Odkąd Cezary Wilk wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie Deportivo La Coruna – co przed sezonem wydawało się tylko mrzonką – takiego testu jeszcze nie miał. Zgoda, zagrał przeciwko Sevilli, powalczył z piłkarzami Valencii, wyglądał przyzwoicie i miejsce utrzymał, ale wyjazdowy mecz z najlepszą drużyną La Liga zeszłego sezonu, to i tak ciągle inny rozmiar kapelusza. Potraktujemy to jako okoliczność łagodzącą, bo dzisiejszego występu przeciwko Atletico Madryt Wilk do dobrych nie zaliczy.
Był on raczej przeciętny. Zacznijmy jednak od pozytywów. Jeśli za takowy można uznać fakt, że Polak nie popełniał większych błędów, to OK – odhaczamy. Ambicja? Za nią Wilk był chwalony we wcześniejszych meczach i dzisiaj również można było ją dostrzec. Liczby mogłyby być lepsze, ale biorąc pod uwagę, że był to występ z ekipą z wielkiej trójki, uznajmy, że się zgadzają (na potwierdzenie, według not statystycznego whoscored.com, Polak był w trójce najlepszych piłkarzy swojego zespołu). Pięć odbiorów, skuteczność podań na poziomie 81%.
Wróćmy do wywiadu, którego Wilk udzielił ostatnio Przeglądowi Sportowemu.
– W ekstraklasie gra się szybciej, bardziej technicznie, liczą się detale. Na mojej pozycji piłkarz nie może skupić się wyłącznie na odbieraniu piłki. Musi ją tez dobrze wyprowadzać, inicjować akcje ofensywne. Mówiłem już wcześniej, że nad tym elementem muszę pracować, wspominał mi o tym także trener.
Dobrze się stało, że polski pomocnik zdradził, czego wymaga od niego trener, bo to w pewien sposób ucina dyskusję, dotyczącą jego roli w zespole. Do zadań Wilka nie należy tylko tyranie w środkowej strefie, lecz również kreowanie akcji. Z tego trzeba go rozliczać. Po dzisiejszym występie – pełna zgoda z piłkarzem, na tym elementem ewidentnie trzeba jeszcze pracować.
Za dużo gry wszerz i do tyłu. Adresatem większości podań byli najbliżej ustawieni koledzy. Wilk nie brał na siebie odpowiedzialności, ba!, można nawet powiedzieć, że trochę przestraszył mocnego rywala. Dość wymowne były gesty zirytowanego Harisa Medunjanina, kolegi Polaka z linii pomocy, który kilkukrotnie zachęcał go do odważniejszego podłączenia się do akcji ofensywnej, lecz nie mógł się doczekać odpowiedniej reakcji. A szkoda, bo jedna z niewielu wycieczek Wilka pod pole karne Atletico zakończyła się strzałem. Co prawda zablokowanym, ale zawsze.
Na pewno są w Wilku rezerwy. Jeszcze z czasów Korony Kielce i Wisły Kraków zapamiętaliśmy go jako ten typ środkowego pomocnika, który od czasu do czasu potrafi wejść w drugie tempo i stworzyć przewagę. Tego dzisiaj zabrakło.
Co do samego meczu, raczej bez większej historii. Atletico wygrało dwoma golami. Oba poprzedzał – cóż za niespodzianka! – stały fragment gry.