Niemiecki skrzydłowy Marco Reus raczej nie będzie ciepło wspominał kończącego się powoli roku. Najpierw, tydzień przed rozpoczęciem mundialu, doznał kontuzji, która uniemożliwiła mu występ na brazylijskich boiskach. Z perspektywy kanapy musiał obserwować, jak jego koledzy przechodzą do historii. Umówmy się – to musiały być tortury. Natomiast teraz, Marco jest głównym bohaterem afery, którą żyją piłkarskie Niemcy. A znając tamtejsze media – żyć będą jeszcze przez kilka(naście) najbliższych dni.
Być może już z grubsza słyszeliście, o co biega, a jeśli nie, to szybciutko wyjaśniamy. Otóż zawodnik Borussii Dortmund po raz szósty został ukarany mandatem przez niemiecką drogówkę. Najczęściej popełnianym wykroczeniem było przekroczenie dopuszczalnej prędkości. Niby nic wielkiego – piłkarzy, którzy lubią mocniej przycisnąć pedał gazu (a zazwyczaj mają w czym!) nigdy nie brakowało. Jednak jak się okazało, Reus przez cały czas prowadził swojego Aston Martina… bez prawa jazdy.
Główne pytanie brzmi: jak przez te wszystkie lata udawało mu się wywinąć? Niemiecka policja musi gęsto tłumaczyć się ze swojej – celowej lub nie – niefrasobliwości. A Reus? Pożegna się grubą kasą. Łącznie wyszło tego 540 tysięcy euro. Na pewno piłkarz Borussi głodować z tego powodu nie będzie (rocznie przytula około 5 milionów), ale nawet dla niego jest to trochę grosza (dwa nowe Aston Martiny w standardzie).
Piłkarz oczywiście pokajał się w mediach. Wstawił się za nim Juergen Klopp, mówiąc: „Każdy będąc Marco Reusem zrobiłby to samo. Jego kariera nabierała rozpędu i nie miał czasu iść do szkoły jazdy”. Jak się zapewne domyślacie, trener Borussii zebrał za to parę ciosów. No bo jak to? Utalentowany piłkarz może stać ponad prawem? Czy Klopp rozgrzeszyłby również utalentowanego piekarza?
Najciekawsze echa wpadki Reusa docierają do nas jednak dopiero teraz. Otóż według niemieckiej prasy jazda bez odpowiednich uprawnień może uniemożliwić transfer pomocnika do Bayernu Monachium. Jeśli to prawda, to mamy do czynienia z jedną z najgłupszych wtop tego typu w historii. O transferze (lub jego braku) nie zadecydują papiery na duże granie, a papiery… na kierowanie.
Oczywiście trzeba na to patrzeć przez palce, to kompletnie niepotwierdzone żadnymi ruchami Bayernu plotki, ale tak czy owak – nawet jeśli mówimy o pogłoskach, to zapachniało już świętami – niezła szopka.