Reklama

Byłem na wstępnej liście Bielsy, ale zmienił się selekcjoner…

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2014, 22:59 • 13 min czytania 0 komentarzy

W Polsce gra od siedmiu lat. Najpierw w Jagiellonii, a od roku w Bełchatowie. Pochodzi z Chile, był nawet – jak twierdzi – bliski powołania do reprezentacji, ale ostatecznie zdecydował się na Palestynę. Alexis Norambuena w rozmowie z Weszło.

Byłem na wstępnej liście Bielsy, ale zmienił się selekcjoner…

Czujesz się jak minister?

Nie, zupełnie nie. To, że na co dzień gram w Europie, a moi koledzy w Arabii, nie czyni mnie wyjątkowym.

Selekcjoner reprezentacji Palestyny podczas jednej z odpraw motywował piłkarzy w ten sposób: „Nie jesteście sportowcami. Musicie przekazywać światu wiadomość, że Palestyna ma prawo do lepszego życia. Macie postępować jak ambasadorzy i ministrowie spraw zagranicznych”.

Może dlatego, że Palestyna po raz pierwszy zakwalifikowała się do Pucharu Azji? Rozmawiając z dziennikarzami, mogę pełnić rolę mediatora, ale przede wszystkim mam grać w piłkę. Za półtorej godziny lecę na zgrupowanie do Dubaju i – choć wszyscy postrzegają nas za słabą drużynę – nie wybieram się tam na wakacje. Chcemy dokonać czegoś ważnego dla Palestyny.

Reklama

Tak na logikę – tobie ta reprezentacja nie jest do niczego potrzebna. Masz już 30 lat, spędziłeś całą karierę w Polsce, jesteś Chilijczykiem i – jak przypuszczam – miałeś spore wątpliwości przed pierwszym wyjazdem na kadrę Palestyny.

Byłem kiedyś blisko powołania do reprezentacji Chile, ale – z powodów znanych tylko tam – do tego nie doszło. Zdecydowałem się na Palestynę, bo chciałem spróbować czegoś nowego. Otrzeć się o zupełnie inną kulturę gry. Wszyscy postrzegają mój wybór jako ryzykowny. Pytają o konflikt z Izraelem, ale mnie to zupełnie nie dotyczy. Gram z normalnymi ludźmi, którzy prowadzą tam normalne życie. Nie takie, jak pokazują media. Futbol – jak wspomniałem – jest na słabszym poziomie, ale człowiek nigdy nie przestaje się uczyć.

Rozegrałeś w barwach Palestyny pięć meczów…

Wszystkie na wyjeździe. Palestyna nigdy nie gra u siebie z wiadomych przyczyn – nasi piłkarze i przeciwnicy muszą się czuć bezpiecznie. Gdy mieliśmy zgrupowanie w Jemenie, dość biednym kraju na tle innych państw arabskich, trener jednak prosił, byśmy nie oddalali się od hotelu. Nie było sensu ryzykować. W końcu przyjechaliśmy tam tylko na mecz. Od października Palestyna rozegrała pięć spotkań, wczoraj przegrała 0:1 z Uzbekistanem, ale mogę przyjeżdżać tylko na te mecze, które są rozgrywane w terminach FIFA.

Jak odnajdujesz się na samych zgrupowaniach?

Nie mówię po arabsku, a mój angielski jest bardzo podstawowy. Więcej rozumiem, niż potrafię powiedzieć. Powołania dostaje jednak dwóch Chilijczyków, bo właśnie w Chile jest jedna z największych palestyńskich imigracji, a dyrektor sportowy federacji to Wenezuelczyk. Nie mogę powiedzieć, że przyjaźnię się z kolegami z reprezentacji, ale radzę sobie. Dobrze mnie przyjęli. Federacja robi wszystko, by niczego nam nie brakowało, a z opowieści wiem, że w poprzednich latach bywało mniej profesjonalnie. Musisz mieć jednak pieniądze, jeżeli chcesz grać wyłącznie za granicą. To nie tylko organizacja meczów. Dochodzą koszty podróży, hoteli… Nigdy na nic nie narzekałem.

Reklama

Kto jest największą gwiazdą?

Ashraf Nu’man. Napastnik. Na co dzień gra w Arabii Saudyjskiej i wydaje się bardzo, bardzo dobry.

W ostatnich latach więcej mówiło się o bramkarzu kadry olimpijskiej, który został aresztowany za związki z izraelską komórką terrorystyczną oraz o innym zawodniku, który pracował jako kurier Hamasu.

Wiem, co masz na myśli i nie jeżdżę na zgrupowania bez żadnej wiedzy. Zawodnicy pochodzący z Gazy mieszkają w stolicy, Ramallah, żeby nie mieć problemu. Nie należą też do żadnych organizacji. Skupiają się na sporcie, politykę zostawiają na boku. Czy to możliwe? Myślę, że tak. Wspominasz o członku organizacji terrorystycznej… Takie jest postrzeganie Palestyny. Co ludzie będą mówić? „Jedziesz na kadrę, na pewno będą terroryści”. I kto potem będzie chciał z nami grać? Nikt. Nie jadę na reprezentację z myślą, że coś mi się stanie. Wszyscy są profesjonalistami. Mogą mieć inny punkt widzenia na politykę, walczyć w życiu o swoje ideały, ale w szatni o tym zapominać. Na boisku nie ma partii politycznych. Nie mówię jednak, że wszyscy mają takie podejście.

Identyfikujesz się z Palestyną?

Wiedziałem, że moja rodzina stamtąd podchodzi, ale wcześniej nie zagłębiałem się w te tematy. Aż poznałem Chilijczyka, który grał w lidze palestyńskiej. Zacząłem się interesować Palestyną, ale wiedziałem, że nie mogę się tylko opierać na tym, co mówią media. Wtedy wiedziałbym tylko o złych rzeczach. Posłuchasz, co mówi Izrael – wyrobisz sobie złe zdanie o Palestynie. Posłuchasz Palestyńczyków – zaczniesz źle myśleć o Izraelu. Najlepiej samemu wyciągnąć wnioski, ale to bardzo skomplikowany temat. Nie rozwiążesz go z dnia na dzień. Niby doszło do jakiegoś pojednania na krótką metę, ale nie wiadomo, czy jutro coś się nie wydarzy. Komu ta wojna służy? Najgorsza rzecz to żyć ze strachem. Nie chcę jednak wydawać żadnych wyroków, bo nie mieszkam na tam na stałe. Ludzie, którym wrzucają bomby do domów, mają inne spojrzenie niż my. Sam spędzę Boże Narodzenie z rodziną w Betlejem, ale wiem, że w trakcie przekraczania granicy będą mi zadawać setki pytań. Trochę to denerwujące, gdy chcesz, żeby wszystko poszło sprawnie, a gość z karabinem trzyma cię przez trzy godziny na lotnisku. Patrz na mojego syna… Ma dziewięć lat, przegląda książeczkę z żółwiami ninja. Skąd on może coś wiedzieć na temat konfliktu Palestyny? A pewnie też usłyszy kilka pytań. Ten konflikt jest tak duży, że nikomu nie pozwala na pełen spokój, ale nie chcę nazywać ani jednych, ani drugich terrorystami albo w pełni dobrymi. Nie mam nawet do tego moralnego prawa.

Jak rodzina zareagowała na wieść, że chcesz reprezentować Palestynę?

To decyzja sportowa. Biorąc pod uwagę mój wiek i poziom, na jakim znajduje się Chile – nie miałbym szans na powołanie. Chile gra też dość specyficznym systemem. Np. Gary Medel, defensywny pomocnik, cofa się aż za stoperów. W Polsce, by grać na tej pozycji, musisz mierzyć 1,80-1,90 metra, a Medel jest mojego wzrostu – 1,73 metra. Zawsze podkreślałem, że w piłce najważniejsza jest inteligencja. Jeśli Marco Verratti ma 1,68 metra, a strzela główką otoczony wysokimi obrońcami, to co im z tego wzrostu?

Kiedy rozmawialiśmy cztery lata temu, istniał temat twojej gry w reprezentacji Chile. Tamtejsi dziennikarze pisali o tym w lokalnej prasie.

Gdy Bielsę zastąpił Borghi, temat umarł. Nie twierdzę, że to zły trener, ale powoływał ludzi, z którymi pracował wcześniej. Pamiętam taki sparing… Chile grało z Hiszpanią, skończyło się 2:3. Miałem dostać powołanie nawet nie po to, żeby grać, ale by zostać sprawdzonym. Byłem wtedy w dobrej formie. Zdobyłem Puchar Polski. Powołanie dostał jednak piłkarz z drugiej ligi rosyjskiej, którego trener znał z klubu. U Bielsy byłem natomiast na wstępnej liście. Pytali mnie o to dziennikarze.

Bielsa to maniak futbolu. Ogląda piłkę, kiedy tylko się da.

El Loco. Mówiło się, że pojadę na któryś sparing, ale Bielsa odszedł i listy powołanych przestały się zmieniać. Cały czas brano tych samych. Nawet prasa tak to określała – na reprezentację jeżdżą sami przyjaciele. W końcu uznałem, że trzeba pracować dla siebie i czas spróbować czegoś nowego. Stąd ta Palestyna. I tutaj też mogę zagrać z poważnymi przeciwnikami. Arabię Saudyjską prowadził Holender, który kiedyś był trenerem Barcelony. Zmierzyć się z takim przeciwnikiem to nie byle co. Teraz czeka nas sparing z Chinami w Chinach. Ilu piłkarzy spotka coś takiego? Niewielu! A potem Puchar Azji, gdzie grają Japonia, Iran czy Jordania, która przegrała baraże o mundial z Urugwajem. Nie gramy na co dzień z Włochami, Anglią czy Hiszpanią, ale zawsze to coś nowego. Ktoś powie, że z Japonia rozwali nas 7:0. Okej, ale ten mecz trzeba rozegrać! Chile to natomiast zamknięty rozdział. Przewróciłem te kartkę. Wciąż oglądam mecze reprezentacji, wkurzam się, gdy przegrywają, ale – choć nie jestem Polakiem – tak samo mam z waszą kadrą.

Starasz się o obywatelstwo?

Ciężko. Musiałbym zdać sporo testów. W tym z ortografii. Sam wiesz, jakie błędy popełniają Polacy, to co ja mam powiedzieć? Ale widzisz… Mój syn ma siedem lat, a od sześciu mieszka tutaj.

Jaki plan po karierze?

Chcę zostać trenerem.

Ale zostaniesz w Polsce?

Z powodów formalnych może być trudno, bo nie mam paszportu. Po polsku mówię bez problemu, ale ta ortografia… Drugi syn jest w trzeciej klasie i czasem gdy przynosi zadania ze szkoły, to muszę zrobić zdjęcie i wysyłać kolegom. Ą, ę, sz, cz… Wolę poprosić, żeby ktoś mi to przeczytał. Maciek Gajos czasem nagrywa mi się na Whatsapp, czyta na głos i przesyła te ćwiczenia. Trzeba sobie radzić. Przez pierwszy rok nie byłem np. w restauracji. Dawali mi kartę, ale nic nie rozumiałem, nie mówiłem po polsku, więc wolałem zjeść w domu. Potem było już lepiej. Śmiali się z tego, jak mówię, ale – gdy nie było ze mną Hermesa lub Thiago – przynajmniej mogłem zamówić jedzenie.

Mieliście w Jagielllonii małą latynoską kolonię…

Do dziś mam z nimi kontakt. Bruno grał w Chinach, Izraelu, Rumunii, w regionalnej lidze brazylijskiej i teraz ma wakacje w Brazylii. Maycon nie ma klubu. Był też Michael Guevara, który dziś gra w Kolumbii, a wystąpił na Copa America z reprezentacją Peru. Albo Roger, który się nie przebił, potem poszedł do Rosji, a ostatnio zdobył mistrzostwo w Kazachstanie. No i Thiago Cionek, mój przyjaciel.

I Quintana.

Od razu było po nim widać jakość. Powiedziałem mu: „graj spokojnie, a po roku na luzie będziesz mógł odejść. Ale jeżeli masz zmieniać klub na polski, to tylko na Legię. Gdzie indziej nie ma sensu. Legia będzie zdobywała mistrzostwo za mistrzostwem, będziesz miał wszystko – pieniądze i sukcesy. Rozegrasz tam dobry sezon i pójdziesz jeszcze dalej”. Dani wiedział jednak, jaka jest sytuacja w Jagiellonii i jak negocjować.

Mało zarabiał, jak na swój poziom.

Nikt nie da zarobić piłkarzowi z drugiej-trzeciej ligi hiszpańskiej. Chodziło o to, by się wybić. Nie udało mu się z Legią, ale gdy dostał bardzo, bardzo dobrą ofertę z Arabii od razu do mnie zadzwonił. Powiedziałem: „Dani, pakuj walizki, zamykaj oczy i jedź. Jedź, nie czekaj, ale jeżeli nie pozwolą ci odejść, to się zbuntuj”. Każdy patrzy na swój interes, ale liczy się też przyszłość zawodnika. Tym bardziej, gdy sam klub może zarobić. Ile Quintana zrobił dla Jagiellonii? Bardzo dużo. Kiedy przyszłaby następna oferta? Gdyby grając w Legii miał taką liczbę goli i asyst, to kupiłaby go Chelsea albo Real. Celowo przesadzam, ale wiesz, o co mi chodzi. Zagrasz jeden dobry sezon i odchodzisz. Patrz na Furmana. Bardzo dobry piłkarz, ale odszedł od razu. Nie wiem, może to kwestia agentów?

Sam mogłeś trafić do Warszawy, zanim podpisałeś kontrakt z Jagiellonią. Najpierw dostałeś zaproszenia na testy w Wiśle i Legii.

Obie drużyny trenowały chyba w Turcji, ale Ñublense nie pozwoliło mi jechać. W końcu się jednak udało. Najpierw podpisałem kontrakt na pół roku, a potem z tych sześciu miesięcy zrobiło się siedem lat.

Przy okazji wywołałeś aferę w Chile.

Do dziś mi to pamiętają. Nazywają mnie w Ñublense najemnikiem. Nienawidzą mnie. Ale było, minęło. Rozmawiałem z trenerem i powiedział, że – choć nie chciał, bym odszedł – nie żywi urazy. Prasa też zawsze przesadza. Wyciągają tematy, nie znając dokładnie powodu. Rozmawiałem w Ñublense ze wszystkimi o moim transferze. Miałem dobre intencje. Pytałem prezesa, pierwszego akcjonariusza, drugiego, trzeciego. Każdy odsyłał mnie dalej. Gadaj z tym, gadaj z tamtym. A ja nie jestem piłką, którą można odbijać w różne kierunki. Powiedziałem: „mam klauzulę, więc odchodzą. Wy ją zamieściliście, a nie ja”.

W jakiej wysokości?

50 tysięcy dolarów.

Grosze.

Okej, ale nie ja to wpisałem. Skoro przyszła oferta, to musieli ją zaakceptować. Nie podali żadnego terminu, do kiedy klauzula jest ważna. Nikt nie powiedział, że nie mogę odejść np. do końca sezonu. Przyjdzie 50 tysięcy – odchodzisz. Przyszło, więc wykorzystałem ich błąd. Nie chciałem już tego roztrząsać w prasie. Mieliśmy w Ñublense bardzo dobry skład. Zagrałem w sześciu meczach, z czego wygraliśmy pięć i jeden zremisowaliśmy, a nagle musiałem odejść. Wszyscy o tym mówili. Wrzucali do internetu moje zdjęcia z pretensjami. Ludzie nie rozumieją pewnych rzeczy. Jeżeli ktoś mówi, że gra w piłkę z miłości do futbolu, to dla mnie największe kłamstwo na świecie. Jasne, może ci się to podobać, ale grasz dla pieniędzy. W Ñublense nie było dyskusji. Powiedziałem, że odchodzę i… jestem tu od siedmiu lat. Patrz na niego… Wtedy miał dwa miesiące, a teraz? Jesteśmy chilijską rodziną, która żyje po polsku. Przyzwyczailiśmy się nawet do zimna. Dziś mamy trzy stopnie, a jak wyszedłem z domu, to pomyślałem: „o, nawet nie tak zimno”. W Chile przy takiej temperaturze byłoby szaleństwo. Mówiłyby o tym wszystkie telewizje, a w szkołach by odwołano lekcje.

Jedyne mistrzostwo w karierze zdobyłeś właśnie w Chile. W 2005 z zespołem Union Espanola. Jaką cieszyłeś się wtedy marką? Byłeś nadzieją klubu, kraju czy raczej jednym z wielu?

Byłem nadzieją drużyny. Mieliśmy zresztą taką grupo de proyección złożoną z najbardziej utalentowanych zawodników. W Chile do 18. roku grasz w juniorach, a potem ewentualnie trafiasz do tej grupy. Takiej „młodej Ekstraklasy”, która nie gra w lidze, trenuje kilka razy w tygodniu z pierwszą drużyną i przygotowuje się do dorosłej piłki. Jak mi poszło? Zawsze powtarzam, że futbol to szczęście. Wtedy w Unión grało czterech bocznych obrońców – dwóch prawych, dwóch lewych. Ja mogłem występować na obu stronach. Podczas jednego z takich czwartkowych meczów „młodej” z dorosłymi zabrakło zawodników w pierwszym zespole. Trener zamienił mi drużynę, spodobałem mu się, dał mi szansę w Pucharze Chile i zostałem w jedenastce. Rozegrałem osiem meczów z rzędu, potem na chwilę wypadłem i znów wróciłem do gry. W wieku 22 lat wystąpiłem w Copa Libertadores. Graliśmy z Newell’s Old Boys, Goias lub The Strongest. Dla nas to jak Champions League.

Jesteś ogólnie zadowolony z kariery czy spędziłeś w Polsce za dużo czasu i zmarnowałeś okazję na wyjazd, właśnie wtedy, gdy znajdowałeś się w orbicie zainteresowań selekcjonera?

Nigdy nie miałem poważnego agenta, z którym utrzymywałbym stały kontakt. To błąd. Nie jestem usatysfakcjonowany z tego, co osiągnąłem. Z drugiej strony – gdyby w Jagiellonii nie szło mi dobrze, to odszedłbym szybciej. Tak samo z Bełchatowem.

Stokowiec chciał cię zatrzymać w Białymstoku.

Wiem, ale może mam zbyt konfrontacyjny charakter? Może to nie podoba się ludziom? Zawsze mówię to, co myślę. Uważam, że zasłużyłem na większy szacunek. Zdobyłem z Jagiellonią puchar, superpuchar – wcześniej klub nigdy nie sięgnął po takie trofea – a gdy skończył mi się kontrakt, nikt do mnie nie zadzwonił. Wolałbym usłyszeć: „dzięki Alexis, już na ciebie nie liczymy”. Podałbym rękę: „dziękuję za wszystko. Perfecto. Taki jest futbol”.

Jak się dowiedziałeś, że odchodzisz?

Stokowiec mi powiedział. Kontrakt wygasł w grudniu, miałem pojawić się w klubie w styczniu, a trener walczył o moje pozostanie. Pokazywał statystyki, osiągnięcia. Usłyszałem, że wzięli na testy jakiegoś Argentyńczyka i jeśli on by ich nie zdał, to może bym został. Jestem wdzięczny kibicom z Białegostoku, ale zasłużyłem na bardziej godne pożegnanie. I bardziej bezpośrednie.

Mówiło się, że wrócisz na stałe do Chile.

Trenerem Union Espanola był mój znajomy, kontuzji doznał ich boczny obrońca, Currimilla i ruszyły plotki. Byłem akurat na stadionie i z takiego chilijskiego „Canal Plus” zadzwonili do mojego ojca: „czy to prawda, że Alexis rozmawia z Espanola?”. Nie było konkretów. I tak chciałem wrócić do Polski. Dzieci chodziły tu do szkoły.

Powiedz na koniec, czy to prawda, że masz problem ze wzrokiem, który utrudnia ci granie w piłkę.

(śmiech) Nie, nigdy! Nigdy! Ale wiem, o co chodzi! Graliśmy z Irtyszem, była godzina 15, pełne słońce i przeciwnicy zagrali długą piłkę w moją stronę. Kto by ją dostrzegł? Nikt! Słońce uniemożliwiało. Piłka mnie minęła i była niebezpieczna akcja. Tak zaczęły się plotki, że nie widzę. Klub wysłał mnie na badania, ale wkurzyłem się. Powiedziałem: „jak chcecie, to zapłaćcie i mnie operujcie, ale ja nie mam problemu ze wzrokiem!”. Kupiłem nawet soczewki, ale po co mi one, skoro i tak wszystko widzę?!

Może to żart? W każdym razie widać, że cię boli.

Nie wiem, czy żart. Potem Probierz odszedł, zastąpił go Michniewicz i nawał mnie „Steviem Wonderem”. Gram w nocy i widzę wszystko. W dzień tak samo. Jeżdżę w nocy samochodem i światło też mi nie przeszkadza. Widzę wszystkie piłki. Znam się na żartach – każdy ci potwierdzi – ale akurat to zaczęło denerwować.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...