Śmierć kibica Deportivo La Coruna podczas zadym ze stołeczną grupą chuliganów Frente Atletico była symbolem końca pewnej epoki. Do tej pory Hiszpania zdawała sobie doskonale sprawę z problemu wokół piłkarskich fanatyków, ale jednocześnie pocieszała się bezpiecznymi stadionami i w gruncie rzeczy mocno “podziemnym” charakterem ich porachunków. Tym razem mleko rozlało się jednak na oczach milionów widzów z całej Europy. Do walczących dość samotnie ze swoimi radykalnymi kibicami klubów dołączył zmasowany atak mediów i samej federacji. Zmasowany i bezkompromisowy – do tego stopnia, że właśnie rozpoczyna się dyskusja o… zbyt ostrych karach.
O co poszło w ubiegły weekend? Jakie wydarzenia sprowokowały Luisa Enrique, legendę i trenera Barcelony do wygłoszenia jakże kontrowersyjnej opinii: “jeśli będziemy wyrzucać ze stadionów wszystkich, którzy ubliżają, być może wkrótce zostaniemy na stadionach sami”?
Przyczynkiem do coraz głośniejszej dyskusji o radykalnych działaniach podjętych przez hiszpańską federację jest zapowiedź kar za okrzyki na Santiago Bernabeu. Kibice Realu Madryt krzyczeli bowiem – jak co mecz, od wielu lat – “puta Barca” oraz “Messi subnormal”. Obelgi w kierunku Katalonii, Barcelony i jej symboli to nic nowego – występowały od zawsze, niezależnie od stopnia fanatyzmu konkretnych trybun. Federacja nigdy z tym nie walczyła, jeśli już ktoś brał się za czyszczenie stadionu z podobnych przyśpiewek – byli to prezydenci klubów. Florentino Perez w pojedynkę wytoczył wojnę grupie Ultras Sur, prawicowym bastionie najgłośniejszych, najbardziej barwnych i… najgroźniejszych fanów Realu. Ich wewnętrzne walki o panowanie nad południową trybuną spowodowały ostrą reakcję i wyrzucenie większości z nich.
Gdy kilka lat temu obelgi w kierunku Barcelony, Messiego czy ogółem Katalonii ryczało pół stadionu – federacja milczała. Gdy Real walczył ze swoimi ultrasami – federacja milczała. Teraz, gdy niedobitki wznoszą obelżywe okrzyki, nagle budzą się hiszpańskie “leśne dziadki” – zapowiadając karę pieniężną. Ba, grzmiąc nawet, że od 15. grudnia, gdy w życie wejdą nowe przepisy dotyczące zachowania na stadionach, podobne przyśpiewki mogą skutkować zamknięciem określonych sektorów.
Co ciekawe – błyskawicznie zareagował Florentino Perez. W przeciwieństwie do Luisa Enrique, który zwrócił uwagę na zagrożenia związane z tak zamaszystą walką z kibicami, w kilkanaście godzin po meczu zorganizował pierwszą serię zakazów stadionowych dla osób, które obrażały rywali z Katalonii.
Jestem w szoku jak szybki system sledczy ma Florentino Perez.Niedziela, dlugi weekend a RM po 20h od meczu wiek kto otwieral buzie i bluznil
— Rafal Lebiedzinski (@rafa_lebiedz24) December 7, 2014
Perez już zdecydował – ostra, bezpardonowa walka. Bez żadnych tłumaczeń, bez żadnych kompromisów. Może sobie na to pozwolić – mógłby rozdać dziesięć tysięcy zakazów, a na karnety i bilety nadal byłaby kolejka chętnych. Prawicowe odchylenie ultrasów zaś raczej ciąży, niż pomaga w czasach interesów z arabskimi bankami. Katalońska tożsamość Barcelony może być wabikiem i motorem napędowym całego klubowego marketingu – Real woli pozostawać apolityczny, taki jest interes klubu. Decyzja o walce z nienawiścią na Bernabeu jest więc rozsądna nie tylko z uwagi na presję federacji, problemy z samymi ultrasami czy chęć sprowadzenia na stadion bardziej statecznych kibiców – przede wszystkim jest rozsądna biznesowo.
Pozostaje jedynie pytanie, co z innymi klubami w Hiszpanii? Co z tymi, w których polityka jest bardzo istotna, co z tymi, w których polityka stanowi integralną część tożsamości klubu? Co z tymi, gdzie frekwencję nakręcają przede wszystkim grupy ultras, co z tymi, w których ultrasi mają realny wpływ na politykę klubu? Real może sobie pozwolić na utratę fanatyków, ale czy Rayo Vallecano może sobie pozwolić na utratę Bukaneros? Czy Baskowie z Athletiku Bilbao, chlubiący się swoim etosem klubu wiernego małej ojczyźnie, są w stanie odciąć się do radykałów żądających niepodległości i obrażających przy tym politycznych oponentów? Barcelona, podobnie jak Real, już wcześniej pozbyła się swoich ultrasów z Boixos Nois, ale czy będzie równie bezwzględna, jeśli hiszpańska federacja nakazałaby karać za okrzyki o niepodległości?
Skoro nienawiść panuje nawet między derbowymi rywalami, czy protestantami i katolikami w Glasgow, jak oczekiwać, że uda się ją wyplenić z takiego politycznego tygla jak Hiszpania? Lewica, prawica, zwolennicy autonomii, aktywni działacze walczący o niepodległość z Katalonii i Kraju Basków – wszystko miesza się i zlewa w garnku, który kipi przy każdym spotkaniu zwaśnionych grup.
Uciszyć to wszystko decyzjami federacji? Wtedy rację może mieć Luis Enrique. Na stadionie zostaną piłkarze i turyści.
JO