Sebastian Małkowski. Kojarzycie jeszcze? Kiedyś nawet powołany do kadry Franciszka Smudy, sporo pograł w Lechii Gdańsk, gdy akurat w słabszej formie był Mateusz Bąk. W sumie nic ponad ligową szarzyznę, gdyby nie… pewien specyficzny niuans z jego piłkarskiej przygody. Otóż dziś słysząc “Sebastian Małkowski” mamy przed oczami wyłącznie jego dramatyczny apel na Facebooku – dowiadując się, że jego klub zdołał przedłużyć zgrupowanie o tydzień, stwierdził rzeczowo, że “nie ręczy za siebie”, jeśli ktoś z obozowiczów nie będzie dla niego miły.
Seba strasznie płakał, że rozłąka z synem, z rodziną, i że generalnie strasznie mu smutno w związku z nieoczekiwaną możliwością lepszego przygotowania do sezonu. Dostał wtedy od nas delikatnego klapsa: jeśli nie podoba mu się piłkarskie życie, zawsze może uczyć WF-u (wolne weekendy plus wakacje), bo – jak sądzimy – normalna praca w godzinach 8-16 raczej w tym wypadku w grę nie wchodzi.
No i proszę – minęło raptem dwa i pół roku, a Sebastian zdołał spełnić swoje wielkie marzenie o nielimitowanym czasie wolnym i spędzaniu całych dni ze swoim synem. Razem ze swoim kolegą z Bytovii Bytów, Robertem Hirszem, Seba (wybaczcie, że powtarzamy, ale do niego “Seba” naprawdę pasuje idealnie, mniej więcej jak nazwisko Muller do napastnika Bayernu) wpadł na trening w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Bytovia na Twitterze zmieściła się w 140 znakach: “Fatalne zachowanie Sebastiana Małkowskiego i Roberta Hirsza. Za przyjście na trening pod wpływem alkoholu zostali wyrzuceni z klubu”.
Seba więc nareszcie przestanie szlochać po kątach i będzie w stanie poświęcić cały swój czas ukochanej rodzinie. Sądziliśmy, że cała historia będzie bardziej wzruszająca – dramatyczne pożegnania w szatni, potem przychodzenie wraz z synem na mecze, obszerne wywiady o tym, co w życiu najważniejsze, ale nie. Seba wybrał prostą najebkę i wylot na kopach.
Nawet nam chłopaczyny nie żal.
Fot. FotoPyK