Amerykanie wreszcie dali się porwać piłkarskiemu szaleństwu – pisaliśmy w czasie mistrzostw świata, kiedy mecze kadry Klinsmanna wyciągały ludzi na ulice, do pubów, przed telebimy i telewizory. Na mundialu zainteresowanie miało się skończyć. A jednak kiedy z perspektywy Europy śledzimy pobieżnie rozgrywki ich rodzimej ligi, odnosimy wrażenie, że w USA nie spuszczają z tonu. Sezon MLS właśnie wchodzi w ostatnią fazę. W niedzielę na StubHub Center w Carson o mistrzostwo zagrają Los Angeles Galaxy i New England Revolution.
A jeśli LA Galaxy, to również nasz stary dobry znajomy – Marcelo Sarvas, o którym pisaliśmy całkiem niedawno, więc dziś tylko dodamy parę istotnych detali.
W Galaxy naprawdę mają kim się zachwycać. Można podziwiać MVP całych rozgrywek – Robbiego Keane’a, można jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego amerykańskiego piłkarza wszech czasów Landona Donovana, Można by wspomnieć o reprezentacyjnym stoperze Omarze Gonzalezie czy mającym za sobą świetny sezon Gyasi Zardesie, strzelcu 16 goli w 30 spotkaniach.
A jednak, ciekawostka, oficjalny serwis MLS zastanawia się dzisiaj, czy za najważniejsze, kluczowe postaci całej zachodniej konferencji nie należałoby uznać duetu brazylijskich pomocników Juninho – Marcelo Sarvas. Józefowi Wojciechowskiemu ciśnienie pewnie znowu się lekko podniesie, kiedy się dowie, że przepędzony z jego klubu Brazylijczyk, którego przy Konwiktorskiej najbardziej forował chyba jeszcze Jacek Grembocki, w Ameryce przestał być tłem dla prawdziwych kozaków.
Miejscowi podkreślają, że razem z Juninho, pod wodzą Bruce’a Areny, stworzyli niezniszczalny środek pomocy. Sarvas w całym sezonie zaliczył 12 asyst i strzelił 5 goli. W tej pierwszej klasyfikacji wyprzedzili go Landon Donovan, Diego Valeri, Robbie Keane, Thierry Henry i Obafemi Martins.
– Jestem bardzo zadowolony z tego sezonu. Miałem kontuzję, która ie pozwoliła mi zagrać w pięciu spotkaniach, ale w pozostałych grałem, strzelałem ważne gole w play-offach – mówi zadowolony Brazylijczyk, który przed finałem znów boryka się z lekkim urazem i dla gwiazdorskiego Galaxy jest to autentycznym problemem, o którym rozpisują się amerykańskie serwisy.
Podkreślają, że był sercem zespołu, który grał w piłkę najładniej i najbardziej ofensywnie – wymieniając średnio po 480 podań w każdym spotkaniu. Obaj z Juninho znaleźli się też w TOP25 najcelniej podających i najlepszych pod względem odbiorów (tu Juninho był drugi).
Obejrzeliśmy skróty wszystkich meczów rundy play-off i naprawdę wygląda to lepiej, niż jeszcze parę lat temu można się było po Amerykanach spodziewać. Zwłaszcza pod względem frekwencji. Ostatni domowy występ Galaxy przyniósł pełne trybuny – 27 tysięcy ludzi. Rewanż w Seattle, gdzie regularnie biją ligowe rekordy, 47 tysięcy. W drugim półfinale też nieźle – 32 tysiące kibiców.
Czyli ktoś jednak ten soccer przychodzi oglądać.
Najtańsze bilety na finał, transmitowany również przez ESPN, kosztują 103 dolary. Generalnie jednak średnia cena to około 200 – 250$. A to i tak mniej niż bywało w minionych latach.
Jest kolorowo, bardzo po amerykańsku – jeśli rozumiecie, co mamy na myśli i nie tak sztucznie jak choćby w Indiach, gdzie za pieniądze, przy pomocy przebrzmiałych asów, próbują kupić sobie emocje. Jakości piłkarskiej w MLS, zwłaszcza bramkarzom i obrońcom, jeszcze trochę brakuje, ale przynajmniej w tych decydujących meczach gra obfitowała w dynamiczne rajdy, sytuacje bramkowe, zwroty akcji. No i w dobre nazwiska. Wystarczy spojrzeć na półfinał z udziałem LA Galaxy, gdzie do wspomnianych Keane’a czy Donovana, po stronie Sounders doszli jeszcze Brad Evans, DeAndre Yedlin, Obafemi Martins, Clint Dempsey. W finale, w składzie New England Revolution, które w pokonanym polu zostawiło New York Red Buls, będzie można obejrzeć też Bradleya Wrighta-Phillipsa czy Jermaine’a Jonesa. Od momentu transferu tego drugiego, drużyna wygrała 11 z 14 meczów ligowych.
Paradoks, wracając jeszcze na moment do Sarvasa, polega na tym, że były pomocnik Polonii z pensją na poziomie 192 tysięcy dolarów rocznie jest szóstym najlepiej zarabiającym piłkarzem w Galaxy. W przeliczeniu na złotówki (choć przy znacznie wyższych kosztach życia w USA) daje to nieco ponad 50 tysięcy miesięcznie. Tyle to w najlepszych czasach w Polonii zarabiali Gliwa i Tosik.