Doszły do mnie informacje, że mój kolega Seba Mila jest niepocieszony z powodu braku moich felietonów na Weszło. Takiej informacji absolutnie nie jestem w stanie zlekceważyć. Tak więc korzystając z przerwy między weekendami, specjalnie dla naszego bohatera narodowego piszę dzisiejszy tekst.
Na początek kilka słów o Sebastianie. Znamy się już kilkanaście lat, od kiedy to spotkaliśmy się na konsultacji kadry juniorów. Seba już wtedy budził sympatię wszystkich chłopaków, a szczególnie trenera Globisza, który traktował go jak syna.
Wtedy jeszcze nie wyglądał na przyszłego bohatera meczu z Niemcami. Był raczej w obwodzie dla gwiazd naszej reprezentacji.
Jednak jeśli chodzi o robienie atmosfery, był w ścisłej czołówce.
Kto zna trenera Globisza, ten wie, że jego hobby to robienie zdjęć i zbieranie pamiątek ze wszystkich wyjazdów. Czasem mieliśmy ubaw, kiedy trener przywoził ze zgrupowania kilka nagranych kaset video.
Na jednym ze zgrupowań trener wymyślił zabawę polegającą na tym, że ktoś komuś wymyślał pseudonim. Wypadło, że „Milowy” wymyśli ksywkę dla trenera Globisza. Seba trochę się wstydził, aż nagle wycedził: „Spielberg”. Reszta chłopaków czerwona, stara się nie śmiać na głos. Trener zdziwiony pyta „czemu akurat Spielberg?”. „Bo pan tak wszystko kręci” – odpowiada Seba. Wtedy już wszystkim puściły hamulce. Płakaliśmy ze śmiechu. Trener jednak chyba żartu nie zrozumiał i obraził się na „Milowego”.
Złość trenera nie trwała jednak zbyt długo. Miał on szczególną sympatię do Sebastiana.
Tak jak wspomniałem, w kadrach juniorskich Seba nie odgrywał specjalnie ważnej roli. Wtedy prym wiedli Grzelak, Madej, Kuzera, Brożek. Jednak determinacja, charakter i pewnie w sporej mierze fajna osobowość sprawiły, że z tych wszystkich piłkarzy dzisiaj najwyżej jest Sebastian Mila. Ciężko o drugiego tak sympatycznego i życzliwego człowieka. Ciężko dzisiaj o tak dobrych piłkarzy. Seba, gratuluję raz jeszcze.
Teraz trochę o hazardowym zamieszaniu. Nie bardzo rozumiem, o co w nim chodzi. Nie czytałem ustawy hazardowej. Nie mam na to czasu, a może bardziej nie chce mi się tego robić.
Jednakże jako zwykły obywatel, czy też potencjalny klient bukmachera, obserwuję z boku, co się dzieje. A dzieje się co najmniej dziwnie. Jako nielegalne, zagrażające zdrowiu obywateli przedstawiane są firmy zagraniczne. Czy firmy takie jak Fortuna czy STS są w takim razie bezpieczniejsze, jeśli chodzi o możliwość szkodliwego wpływu na użytkownika czy możliwość uzależnienia?
Dlaczego firmy zagraniczne, które oferują dokładnie takie same zakłady, nie mogą legalnie się reklamować?
Czy gdyby prezes Boniek reklamował STS, nie byłby atakowany ze wszystkich stron?
Albo hazard jest niebezpieczny, albo nie jest. U nas jest groźny w przypadku tych, którzy nie płacą podatków w Polsce.
Mówienie o moralności w przypadku prezesa PZPN jest nie na miejscu. Zawsze kiedy rozpatruję takie kwestie staram się wejść w skórę drugiej osoby. Czy odmówiłbym gdyby mi ktoś zaproponował kilkaset tysięcy za użyczenie twarzy bukmacherowi? Czy odmówiliby ludzie, którzy atakują Bońka, a sami są dość znanymi twarzami? Czy powiedzieliby: „nie dziękuję, nie chcę tych pieniędzy, nie chcę być sprawcą czyjegoś uzależnienia”? Szczególnie, gdy inne, takie same firmy, mogą reklamować się legalnie? Chciałbym to zobaczyć.
Jeśli na koszulkach Lecha może być firma bukmacherska, dlaczego Boniek nie może reklamować innej? Albo wszyscy, albo nikt.
Może w ustawie jest jakieś pięknie napisane uzasadnienie tego podziału. Dla mnie takie nie istnieje. Prawda jest taka, że kasa od zagranicznych bukmacherów mogłaby zasilić konta naszych klubów. A czy z Bońkiem, czy bez, i tak wszyscy będziemy wiedzieli, na jaką stronę kliknąć żeby sobie pograć, przy okazji omijając polskiego fiskusa. Tyle na ten temat.
Dochodzimy do półmetku rozgrywek ligowych. W związku z tym jest parę faktów godnych odnotowania.
Jak zwykle zacznę od Widzewa. Moje przepowiednie się sprawdziły. Jeśli pamiętacie, przepowiadałem dokładnie odwrotnie jak pan Cacek. Widzew jest na ostatnim miejscu pierwszej ligi. Trzy lata temu jeszcze zabrzmiałoby to jak science fiction.
Ostatnio jednak tchnęło trochę optymizmem, kiedy to przy Piłsudskiego zatrudniono specjalistę od awansów do LM -Wojciecha Stawowego. Szukanie trenera przez Widzew przypominało chyba trochę wizytę w dyskotece podstarzałego playboya bez kasy. Taki stoi przy barze, bardzo chciałby coś wyrwać, ale co lepsze już zajęte, a on ma spore wymagania, bo pamięta jeszcze czasy, jak był przystojny i bogaty. Jednak zbliża się piąta rano, a on ciągle sam. Na parkiecie zostaje tylko niezbyt piękna, doświadczona przez życie trzykrotna rozwódka, której ostatnie związki kończyły się fatalnie.
Z braku laku facet bierze ją ze sobą i wmawia sobie, że przecież jeszcze niedawno spotykała się z jego kolegą milionerem i ten sobie ją bardzo chwalił. Musi więc coś w sobie mieć. Zobaczymy jak długo potrwa miesiąc miodowy.
Jeśli Widzew się poważnie nie wzmocni poważnymi piłkarzami, już niedługo żaden trener tam nie będzie potrzebny. W niższych ligach pociągnie to maser, który jak wiemy w Widzewie daje rade na wielu frontach.
Na drugim biegunie mój drugi ulubiony klub. Tutaj jest dokładnie odwrotnie. Nudno już trochę pisać o tym, że Legia odjeżdża wszystkim niemiłosiernie. Nawet Lechowi, który wydawałoby się, miał potencjał przynajmniej bardzo zbliżony. Po przeczytaniu wywiadu z prezesem Leśnodorskim wiem, że w Legii jest nie tylko na bogato, ale też na wesoło. To połączenie musi przynieść pożądane rezultaty. Chłopaki w Legii dobrze grają i dobrze się bawią. Z doświadczenia wiem, że jedno wynika z drugiego. Nie doszedłem jednak jeszcze w jakiej kolejności. Mistrza Polski w każdym razie już znamy. Gratulacje.
Kilka słów przeprosin dla trenera Garcii. W Piaście dzieje się całkiem nie najgorzej, czego nie przewidziałem w którymś z poprzednich felietonów. Jednak ognisty temperament trenera nieźle się sprawdza w Gliwicach. Taka wesoła gromadka w postaci trenera z Malediwów i prezesa Kręciny rzeczywiście może pozytywnie wpływać na zespół.
PS. Specjalne pozdrowienia dla pana Darka i jego małżonki, których poznałem na imprezie u Greka Giorgosa. Bardzo mili ludzie, którzy przypomnieli mi, że ja też kiedyś nieźle grałem w piłkę.
Radosław Matusiak