– Ajax wydaje na akademię De Toekomst 5 mln euro rocznie. Zatrudnia 24 trenerów. Szkoli ok. 240 zawodników, z czego co dwa lata do pierwszej drużyny ma trafiać dwóch, trzech. Każdego roku z kwitkiem odprawia nawet 130 adeptów. Nie ma sentymentów. Futbol jest brutalny, liczy się przyszłość. Po holendersku właśnie De Toekomst – czytamy dziś o akademii piłkarskiej Ajaksu. A więc o przyszłości, o jakiej marzy Legia. W czwartkowej prasie na pewno warto zapoznać się z tym materiałem.
FAKT
Orlando Sa odejdzie z Legii? Klub mówi: nie.
W portugalskim dzienniku sportowym „A Bola” pojawiła się informacja o zainteresowaniu napastnikiem Legii Orlando Sa (26 l.) ze strony dwóch włoskich klubów. Władze mistrza Polski nie chcą jednak pozbywać się zimą skutecznego snajpera. Zdaniem portugalskich mediów Sa (26 l.) wpadł w oko przedstawicielom Sampdorii Genua i Palermo. Legionista w tym sezonie nie ma pewnego miejsca w podstawowym składzie stołecznego zespołu, ale działaczom bardzo zależy, by został w klubie. Orlando cieszy się olbrzymim szacunkiem prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego (39 l.) i szefa skautów Michała Żewłakowa (38 l.). – Cały czas czuję ich wsparcie. Wiem, że wierzą w moje umiejętności – mówi Faktowi zawodnik. Jego relacje z trenerem Henningiem Bergiem (45 l.) nie są idealne, ale mimo tego Sa nie zamierza na siłę szukać nowego pracodawcy. Jeśli miałby odejść, to na stole właścicieli musi pojawić się oferta nie do odrzucenia. Na razie nikt takiej propozycji nie złożył. – Nie szukam nowego pracodawcy i jestem szczęśliwy w Warszawie, bo Legia stworzyła mi naprawdę dobre warunki. Smuci mnie, że nie gram tak często jak bym chciał, ale chodzę z podniesioną głową i nie chcę zmieniać klubu. Jeśli w przyszłości dojdzie do transferu, to musi być to naprawdę świetna ekipa – stwierdził Sa na łamach serwisu legia.net.
Wyjątkowo rozbawił nas jednak podpis pod zdjęciem: „Orlando Sa (26 l). Często jest mu smutno”.
Lewandowskiemu nic się nie stało. To dość istotna informacja, bo wyglądało to we wtorek nieciekawie.
To wyglądało bardzo groźnie, ale na szczęście uraz Roberta Lewandowskiego (26 l.) nie jest aż tak poważny. Nasz napastnik w ligowym spotkaniu Bayernu Monachium z SC Freibug (2:0) w 16. kolejce Bundesligi został kopnięty w staw skokowy. Co prawda dograł jeszcze do końca pierwszej połowy, ale po przerwie został zmieniony przez Bastiana Schweinsteigera (30 l.). – Robert został mocno kopnięty. Nie ma dramatu, Alenie wiadomo, czy zdąży się wykurować na spotkanie z Mainz – mówi dyrektor sportowy Bayernu Matthias Sammer (47 l.). (…) Wczoraj kapitan reprezentacji Polski był z wizytą w gabinecie klubowego lekarza Hansa-Wilhelma Muellera-Wohlfahrta (72 l.). Po wizycie Lewandowski powiedział: – Ta kontuzja to nic poważnego. Zostałem trafiony w staw skokowy. Ale jeszcze nie wiem, czy zdążę na piątkowy mecz.
Poza tym: – Wojciech Kaczmarek może trafić do Widzewa – W Śląsku nie ma pożytku z Grodzickiego. Wróci do Ruchu?
O stadionach, które w Polsce są twierdzami, poczytamy dopiero w Przeglądzie Sportowym – to temat z okładki. Tutaj cytujemy jeszcze rozmowę z Markiem Zubem.
Podczas odbierania statuetki dla trenera roku na Litwie zaskoczył pan wszystkich, wychodząc na scenę i zaburzając program. – Nie przewidywali mojego wystąpienia, nikt wcześniej nie przemawiał. W momencie, kiedy wszedłem na scenę i zamiast w stronę trenera reprezentacji Litwy, który wręczał nagrodę, poszedłem w kąt sceny, gdzie stał statyw z mikrofonem, realizator transmisji wysłał SMS-a do mojego dyrektora sportowego z pytaniem: „Czy Marek przypadkiem czegoś nie wypił?”. Bali się, że zacznę robić jakiś cyrk. A ja tylko przyniosłem mikrofon i stwierdziłem: „Przepraszam, że zabrałem trochę czasu, ale widziałem, że publiczność już zasypia, chciałem coś z tym zrobić”.
Wyjeżdżając na Litwę, powiedział pan: „Uważam, że jestem dobrym trenerem i chcę to udowodnić”. Udało się? – Zależy komu.
A komu pan chciał to udowodnić? – Przede wszystkim środowisku Widzewa, bo tam nie mam dobrej marki. Kiedyś mnie to bolało, dziś już nie. Na Litwie przeszedłem ważną szkołę, po niej wiem, że zawsze tak będzie, że część osób będzie klepała po plecach, a część będzie chciała cię utopić. W Łodzi było więcej tych, którzy próbowali mnie wciągnąć pod wodę. Chciałem pokazać, że nie mają racji, bo opinia, jaką o mnie mieli, działała na potencjalnych pracodawców. Takie miałem założenie, gdy wyjeżdżałem z kraju. Na Litwie przestałem o tym myśleć, zrozumiałem, że nie jestem w stanie tego zmienić. Nie ma co myśleć o przeszłości.
GAZETA WYBORCZA
Legia dalej szuka sprawców – pisze Przemysław Zych.
Trzy tygodnie po meczu w Lokeren warszawski klub wciąż nie zidentyfikował winnych rasistowskich okrzyków i starć z belgijską policją. UEFA wymierzyła wtedy Legii karę 105 tysięcy euro i dwóch meczów bez publiczności, w tym w 1/16 finału Ligi Europy z Ajaxem Amsterdam, który odbędzie się 26 lutego. Zaraz po meczu w Lokeren większościowy właściciel klubu Dariusz Mioduski grzmiał: “Jestem wściekły. Chcę, żebyśmy domagali się odszkodowania finansowego od sprawców, jeśli tylko uda się zebrać dowody”. Ale okazuje się, że osoba, która zajmuje się w Legii przeglądaniem monitoringu, na co dzień ma też inne zadania. – Być może niektórzy sądzą, że z dnia na dzień powinniśmy znaleźć winnych, ale to tak nie działa. Z oczywistych powodów. Zbieranie dowodów trwa w każdej sprawie, a szczególnie międzynarodowej. Zakończyła się runda ligowa i będzie więcej czasu, żeby zamknąć sprawę – przekonuje Tomasz Zahorski, odpowiadający w klubie za kontakty z UEFA. – Sprawdzamy, jak działają w podobnych sytuacjach inne kluby w Europie. Przypadków jest ostatnio sporo. Dopóki nie będziemy mieli pewności co do skuteczności, nie chcemy niczego ogłaszać – mówi i dodaje: – Analizujemy też pozwy cywilne za zamieszki w Wilnie z 2007 roku. Legia pozwała wtedy 26 osób, aby zapłaciły 82 tys zł, które Vetra zażądała od niej za zniszczenia na stadionie w Wilnie. Warszawski klub procesował się o kwoty od kilku do kilkunastu tysięcy. – Po zamieszkach na naszym stadionie z Jagiellonią w marcu, ustalenie sprawców zajęło nam około trzech tygodni – tłumaczy Bogdan Kuzio, szef bezpieczeństwa na stadionie Legii. I dodaje: – Materiału mieliśmy wtedy dużo więcej i był on lepszej jakości. Obraz z kamer ze stadionu w Lokeren ma słabszą rozdzielczość niż z naszego i nie obejmuje całej trybuny. Lepsza jest jakość obrazu z kamery skierowanej na tył trybun, tam, gdzie doszło do zamieszek z policją. I jeszcze jeden problem: na bramce wejściowej w Lokeren nie prowadzono identyfikacji wchodzących fanów.
Michał Szadkowski pisze natomiast o tym, jak Lewandowski uczy się Guardioli.
Strzela mniej goli i ma mniej asyst niż w Borussii Dortmund, ale tam był najjaśniejszą gwiazdą. W Monachium stał się częścią systemu, który ma dać Bayernowi Puchar Europy. (…) Gdybyśmy wyciągali wnioski wyłącznie ze statystyk, Polak przeżył przeciętną jesień (patrz tabelka pod tekstem). Mniej goli i asyst uzbierał tylko w debiutanckiej rundzie w Borussii, gdy często był rezerwowym. “Czekanie na klasę światową” – to tytuł z okładki środowego “Kickera”. Przepytani przez magazyn byli piłkarze Bayernu chwalą Polaka (Lothar Matthaeus stawia go obok Messiego i Ronaldo), ale twierdzą też, że potrzebuje czasu, by się przystosować do nowego zespołu. – To, co przeżywa, jest normalne. W Dortmundzie grał wiele lat, teraz trafił do nowej drużyny, w której wiele rzeczy funkcjonuje inaczej – tłumaczy były napastnik Bawarczyków Giovane Elber. Pewnie ma trochę racji, ale gorsze statystyki Lewandowskiego nie wynikają tylko z tego, że latem zmienił klub, ale też z tego, że wszedł do zespołu, który tworzy się w biegu. Żeby to zrozumieć, musimy się cofnąć do maja, gdy Bayern został zdemolowany przez Real Madryt w półfinale Ligi Mistrzów. Po porażce 0:5 w dwumeczu klubowe legendy rzuciły się na Pepa Guardiolę, wytykały mu, że stworzył zespół przewidywalny, podobny do Barcelony z jej schyłkowego okresu. W tym sezonie w Monachium miała powstać drużyna wszechstronna, potrafiąca zranić rywali na wiele sposobów. I jesienią hiszpański trener wypróbował 12 systemów taktycznych: z trójką i czwórką obrońców, z trójką i piątką w pomocy, z samotnym snajperem i z dwoma. Z nieustannych zmian wyłania się drużyna zaskakująca rywali, nieuzależniona od wyczynów jednego piłkarza. Jesienią aż czterech zawodników Bayernu strzeliło 10 goli i więcej (Robben, Goetze, Mueller, Lewandowski). To wyjątek wśród czołowych drużyn Europy – Real ma trzech takich zawodników, Barcelona i PSG – po dwóch, Chelsea i Atletico – po jednym. Obowiązki Lewandowskiego nie ograniczają się już tylko do wykańczania akcji, współpracy ze skrzydłowymi i rozbijania ataków rywali. Na Allianz Arenie liczy się także jego gra bez piłki – ma angażować defensorów, by więcej miejsca mieli jego koledzy.
SUPER EXPRESS
Ale z niego model! – rzuca Superak o Probierzu. Aż boimy się spojrzeć…
Michał Probierz (42 l.) czuje się dobrze nie tylko w roli trenera, ale również modela. Szkoleniowiec Jagiellonii Białystok wziął udział w sesji zdjęciowej, pozując w ekskluzywnym garniturze. Przydomek “polski Guardiola” w końcu zobowiązuje. Już w 2008 roku, kiedy prowadził Polonię Bytom, “Super Express” napisał o nim artykuł pod tytułem “Probierz elegancji”. Od tamtej pory panuje przekonanie, że Probierz to jeden z najlepiej ubranych szkoleniowców w lidze. Zawsze ma świetnie dopasowany garnitur, odpowiednio dobrany krawat i dobre, markowe buty. Dlatego to właśnie na niego postawiła firma odzieżowa Kruk’s Different. Probierz został modelem prezentującym jej garnitury. – Na każdy mecz ubieram się elegancko, więc mając garnitur na sobie, nie czuję się dziwnie. Ale sesja była czymś wyjątkowym. Czasami ludzie mówią, że modelki i modele mają łatwe życie. Nic bardziej mylnego! To ciężka praca, trzeba przez cały czas trwania sesji być w formie i wyglądać świetnie, bo zdjęcia muszą być idealne – mówi “Super Expressowi” Probierz.
I jeszcze wyliczanka „naj, naj, naj” Ondreja Dudy: Najwięcej nauczył mnie Żyro.
Najgorszy występ Najsłabiej zaprezentowałem się w debiucie w Legii. Graliśmy ze Śląskiem we Wrocławiu, a ja zmarnowałem dwie setki. Myślałem, że trener Berg posadzi mnie na ławce, ale szkoleniowiec mi zaufał i… chyba nie żałuje.
Najlepsze wspomnienie Pierwsze związane z Legią. Jeszcze jako gracz Koszyc byłem z rodzicami na Łazienkowskiej na meczu z Cracovią jesienią 2013 roku. Stadion, atmosfera, drużyna… To wszystko zrobiło na nas niewiarygodne wrażenie. A powitanie przed spotkaniem z Jagiellonią w marcu 2014 roku przebiło wszystko. Jeszcze nie zdążyłem nawet kopnąć piłki, a kibice już skandowali moje nazwisko. Serce waliło mi jak młot. Niesamowite.
Najlepszy przyjaciel Przyjaciel i najlepszy nauczyciel to Michał Żyro. Nie mógł słuchać, jak kaleczę język polski i zaczął mi pomagać w nauce. To, że radzę sobie z waszym językiem, to zasługa “Żyrkina”. Na zgrupowaniach dzielimy pokój i jeszcze dziś, gdy powiem coś nie tak, to Michał mnie strofuje i uczy, jak jest poprawnie. Gdyby chciał pracować w szkole, to jako nauczyciel zrobiłby furorę.
SPORT
Tak zaprasza Sport.
Temat z okładki to wywiad z Andrzejem Kotalą, prezydentem Chorzowa. Przeprowadzka jest nierealna.
W okresowym raporcie giełdowym Ruch umieścił Stadion Śląski jako swój główny obiekt, zapowiedział przeprowadzkę do kotła czarownic”. – Nie wiem, dlaczego tak klub robi. Co więcej, nikt mnie o tym nie informował, niczego nie konsultowano ze mną. Dla mnie zarząd Ruchu od początku forsuje wadliwą koncepcję ze Stadionem Śląskim. Przeprowadzka jest nierealna! Tym bardziej, że kibice też chcą oglądać mecze na swoim stadionie na Cichej, że już nie wspomnę, jak realne jest zapełnianie 50-tysięcznego obiektu co kolejkę.
Tym bardziej utrzymanie tak olbrzymiego obiektu… – Niemożliwie jest, by miasto wynajmowało Ruchowi Stadion Śląski i jednocześnie budowało i utrzymywało obiekty na Cichej. Działacze Ruchu mieli taką koncepcję, która w grudniu tamtego roku się uwypukliła, bo klub stanął pod finansową ścianą. Liczenie na to, że będziemy za wszystko płacić, było pomysłem na wybrnięcie z ekonomicznych tarapatów. Przecież nie tak to powinno wyglądać, ale ja wielu innych rzeczy, jakie dzieją się na Cichej, nie rozumiem.
Na przykład czego pan nie rozumie? – Kiedyś prezes Ruchu, Katarzyna Sobstyl, tłumaczyła mi, że klub ma 12 milionów, a jeśli miałaby 14-16, to byłoby wspaniale i spokojnie. Dołożyliśmy więc brakujące 2 miliony i dalej jest źle? No ale jeśli w 2011 roku Ruch miał stratę rzędu 10 mln zł, a teraz słyszę o 46 mln zł (!), to o co chodzi?
Czy miasto doczeka się swojego przedstawiciela w radzie nadzorczej Ruchu? – Ten człowiek już jest, ale wciąż nie może zostać zatwierdzony! To Sławomir Janiszewski, były pracownik firmy PWC, który obecnie ma własną firmę inwestycyjną. On od lipca czeka, aby się dostać do rady. Trzy razy było już to odkładane. Przysięgano, że stanie się to we wrześniu, a teraz mam obietnicę, że dojdzie do tego 29 grudnia. Przecież jeśli daję w różnych formach pieniądze klubowi, to mam prawo wiedzieć, co się z nimi później dzieje. Miasto ma już ponad 20% udziałów w klubie, a ja dalej nie wiem, na co pieniądze są wydawane.
”Śpiący daje punkty” – cytujemy z braku laku, bo naprawdę mało interesujący jest ten tekst.
Mógł nie powąchać murawy, a tymczasem dzięki niemu Podbeskidzie ma o trzy punkty więcej. Śpiączka to dżoker Ojrzyńskiego. (…) Kiedy po raz czwarty pojawił się na ekstraklasowym boisku pojawiły się efekty. I to w bardzo newralgicznym momencie. Przez niemal cały mecz Podbeskidzie przegrywało 0:1 z Lechem w Poznaniu. Wtedy na boisku pojawił się Śpiączka i w 89 minucie doprowadził do wyrównania. Gol ten był dla zawodnika tym ważniejszy, że pochodzi z Wielkopolski, a na stadionie przy ul. Bułgarskiej zasiadło wielu jego znajomych. Podbeskidzie z trudnego terenu wywiozło cenny remis. Od tego momentu pojawiał się na boisku już w każdym ze spotkań do końca jesiennych rozgrywek, za każdym razem wchodząc z ławki rezerwowych. I w meczu zamykającym rok strzelił chyba najważniejszą bramkę w swojej karierze. – Trener cały czas zwraca nam uwagę na to, że rezerwowi są od tego, aby zmieniać losy meczów. Cieszę się, że mnie się to udało – mówił po pokonaniu w niedzielę Zawiszy, Bartosz Śpiączka. – Przed wejściem na boisko nasz trener bramkarzy powiedział mi, żebym strzelał z każdej pozycji, bo bramkarz rywala jest niepewny. Dlatego zdecydowałem się na uderzenie i wpadło. Przypomnijmy, że strzał na bramkę był jego drugim kontaktem z piłką. Reasumując, dwa gole Bartosza Śpiączki spowodowały, że Podbeskidzie ma na swoim koncie o trzy punkty więcej i spokojnie zimuje w górnej części tabeli.
Słabiutki dzisiejszy Sport.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Czwartkowa okładka.
De Toekomst – przyszłość, o jakiej marzy Legia. Tomasz Włodarczyk pisze o akademii Ajaksu.
Ajax wydaje na akademię De Toekomst 5 mln euro rocznie. Zatrudnia 24 trenerów. Szkoli ok. 240 zawodników, z czego co dwa lata do pierwszej drużyny ma trafiać dwóch, trzech. Każdego roku z kwitkiem odprawia nawet 130 adeptów. Nie ma sentymentów. Futbol jest brutalny, liczy się przyszłość. Po holendersku właśnie De Toekomst. Jeden z wielu meczów trampkarzy w Haarlemie, mieście oddalonym 18 km od Amsterdamu. Mężczyzna w średnim wieku co chwila zapisuje coś w notesie. Bacznie przygląda się żwawo biegającym po boisku dzieciom. – Ta okolica to dobre miejsce do handlu kwiatami i szukania piłkarskich talentów – mówi Ronald de Jong. Na co dzień pracuje jako strażnik więzienny. W weekend zamienia się w jednego z 60 skautów-wolontariuszy słynnej akademii Ajaksu Amsterdam. Światowa sława i niepodważalna marka De Toekomst to także jego zasługa. Niesamowite, że jedna z największych kuźni futbolowych diamentów na świecie zbudowana jest na pracy takich ludzi jak De Jong. Podsyłają do klubu wstępne raporty, na podstawie których młodzi piłkarze zapraszani są na dwutygodniowe testy, tzw. talentdagen, mające zdecydować o jego przyszłości w Ajaksie. Brzmi banalnie, ale to tylko wstępny etap, mrówcza praca u podstaw. Ajax zbudował znakomicie funkcjonujący system szkolenia młodzieży i kodeks restrykcyjnych zasad, których bezwzględnie się trzyma. Stworzył wielką akademię piłkarską, którą wciąż funkcjonuje jedynie w sferze marzeń ich przeciwnika w 1/16 finału Ligi Europy – Legii Warszawa.
Świetny tekst. Do przeczytania w całości.
Ligowe twierdze – czyja jest największa?
Do tej pory w całej historii naszej ekstraklasy nikt nie grał w roku tak skutecznie na własnym boisku jak obecnie Lech Poznań i Śląsk Wrocław. Stadiony tych klubów są niczym warowne twierdze – w 2014 roku Śląsk i Lech u siebie przegrały tylko po jednym spotkaniu, a to oznacza, że Kolejorz miał 18 meczów bez porażki, a wrocławianie 17. (…) Choć Lechowi i Śląskowi w tym roku przytrafiło się tylko po jednym potknięciu, nie dotyczy to trenerów obecnie prowadzących te drużyny. Lutowa porażka Ślaska z Ruchem Chorzów (2:3) oznaczała pożegnanie z trenerem Stanislavem Levym. Klub zatrudnił Tadeusza Pawłowskiego. On na Stadionie Miejskim nie znalazł pogromcy w kolejnych 18 spotkaniach. – Bez fałszywej skromności przyznaję, że seria jest imponująca, ale przecież nigdy nie zakładaliśmy, że będziemy śrubować jakiś rekord. To po prostu konsekwencja stylu gry naszej drużyny, która zawsze chce grać ofensywnie i jest to szczególnie ważne, kiedy występujemy przed własną publicznością – tłumaczy Pawłowski.
Poza tym: – Dossan Junior wraca po kontuzji – Podoliński sprawdzi Patryka Kuna – Listę życzeń Lecha otwiera Aleksander Rajcević – Kaczmarek… nie przejdzie jednak do Widzewa, bo nie chce go Stawowy – Grodzicki do Ruchu? (było w Fakcie)
Tymczasem Wisła spłaca długi i ratuje punkty.
Najprawdopodobniej nie z trzema, a z jednym ujemnym punktem rozpocznie nowy sezon drużyna Wisły. Krakowianie wciąż jednak nie mogą być pewni, że otrzymają licencję na grę w ekstraklasie. W środę Komisja Licencyjna przyglądała się dokumentom otrzymanym z krakowskiego klubu. W ostatnich tygodniach Wisła uregulowała wymagane zobowiązania. Chodziło m.in. o zaległości wobec byłych i aktualnych piłkarzy oraz trenerów. Łącznie około 1,2 mln zł. – Gdyby Wisła nie spłaciła tych należności, kara zostałaby zwiększona z -1 do -3 punktów. Dokumenty są w trakcie analizy, ale na pierwszy rzut oka wygląda na to, że wszystkie zobowiązania zostały uregulowane. Decyzja zapadnie pod koniec tygodnia – mówi wiceprzewodniczący Komisji ds. Rozgrywek i Piłkarstwa Profesjonalnego PZPN, Łukasz Wachowski. Kara ujemnych punktów będzie obowiązywała we wszystkich klasach rozgrywkowych, nie tylko w ekstraklasie. To o tyle ważne, że nadal nie wiadomo, czy Wisła otrzyma licencję. Klub wciąż ma masę innych zobowiązań. Szacuje się, że sięgają kilkunastu milionów złotych. Wkrótce okaże się, które z nich klub będzie musiał spłacić, aby otrzymać licencję. Ważą się losy zobowiązań wobec Adama Mandziary, który wygrał z Wisłą proces o zaległe wynagrodzenia.
Inny fragment z wywiadu z Zubem – myśli o trenerce w Rosji.
Pora sprawdzić się w Polsce? – To tylko jedna z opcji. Jest takie powiedzenie, że w pierwszej części zawodowej kariery człowiek sam szuka pracy. W drugiej to praca szuka jego. Jeśli jednak telefon z jakąś ofertą nie zadzwoni, to spakuję się i sam wyjadę szukać pracy. Po głowie chodzi mi też na przykład Rosja. Warunki, piłkarze, finanse, boiska, poziom, zainteresowanie – to wszystko jest kuszące. Ale tam jest bardzo trudno znaleźć pracę, bo istotną rolę odgrywa niepisane prawo, tzw. czarna sfera.
Gdy graliście z Lechem w Lidze Europy, powiedział pan, że to najważniejsze spotkania w pana życiu. Wciąż pan tak uważa? – Tak, ponieważ odpowiadało na wszystkie zarzuty, które w stosunku do mnie kierowano, czyli: słaby trener, bez charyzmy, wuefista. Dlatego w tym roku bardzo chciałem, żebyśmy w losowaniu trafili na Legię.
I jeszcze felieton Grzegorza Mielcarskiego, który porównuje Wójcika i Robsona.
Ostatnio nie mogłem spać i tak w nocy naszło mnie, żeby sobie poszukać archiwalnych zdjęć Bobby’ego Robsona. Czasem gnębi mnie myśl o tym, że nie byłem na jego pogrzebie. Ten człowiek bardzo dużo dla mnie znaczył. Natrafiłem na link do strony internetowej BBC, pod którym był film z ważnego wydarzenia: sir Bobby został Sportową Osobistością Roku. Na scenę wywołał go Gary Lineker, a nagrodę wręczył sir Alex Ferguson. Bobby był człowiekiem, człowiekiem i jeszcze raz człowiekiem, a dopiero potem trenerem. Wydaje mi się, że tytuł szlachecki to dla niego coś naturalnego, ponieważ on zawsze stawiał innych przed soba. Nawet, kiedy był już bardzo chory, do samego końca pilnował spraw fundacji, pomagał innym. Nawet, gdy już nie miał sił. Oglądajac te film wzruszyłem się i przypomniałem sobie, jak utożsamiał dobroć. Te piękne obrazki zestawiłem z obrazem Janusza Wójcika, siedzącego w fotelu, z sygnetem – to z okładki jego książki. Nie wiem, po co ją napisał, bo jeśli dla paru tysięcy złotych, chyba miało to średni sens. Na kartkach same „k…y”, „ch…e”, „dupy” i „kasa”. Bez specjalnej pamięci do szczegółów i poszanowania dla tego, rozrobił. Janusz Wójcik wspomina czasy, które dla nas, piłkarzy reprezentacji olimpijskiej, wicemistrzów w igrzyskach w Barcelonie, kojarzą się z czymś ciepłym, dobrym, a dla kibiców to są w pamięci słoneczne dni, w które pustoszały ulice w Polsce. Co z tego zostało? „K…y”, „ch…e”, „dupy” i „kasa”. Tak, to było najważniejsze, że ktoś tam lubił dupy, chociaż wypadałoby zadać pytanie: „Co to oznacza?”. Bo chyba każdy młody chłopak lubił dziewczyny, że użyję łagodniejszej wersji.
Mielcarski dziś mocno w punkt.