. Fajnie, że wpadł już w pierwszym meczu wiosny – mówił wyraźnie z siebie zadowolony.
Piłkarze Pogoni mieli wszelkie prawo być, by tę pierwszą odsłonę oceniać pozytywnie, bo postawili gościom trudne warunki. Mimo dużej przewagi w posiadaniu piłki po stronie Kolejorza, tuż przed przerwą mogło być nawet 2:0. Piłka wpadłaby do siatki, gdyby tylko na jej drodze nie stanął… Zwoliński.
Lech miał swoje sytuacje – dość podobną liczbę do Pogoni, ale dwukrotnie dobrze bronił Janukiewicz, a za trzecim razem (choć chronologicznie pierwszym) Tomasz Musiał pozbawił poznaniaków jedenastki. Dlaczego piszemy „pozbawił”? Bo mamy silne przekonanie, że wielu sędziów nie tylko w tej lidze, ale na całym świecie by tego karnego odgwizdało. Po prostu taka sytuacja. Ale czy popełniliby wówczas błąd? Czy popełnił go Musiał? Obejrzeliśmy kilka różnych powtórek i ciągle tego nie czujemy…
Zaraz po przerwie potwierdziły się jeszcze dwie informacje sprzed przerwy. Pierwsza: że Ricardo Nunes nie jest, delikatnie mówiąc, najsilniejszym punktem Pogoni, jeśli idzie o grę defensywną. Sprezentował piłkę Lovrencsicsovi tak, że ten wyszedł sam przed bramkarza. Druga: że Radosław Janukiewicz zaczyna rundę z wysokiego „C” – od co najmniej trzech bardzo dobrych interwencji.
O drugiej połowie meczu nie będziemy się szeroko rozpisywać, bo zrobiła się z niego straszna paździerz. Niczego nie zaprezentował Kownacki (oj, bo poczuje to w portfelu…), żadnych wymiernych efektów nie przynosiły zmiany w Lechu. W sumie – nie ma sensu nikogo piętnować indywidualnie, bo gra Kolejorza była po prostu zdecydowanie poniżej oczekiwań. Zimą dał swoim kibicom duży powiew optymizmu transferami (na boisku – poza Holmanem – nowych nabytków jeszcze nie widzieliśmy). Pokazał że nawiązuje walkę z Legią. Ale dziś własne warunki wypadało postawić Pogoni, co Kolejorzowi wychodziło słabo.
Podobał nam się Wojciech Golla, podobał Rafał Murawski, który pokazywał być może oglądającemu ten mecz Mariuszowi Rumakowi, że jego obecność w środku pola w Lechu ciągle miałby rację bytu. No, ale w końcu doczekaliśmy się tej feralnej ostatniej minuty doliczonego czasu, kiedy gospodarzom wszystko się posypało. Jeden wielbłąd zniweczył cały ich wysiłek i pozbawił dwóch punktów. Dziwna to była akcja. Asysta Lovrencsicsa oczywiście piękna, ale Arajuuri, stoper, w takim zdecydowanym kontrataku to jednak rzecz niespotykana. Portowcy też byli zaskoczeni, co wkrótce odczują w układzie ligowej tabeli.