Już kiedyś to napisaliśmy, ale hasło nie straciło na aktualności: dobry zwyczaj, wypożyczaj. Na ławkach rezerwowych i trybunach nigdy nie brakuje piłkarzy, którzy w miejscu X są potrzebni jak Łysemu z UEFA odżywka do włosów, a w miejscu Y mogliby być ważną częścią drużyny. Z różnych względów nie można się ich pozbyć na stałe, ale dzięki instytucji wypożyczania – obie strony są w miarę zadowolone. To również idealny sposób, by ograć młokosa, z którym wiąże się nadzieje w przyszłości.
Sporo zyskali na wypożyczeniach w tym sezonie dwaj reprezentanci Polski, nie ukrywamy, podziałało to na naszą wyobraźnię. W związku z tym stworzyliśmy jedenastkę najlepszych transakcji tego typu. Nie znajdziecie w niej Falcao, Javiera Hernandeza czy Franka Lamparda, nie tylko o duże nazwisko i markę w tej zabawie chodzi. Konkurencja była duża, różnice czasami minimalne, więc naturalnie można się nie zgadzać.
OK, odkrywamy karty.
ARTUR BORUC (AFC Bournemouth) – być może trochę na wyrost, być może faworyzujemy rodaka, a powinniśmy docenić, któregoś z młodszych golkiperów (Nicola Leali, Alphonse Areola, Luigi Sepe), ale stwierdziliśmy, że żaden z przebywających aktualnie na wypożyczeniach bramkarzy nie ma aż takiego wpływu na postawę drużyny jak Boruc. Fakty są takie, że odkąd polski zawodnik w ósmej kolejce wskoczył do bramki The Cherries, ekipa ta przegrała tylko jeden mecz! Akurat ten, w którym Artura zastępował Lee Camp. Z Borucem w bramce Bournemouth rozegrało 15 spotkań – 11 zwycięstw i 4 remisy. Polak przepuścił w tym czasie tylko 13 strzałów. Siedmiokrotnie zachowywał czyste konto. Można oczywiście wierzyć w zbieg okoliczności, ale bądźmy poważni – bez takiego fachowca szturm na pozycję lidera Championship raczej by się The Cherries nie udał.
MAPOU YANGA-MBIWA (AS Roma) – gdyby trzeba było opisać go jednym słowem, zapewne najwłaściwszą odpowiedzią byłoby: niedoceniany. W Montpellier doszedł do ściany, mając 24 lata na karku. Był jednym z głównych architektów mistrzostwa w sezonie 2011/12. Ruszył na podbój Premier League. Powiększył francuską kolonię w Newcastle, ale nie zabawił długo. Łapę wyciągnął po niego Rudi Garcia. Mimo naprawdę solidnych występów, wielu kibiców Romy dalej patrzy na niego tylko i wyłącznie jak na protegowanego rodaka. Nie brakuje jednak i takich, którzy twierdzą, że w dłuższej perspektywie może nawiązać do genialnego okresu Mehdiego Benatii. To raczej tylko myślenie życzeniowe, ale tak czy siak Francuz zasłużył na kredyt zaufania. Według umowy z Newcastle, po 20. ligowym występie Roma będzie musiała wykupić go za 7 milionów euro. Ale to i tak nieważne – Garcia podjął decyzję już wcześniej. Yanga-Mbiwa zostaje w Rzymie.
KARIM REKIK (PSV Eindhoven) – w grudniu skończył dopiero 20 lat, a w swoim CV ma już ponad 70 spotkań w dorosłym futbolu. Większość na poziomie Eredivisie. Dzięki występom PSV wyrobił sobie taką markę, że Guus Hiddink zaprosił go na zgrupowanie pierwszej reprezentacji. Po tym sezonie w końcu powinien dostać szansę na Etihad Stadium (w miejsce Demichelisa). Konkurencja dalej będzie nielicha, ale według Phillipa Cocu – Rekik ma wszystko, by w przyszłości być jednym z najlepszych stoperów na świecie. Nie mamy powodów, by mu nie wierzyć.
RYAN BERTRAND (Southampton) – przez lata jego największy problem nazywał się Ashley Cole. Szykowany był na jego następcę, czasami – jeśli akurat nie przebywał na wypożyczeniu – dostawał szansę. Dość powiedzieć, że w Lidze Mistrzów debiutował… w meczu finałowym z Bayernem Monachium. Dziś wiemy, że musiałby się zdarzyć cud, by 25-letni Anglik był na poważnie brany pod uwagę przy obsadzaniu lewej obrony The Blues. Mourinho ma Filipe Luisa i Cesara Azpilicuetę, więc Bertrand jest mu potrzebny jak – nie przymierzając – prostytutce majtki. Sam piłkarz ma już dość wypożyczeń (aktualnie jest na siódmym od 2006 roku), chciałby zarzucić gdzieś kotwicę. Southampton wydaje się być idealnym miejscem. Gra wszystko jak leci, zdarza mu się strzelać (2 gole) i perfekcyjnie obsługiwać kolegów (2 asysty).
NANI (Sporting Lizbona) – 230, 40, 73, 28. Te liczby to kolejno: występy w Manchesterze United, gole strzelone dla Czerwonych Diabłów, asysty zanotowane w ekipie z Old Trafford i wiek piłkarza. Po co ta wyliczanka? Ano po to, by uświadomić sobie, że tego piłkarza chciałoby mieć w swoich szeregach ¾ piłkarskiej Europy. Nani jednak wybrał inaczej – wrócił do domu i naprawdę błyszczy. OK, statystyki w lidze mógłby mieć lepsze. 11 spotkań, 2 gole i 3 asysty, czyli dupy nie urywa. Za to w Lidze Mistrzów ciągnął Sporting za uszy i ratował przed kompromitacją (4 bramki, 2 asysty). Do wyjścia z grupy nie wystarczyło, cel drużynowy nie został osiągnięty, ale indywidualna ocena Naniego może być tylko i wyłącznie pozytywna.
ALEX SONG (West Ham United) – zgoda, do FC Barcelony pasował mniej więcej tak samo jak miłośnik ciężkiego grania do opery – kompletnie nie ten klimat. Jednak po powrocie do Premier League wyraźnie odżył. Może jeszcze nie strzela i nie asystuje, ale także dzięki jego dobrej grze w środku pola – „bańki latają wyjątkowo wysoko”. A to oznacza, że fani Młotów ostatnie miesiące zaliczą do udanych. Sympatyczny Sam Allardyce nie posiada się z radości, że Song wybrał West Ham. Menedżer przyznał ostatnio, że tak bardzo nie jarał się wykonanym transferem od czasu, gdy ściągał Fernando Hierro do Boltonu. Wystarczyło dziesięć spotkań w Anglii, by Song znów stał się łakomym kąskiem dla potentatów.
CHRISTOPH KRAMER (Borussia Moenchengladbach) – ciekawy przypadek. W wieku ośmiu lat trafił do Bayeru Leverkusen. W tym klubie przechodził kolejne szczeble piłkarskiej edukacji. Szkółka, zespół juniorów, druga drużyna i w końcu wypożyczenie. Najpierw jedno, a potem drugie. Zapewne nigdy nie przypuszczał, że szybciej zostanie… Mistrzem Świata niż zadebiutuje w drużynie, której jest wychowankiem. Ostatnio przedłużył kontrakt z Aptekarzami do 2019 roku, więc w przyszłym sezonie zapewne doczeka się powrotu. U Źrebaków idzie mu wyśmienicie. Oczywiście wielu zapamięta go dzięki absurdalnemu sambójowi z Borussią Dortmund, ale nie zaciemnijmy obrazu – Kramer wyrasta na czołowego środkowego pomocnika Bundesligi.
DENIS CZERYSZEW (Villarreal) – w zeszłym sezonie nie sprawdził się na wypożyczeniu w Sevilli, ale w tym w La Liga zaliczył więcej asyst niż Gareth Bale i James Rodriguez razem wzięci. Czeryszew jest najlepszym asystentem całej ligi! Mimo tego, sytuację i tak ma nie do pozazdroszczenia – mógłby dokonywać cudów w Villarreal (chyba właśnie to robi), ale na powrót do galaktycznej ekipy Realu i tak będzie miał niewielkie szanse. Swego czasu mówiło się, że Ancelotti może próbować zrobić z niego lewego obrońcę. Jednak w Madrycie został Coentrao i zapomniano o tych planach. Teraz też raczej nikt nie będzie ich odkurzał. Najwyżej w przyszłości Królewscy odkupią go za krocie. Stać ich.
LEO BAPTISTAO (Rayo Vallecano) – rewelacja sezonu 2012/13. Dwa razy w barwach Rayo strzelał wtedy bramki ekipie Diego Simeone. Ofert – nie tylko z Hiszpanii – nie brakowało, lecz licytację wygrali Los Colchoneros. Zapłacili siedem milionów euro. W kaperowaniu Brazylijczyka osobiście pomagali Miranda i Diego Costa. Tyle zamieszania, a ostatecznie Baptistao nie dostał jeszcze na Vicente Calderon prawdziwej szansy. Przez pierwsze pół roku otrzymał od Cholo ledwie 117 minut na ligowych boiskach. Drugą połówkę sezonu spędził na wypożyczeniu w Betisie. Na kolana nikogo nie rzucił, ale miewał przebłyski (jak np. w 1/8 LE – gol i asysta w derbach Sewilli). Wrócił do Rayo i znów wymiata. Wielu uważa, że stylem gry idealnie pasuje do Atletico, ale umówmy się – zdanie „wielu”, nawet jeśli byliby największymi ekspertami, się nie liczy. Ważne jest to, co myśli o nim Simeone, a ten chyba dalej nie jest do niego w pełni przekonany.
PABLO OSVALDO (Inter Mediolan) – po ostatnich przygodach powoli odradza się w średniawym Interze. Po szalonych miesiącach odzyskuje spokój. Wejście do drużyny z Mediolanu miał więcej niż imponujące. W pięciu pierwszych meczach zdobył cztery bramki, czyli dokładnie tyle samo co przez cały poprzedni sezon w barwach najpierw Southampton, a później Juventusu. Do tego dołożył trzy asysty! Gdy wszyscy już myśleli, że „Pablo is back in town”, przyplątał się uraz, który trochę go zastopował. Strzelił bramkę swoim byłym kolegom z Romy, a poza tym grał raczej przeciętnie. Jak cały Inter.
ARKADIUSZ MILIK (Ajax Amsterdam) – co tu dużo pisać: jesień należała do niego. Gdy nie sprawdził się na wypożyczeniu do Augsburga, jego losy do złudzenia zaczęły przypominać perypetie typowego młodego Polska, którego brutalnie zweryfikował poważniejszy futbol. Powrót do Polski, chociażby na wypożyczenie? Wtedy nie brzmiało to jak science-fiction. Ale trafił do Ajaksu i temu, kto wymyślił ten ruch, należą się ukłony. Idealne miejsce dla Polaka. Trenuje pod okiem Dennisa Bergkampa. Lepszego korepetytora ciężko sobie wyobrazić. W Amsterdamie też trafili w dziesiątkę. Od czasu odejścia Luisa Suareza zespół lekko cierpiał na brak skutecznego napastnika. Najlepszym dorobkiem strzeleckim w lidze przez te lata mógł pochwalić się Mounir El Hamdaoui, który sieknął 13 bramek w całym sezonie. Milik w 11 spotkaniach trafił 8 razy. Jeśli utrzyma tempo, spokojnie go przebije. Należy uważać z porównaniami do Ibry i Suareza, ale nie wypada Milika nie doceniać.
Mateusz ROKUSZEWSKI