Adam Matuszczyk – znany w Niemczech bardziej jako Matuschyk, bo w takiej koszulce występuje – zaliczył właśnie mecz życia. To znaczy, taki, o którym będzie pamiętał co najmniej do końca swojej kariery. Otóż jego trener Peter Stoeger wyciął mu niezły numer: wpuścił go na boisko w drugiej połowie i również w drugiej połowie go z niego ściągnął. Równe 18 minut. Gratulujemy.
W tym sezonie nie oglądamy Matuszczyka w akcji zbyt często. 90 minut z Hamburgiem na otwarcie sezonu, 90 minut z Bayernem, godzina z Hoffeneheim, połówka z Augsburgiem i dwa ogony. Łącznie pięć godzin, a więc niewiele. Dziś nadarzyła się jednak szansa, żeby Polak przed zimową przerwą dał trenerowi do myślenia. Wchodził na blisko pół godziny, w 65 min., przy stanie 1:1 z Wolfsburgiem i mógł przynajmniej spróbować namieszać.
Niestety, skończył z „wędką”. Bez kontuzji, bez drobnego urazu, a z bardzo wymownym spojrzeniem Stoegera. Bez również korzystnego wyniku, bo już w momencie zmiany powrotnej jego Koeln przegrywało (i ostatecznie przegrało). W międzyczasie Matuszczyk przy piłce był dziesięć razy i ciężko na tej podstawie cokolwiek konstruktywnego napisać. Mamy tylko nadzieję, że sam wyciągnie z tego wnioski – po tym, jak często dostawał szanse jesienią i jak tę jesień skończył, trudno o jakikolwiek optymizm.
Z dziennikarskiego obowiązku odnotujemy, że Paweł Olkowski po raz kolejny rozegrał 90 minut i wypadł całkiem przyzwoicie. A przy okazji innej tradycji stało się zadość: w Wolfsburgu wszystkie siedemnaście spotkań ligowych ominęło Mateusza Klicha. Chyba tylko tym Matuszczyk może się dziś pocieszać…
Fot. FotoPyK