Seaford Town. O tym maleńkim klubiku z dziesiątej ligi kilka tygodni temu usłyszała cała Anglia. Powód? Prezes “The Badgers” wyzwał Aston Villę na boiskowy pojedynek. Mecz miał rozstrzygnąć, która drużyna w kraju gra najnudniejszy futbol. Sprawę od razu podchwyciło “The Sun” i zrobił się szum.
Czy to krzywdzące dla zespołu Paula Lamberta żarty? Ani trochę. Tej jesieni fakty kpią z nich znacznie bardziej. W październiku musieli zrezygnować z wyborów “gola miesiąca”, bo nawet raz nie znaleźli drogi do siatki rywali. Chcecie więcej kwiatków? Proszę bardzo: Charlie Austin z QPR strzelił więcej goli w Premier League, niż cała Aston Villa. Jedziemy dalej: Bournemouth, dzięki temu, że powiozło ósemką Birmingham City na wyjeździe, ma więcej ligowych bramek trafień w stolicy West Midlands, niż “Villans, dla których to przecież dom. Wymowne, prawda? Prędko podobny przypadek się nie trafi.
Zbieranina z Villa Park strzela średnio pół gola na mecz. Biorąc pod uwagę wyłącznie drugie połowy, potrzebują ponad pięćdziesięciu prób (!), by pokonać golkipera rywali. To najgorsze statystyki licząc wszystkie poważne ligi europejskie, ale podopieczni Lamberta mają szansę pobić i rodzime rekordy. Premier League nigdy nie widziało gorszej bandy, niż Derby w sezonie 07-08 – jedno zwycięstwo przez cały sezon, łącznie raptem jedenaście zdobytych punktów. Ale nawet historycznie beznadziejne “Barany” miały większą łatwość w strzelaniu bramek, niż na ten moment Benteke i spółka. Angielscy dziennikarze szukali w kraju mniej skutecznej drużyny i znaleźli ją dopiero na dziewiątym poziomie rozgrywkowym.
Jeśli jesteście premierleagowymi Januszami, to pewnie spytacie: jak nisko jest więc Aston Villa w tabeli? Czy już właściwie została zdegradowana do Championship, nie ma praktycznie szans na utrzymanie? Otóż w tym sęk, dzięki temu przykład “Villans” nabiera kolorytu i interesującego kształtu: mimo nieprawdopodobnie dużej podbramkowej indolencji, Paul Lambert i jego szatnia dna tabeli nie szorują. Piętnaste miejsce, a więc bezpieczne, z trzema punktami przewagi nad strefą spadkową. Przyzwoicie.
Domyślacie się więc już, że mecze z udziałem Aston Villi nie cieszą się wielką popularnością wśród widzów: Grecja może w porównaniu do nich uchodzić za ofensywnie grający zespół, Lambert wierzy w robienie z własnego pola karnego parkingu dla autobusów. Niestety dla fanów “Villans”, gdy próbują grać inaczej, zaatakować, nie kończy się to dobrze. Symboliczny mecz z Blackpool w Pucharze Anglii. “Mandarynki” są w rozsypce, obija ich w Championship prawie wszyscy. I co? I po końcowym gwizdku Lambert chwalił się, że jego piłkarze wymienili ponad 700 podań. Owszem, mieli inicjatywę, ale co z tego, skoro oddali jeden celny strzał? Szczęście dla nich, że akurat skuteczny i skończyło się na 1:0 po trafieniu Benteke w ostatnich minutach.
Tak wygląda kreatywna inaczej linia pomocy Aston Villi. Dramat to mało powiedziane
Najłatwiej punktować wspomnianego Benteke, bo to on był główną bronią “Villans” w ostatnich sezonach, a teraz jest wyraźnie pod formą. Oddaje nawet więcej strzałów, ale już statystyka ich celności celności? Kompromitująca dla napastnika.
Belga nie ma jednak kim zastąpić, nie ma nawet jak wywrzeć na nim presji. W odwodzie pozostaje wyłącznie Libor Kozak, ale póki co okazał się transferową wpadką, w dodatku aktualnie Czech ma kontuzję. Trzeciej “dziewiątki” w kadrze właściwie nie ma, bo trudno liczyć Darrena Benta. Owszem, to były reprezentant Anglii, jeszcze w 2011 kupiony na Villa Park za 18 milionów funtów, ale też jedno z największych rozczarowań w historii klubu. Aktualnie na wypożyczeniu do Derby, skłócony z Lambertem, toczący z nim medialne wojenki.
Powiecie: spokojnie, trwa okienko transferowe, a skoro potrafili wydać taką kasę na Benta, to stać ich na wzmocnienia. Problem w tym, że to już raczej melodia przeszłości. Randy Lerner, właściciel “Villans”, przez lata pompował grubą kasę w klub, ale ostatnio przykręcił kurek. Latem chciał nawet sprzedać Aston Villę, ale nie znalazł kupca. W tym momencie jest to już dla niego niechciana zabawka, raczej kłopot i balast, niż przedsięwzięcie, w co chciałby się inwestować.
Jego podejście widać po ruchach transferowych. Jak na razie zimą sprowadzono wyłącznie Carlesa Gila z Hiszpanii. Ma on dać więcej kreatywności i błyskotliwości w środku pomocy. Początek zaliczył obiecujący, może się sprawdzi, ale nie oszukujmy się, to żaden wielki as. Rezerwowy Valencii, który przez cały zeszły sezon w Elche zrobił raptem trzy asysty i jedną bramkę. Szału nie ma i nawet, jeśli linia ataku zostanie wzmocniona, to też raczej przeciętniakami, a nie kimś, kto mógłby rzucić wyzwanie Benteke, zmienić oblicze drużyny.
Tyle dobrego, że Villa ma solidną defensywę. Lepiej od nich broni tylko czołowa czwórka Premier League. Brad Guzan może śmiało myśleć o nagrodzie bramkarza roku, jeśli tylko utrzyma z kolegami zespół w lidze. Skuteczność swoich parad podniósł z 64.9% do 73.7% porównując z zeszłym sezonem; gdzie byłaby dziś Aston Villa, gdyby miał wyłącznie niezłą formę jak rok temu? Nie ma co się oszukiwać, okupowaliby ostatnie miejsce.
Na jak długo uda się jednak zatrzymać w klubie jego i blok obronny, którym zarządza, skoro w Birmingham się nie przelewa? Powiedzmy wprost: Villa, grająca bez przerwy od 1988 w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej, stoi na krawędzi. Jest w najgorszym miejscu od lat biorąc pod uwagę perspektywy i siłę kadry. Te kilka punktów przewagi nad strefą spadkową też pewnie zresztą zaraz stopnieje, bo “Villans” w najbliższych dwóch kolejkach z Arsenalem i Chelsea. A potem zacznie się prawdziwy bój o utrzymanie?