Reklama

Legenda z brudnych przedmieść Paryża. Thierry Henry powiedział “fin”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 grudnia 2014, 21:26 • 8 min czytania 0 komentarzy

Zimny styczniowy wieczór na Emirates Stadium. On siedzi na ławce, wszystkiemu przyglądając się z perspektywy. Ma okazję do zadumy, chwili refleksji. Dojrzali ludzie przecież tak mają. Patrzy na boisko. Na trybuny, które rzuciłyby się za nim w ogień. Na gestykulującego przy linii bocznej Arsene’a Wengera. Człowieka bez którego prawdopodobnie byłby nikim. Francuz wysyła go na rozgrzewkę. Wystarczy, że podnosi się z miejsca, a 60-tysięczny tłum wiwatuje, jakby właśnie padł gol. Wzruszeni ojcowie wskazują na niego palcem, mówiąc: – Patrz synu. To ten, o którym tyle ci opowiadałem. To Thierry Henry.

Sierpień, rok 1999. Brytyjska stacja BBC donosi, że Arsenal ściągnął skrzydłowego Juventusu, bijąc klubowy rekord transferowy. Za Henry’ego płacą 11 milionów funtów. – To młody piłkarz, międzynarodowej klasy. Jestem pewny, że zwiększy siłę rażenia Arsenalu. Anelka? Zapomnijcie o nim. Henry jest lepszy. Nie gra pod siebie, a jego nadrzędnym celem jest pomoc drużynie – komentuje Arsene Wenger.

Odetchnął z ulgą. Wrócił pod skrzydła trenera, który zawsze na niego stawiał i zawsze widział w nim potencjał większy, niż pozostali. Po raz pierwszy spotkali się w 1993 roku, kiedy trafił do Monaco. Do Arsenalu chciał go ściągnąć już pół roku wcześniej, tak jak większość europejskich gigantów. Faworytem była Barcelona, a w grę wchodził jeszcze Real Madryt. Głębsze kieszenie miał jednak Juventus, a transfer do Włoch – z wielu powodów – okazał się najgorszą decyzją w karierze. Do Anglii przenosił się zatem na sporym kacu, dźwigając tak naprawdę pierwsze dużego kalibru niepowodzenie w dotychczasowej karierze.

https://i.imgur.com/KUojSHj.png

Jego taniec ze Starą Damą trwał zaledwie siedem miesięcy. Dlaczego tak znakomity piłkarz nie odnalazł się w lidze włoskiej? Dlaczego nie został legendą Juventusu, czyli klubu, który Francuzów uwielbia i który sięgnął po niego jako pierwszy? Jeden z powodów ma imię, a nawet nazwisko. To Carlo Ancelotti. Marcello Lippi chciał Henry’ego jako napastnika. Ancelotti z kolei od początku widział go na skrzydle, czyli pozycji, na której grał podczas swoich pierwszych mistrzostw świata w 1998 roku. Kolejnym czynnikiem była monstrualna presja ze strony kibiców. Sielanka i luz z Monaco dobiegły końca. Chciał uciekać, byle dalej. Do tego wszystkiego doszedł konflikt z dyrektorem klubu, Luciano Moggim. Nigdy nie zdradził o co chodziło, ale w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby nie ten incydent, to najprawdopodobniej zacisnąłby zęby i nie zdecydowałby się na odejście.

https://i.imgur.com/9QkNBHs.jpg

Jego przenosiny do Arsenalu zostały przeprowadzone z wielką pompą. Po zdjęciach, konferencjach prasowych i spotkaniach, Henry i Wenger w końcu mieli czas spokojnie porozmawiać. Usiedli przy kawie i wówczas padły słowa, które zmieniły nie tylko Henry’ego, ale cały angielski, a nie przesadzimy, jeśli napiszemy, że światowy futbol. – Thierry, grając na skrzydle kompletnie marnujesz swój czas. Jesteś urodzoną dziewiątką. U mnie będziesz wyłącznie napastnikiem.

Pierwsze mecze w Arsenalu nie zapowiadały czegoś wielkiego. Nie zapowiadały, że przez dziesięć najbliższych lat polskie dzieci będą kupowały Bravo Sport tylko dla jego plakatu. Bilans w pierwszych ośmiu meczach? Okrągłe zero. Raz trafił nawet w słynny, wiszący na starym Highbury zegar. Szukał natchnienia. Kilkakrotnie obejrzał kasetę z wszystkimi bramkami legendy Kanonierów, Iana Wrighta. Frustracja narastała, Henry się denerwował. Zastanawiał co jest z nim nie tak. – Pamiętam, że wtedy powiedziałem do samego siebie: cholera, jestem reprezentantem Francji. Zostałem mistrzem świata jako skrzydłowy. Czy to, że na siłę chcę zrobić z siebie napastnika nie jest stratą czasu? – wspominał po latach. Po bardzo trudnych pierwszych miesiącach, które były niejaką kontynuacją mizerii z Juventusu, zaczął trafiać. Pierwszy sezon zakończył z 26 golami, wicemistrzostwem i finałem Pucharu UEFA. Jego kariera nabierała ogromnego tempa, a na koncie przybywało zer.

Nie zawsze miał lekko. Wychowywał się w Les Ulis, na przedmieściach Paryża, w brudnej, szemranej dzielnicy zajmowanej przez imigrantów. Rodzice pochodzą z Gwadelupy, a do Francji przenieśli się w poszukiwaniu lepszego życia zaledwie na rok przed jego narodzinami. Jak wyglądała codzienność małego Thierry’ego? Dwupokojowe mieszkanie w bloku z lat 60-tych. Wszechobecny beton, wąskie uliczki. Krajobraz, który nie jest dobrym materiałem na pocztówki. I klasyczna sytuacja. Ojciec wypycha syna, żeby grał w piłkę, a matka goni do książek. Henry posłuchał jednego i drugiego. Uczył się świetnie, ale jeszcze lepiej kopał futbolówkę.

Ojciec był jego pierwszym, wielkim fanem. Pewnego dnia musiał zawieźć go na trening. Przez to spóźnił się do pracy i w konsekwencji został bezrobotnym. Inna historia. Mecz drużyny Henry’ego – US Palaiseau. Starszy, znacznie lepiej zbudowany chłopak powala go na murawę. Wściekły ojciec wbiega na boisko. Kłóci się z sędzią. W ruch idą pięści. Spotkanie zostaje przerwane.

Tuż przed czternastymi urodzinami do Thierry’ego uśmiecha się szczęście. Bilet do akedemii Clairefontaine był dla młodego niego tym samym, co przepustka do Hogwartu dla Harry’ego Pottera. W sąsiednich pokojach mieszkały inne utalentowane dzieciaki, na cześć których kiedyś kibice będą pisać przyśpiewki, chociażby William Gallas, Louis Saha czy Nicolas Anelka. Po dwóch latach stwierdzono, że choć Henry jest całkiem niezły, to nie zrobi wielkiej kariery. Miał zostać średniakiem. Wróżono mu klub ze środka tabeli Ligue 1. Więcej, niż trenerzy z uznanej akademii na szczęście dostrzegł w nim Wenger, który sprowadził jako 16-latka. W Monaco zadebiutował 31 sierpnia 1994 roku w przegranym 0:2 spotkaniu z Niceą.

Kiedyś, to nie jest żart, Henry został piłkarzem Realu Madryt. Kończył mu się juniorski kontrakt. Był do wzięcia za grosze. Rodzice, kompletnie nieznający się na tych sprawach, zatrudnili menedżera, który miał profesjonalnie ogarnąć temat. Facet wynegocjował kontrakt z Realem. Wszystko było jak w bajce, dopóki nie okazało się, że nie ma licencji FIFA. Wtedy prezydium Monaco oznajmiło: dogadaliśmy się z jego właściwym, działającym w zgodzie z prawem pełnomocnikiem, zostaje u nas. Teoretycznie był piłkarzem obu klubów jednocześnie. Sprawa miała swój finał w FIFA, a ta rozpatrzyła ją na korzyść Francuzów.

Do Madrytu nie trafił nigdy. Pogoń za sukcesami zaprowadziła go jednak do Barcelony, która starała się o niego przez lata. Konsekwentnie odmawiał, ale do czasu. W Arsenalu coś się zaczęło psuć. Najpierw sezon pełen kontuzji, potem coraz silniejsze wątpliwości. Chciał pójść wyżej, spróbować czegoś nowego. Wygrać Ligę Mistrzów i sięgnąć po Złotą Piłkę, która pozostaje jego największym niespełnionym marzeniem. W Barcelonie wrócił na skrzydło, ale zrobił swoje. Dorzucił kilka trofeów, pograł z Lionelem Messim, Andresem Iniestą, Xavim. Dokładnie o to mu chodziło.

https://i.imgur.com/IFxt4JF.jpg

Generalnie wizerunek Henry’ego jest niemal krystaliczny. Londyńscy dziennikarze przez lata będą opowiadać tę anegdotę. Mianowicie, kiedy napisało się nie do końca przychylny mu artykuł, czy wystawiano niską notę, Francuz często dzwonił do redakcji. Nie po to, by kogoś straszyć, czy krzyczeć. Chciał po prostu podyskutować. Wymienić poglądy. Jeśli Henry’ego przedstawimy jako kryształ, to ma on jedną, ale za to bardzo głęboką rysę.


– Tak, zagrałem ręką, ale nie jestem sędzią. Piłka uciekała za linię, zatrzymałem ją ręką, arbiter nie zagwizdał. Potem zdobyliśmy bramkę. Ta chwila przejdzie do historii. Najważniejsze, że awansowaliśmy.

Kapitan reprezentacji. Idol milionów starszych i młodszych. Francja awansowała na mundial dzięki bramce, którą wypracował pomagając sobie ręką. Jedni uważali go za bohatera, bo miał odwagę się przyznać. Inni uważali jego wypowiedź i poprzedzającą ją sytuację, za szczyt cynizmu. Irlandczycy, którzy ostatecznie przegrali baraż, czuli się oszukani. Francuzi może nieco oszołomieni, ale ostatecznie los był sprawiedliwy. Na mistrzostwach świata w Republice Południowej Afryki zaprezentowali kompletną mizerię, a więcej, niż o ich postawie na boisku, rozprawiano o skandalu z Anelką i Raymondem Domenechiem w rolach głównych. Po powrocie do Francji z wszystkiego musiał tłumaczyć się jednak Henry. I to przed prezydentem republiki, Nicolasem Sarkozym.

Rok 2010 generalnie był dla niego przełomowy. Jedne z rozdziałów pozamykał, inne pomysły dopiero kiełkowały. Reprezentacyjną karierę zakończył jako najlepszy strzelec w jej historii. Mistrz świata i mistrz Europy. Jedynym, w którego był w cieniu, był Zinedine Zidane. Końca dobiegła też jego gra w Barcelonie. Ponoć zaczął mówić trochę za dużo i nie wszystkim to odpowiadało. Miał już ponad trzydziestkę na karku, dziesiątki tytułów, wypełnione po brzegi konto. Jedyne, co mu pozostało, to spełniać marzenia. I zaczął to robić.

https://i.imgur.com/TO3XiSe.jpg

Nowy Jork zawsze był obiektem jego westchnień. Latał tam przez lata, kiedy tylko miał kilka dni wolnego. Gdy był dzieckiem, ojciec podarował mu nawet koszulkę drużyny NFL – New York Giants. Gra w mieście marzeń była idealnym sposobem na dobicie do emerytury. Symbolicznym podsumowaniem kariery. Spięciem swoich dokonań ozdobną, złotą klamrą. Teraz zostanie ekspertem brytyjskiego Sky Sports. Pensja? Nawet cztery miliony funtów, czyli więcej, niż zdecydowana większość piłkarzy.


***

– Mam swoją ulubioną bramkę. Jedną, wyjątkową. Nie zrozumcie mnie źle. Wszystkie trafienia dla Arsenalu były bardzo ważne. Rzadko okazuję emocje, a wtedy kompletnie puściły mi hamulce. Ten moment podsumowuje relacje z Wengerem i moimi fanami. Gdybym miał wtedy czas, to obszedłbym cały stadion i wszystkich wyściskał. Nawet sędziego. Szczerze mówiąc czułem się, jakbym był w innym świecie.

Mamy 68. minutę pucharowego meczu z Leeds United. Arsenal wciąż bezbramkowo remisuje, więc Wenger posyła do boju swoją broń. Wcale nie tajną, a najbardziej jawną, jak to tylko możliwe. Na boisko wchodzi Thierry Henry, który do Londynu wrócił tylko na chwilę, będąc wypożyczonym z New York Red Bull.

Dziesięć minut później piłkę podaje mu Alex Song. Pierwszy kontakt to przyjęcie, po drugim piłka – w jego stylu – przy dalszym słupku ląduje w siatce. Od razu rozkłada ręce i odwraca się w stronę kibiców. Jakby chciał powiedzieć “spokojnie, znów tu jestem”. Tonie w objęciach Wengera, symbolicznie za wszystko dziękując. Puszczają emocje. Krzyczy, bije dłonią w klubowy herb. Herb klubu, którego na zawsze pozostanie legendą.

Legenda z brudnych przedmieść Paryża. Thierry Henry powiedział “fin”

PB

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

0 komentarzy

Loading...