Reklama

Wiadomość dnia w Ekstraklasie: Lech kończy rok na pudle

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

13 grudnia 2014, 21:26 • 3 min czytania 0 komentarzy

Lech Poznań i Lechia Gdańsk. Pamięć mamy bardzo dobrą, więc odświeżamy przedsezonowe prognozy wcale niemałej części środowiska piłkarskiego: jeszcze w lipcu dominował (?) pogląd, że to będą drużyny z wielkiej trójki. Lech miał w niej miejsce z automatu jako w zasadzie jedyny zespół, który może postawić się Legii. Lechia miała – ze względu na imponującą ofensywę transferową (później tylko groteskową) – do nich dołączyć. Jakże śmiesznie brzmią dziś te prognozy. O ile Lech dalej jest poważną jak na nasze warunki drużyną, o tyle Lechia jest – miewającym momenty – zlepkiem ludzi bardzo umiarkowanego sukcesu, którzy zarabiają na chleb dzięki graniu w piłkę.

Wiadomość dnia w Ekstraklasie: Lech kończy rok na pudle

Zanim przejdziemy do omawiania spotkania, dwie symboliczne sceny, które nietrudno było wyłapać:

1. Po jednej z nieudanych akcji, Brazylijczyk Bruno Nazario startuje do Piotra Wiśniewskiego, kolegi z drużyny, doświadczonego Polaka (co też nie jest bez znaczenia). Rozdzielają ich koledzy. Wiśniewski w wywiadzie nie chce powiedzieć, o co poszło, ale zapewne tą sprawą „pożyje szatnia”.

2. Hubert Wołąkiewicz dostaje od Macieja Skorży kilka minut, by pożegnać się z kibicami. Po końcowym gwizdku koledzy robią szpaler, podnoszą go do góry, klepią po ramieniu. W skrócie: dziękują za spędzony razem czas, choć – umówmy się – w tym sezonie piłkarz ten nie pomagał zespołowi na boisku.

Te dwie sytuacje – z pozoru niezwiązane ze sobą – dobitnie pokazują, jaka jest różnica, o której przed chwilą wspominaliśmy. Przypadkowa grupa kontra Drużyna. Gdyby porównać kadry obu zespołów, to OK – Lech dysponuje po prostu większym potencjałem piłkarskim. Jednak jeśli chodzi o całą tę atmosferę wokół i wewnątrz drużyny, team spirit i inne „aspekty okołoboiskowe”, to pomiędzy drużynami jest prawdziwa przepaść.

Reklama

Bardzo fajnie wyglądał dziś Lech, to było naprawdę godne pożegnanie z kibicami. W zasadzie od pierwszej do ostatniej minuty kwestią sporną nie było to, kto dzisiaj podniesie z murawy trzy punkty. Na miejscu było raczej pytanie o rozmiary zwycięstwa gospodarzy. Wiele razy w tym sezonie Lech dawał sobie wydrzeć zwycięstwo. Czasami wręcz we frajerski sposób. Mimo tego, dziś chyba nikt, kto oglądał spotkanie, nie obawiał się o końcowy rezultat.

Skoro suchy wynik niewiele mówi nam o spotkaniu, to „zajrzyjmy głębiej”.

Posiadanie piłki: 55% – 45%
Strzały: 23-8
Strzały celne: 10-0

Ostatnia statystyka mówi w zasadzie wszystko. 1-0 (swoją drogą – po „fuksiarskim” golu) to najmniejszy wymiar kary. Nie lubimy zbytnio gdybania, ale wydaje nam się, że jeśli na boisku byliby dziś etatowi zawodnicy pierwszego składu Lecha (Lovrencsics, Pawłowski), to Lechia wracałaby do domu ze zdecydowanie większym bagażem bramkowym. Warto jednak wspomnieć, że dzięki zwycięstwu Lech zimę spędzi na podium Ekstraklasy. Ostatni raz tak wysoko w tabeli drużyna z Poznania była po drugiej kolejce. A po ósmej zajmowała przecież 11. miejsce…

Oczywiście nawet przez głowę nam nie przeszło umniejszanie zasług Mateusza Bąka. Świetny mecz zawodnika, który ostatnich miesięcy nie miał szczególnie udanych. Odbił dziewięć strzałów – to jeden z najlepszych wyników bramkarzy Ekstraklasy w tej rundzie. Trzy z nich nazwać można „setkami”! Do tego obronił rzut karny. Klasa.

Moglibyśmy (powinniśmy?) teraz poznęcać się trochę nad zawodnikami Lechii, ale darujemy sobie. Kilku z nich zagrało poniżej wszelkiej krytyki, więc po prostu szkoda czasu. Jerzy Brzęczek prowadził Lechię w czterech meczach. Wywalczył w nich cztery punkty. Chyba można już napisać, że słynny „efekt nowej miotły” – ni chuja – nie zadziałał.

Reklama

Z drugiej strony, spójrzmy prawdzie w oczy – chyba nie ma takiej miotły, którą dałoby się posprzątać burdel, jaki panuje w Lechii Gdańsk.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...