Reklama

Legia znów zaprasza do programu “Nie do wiary”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 listopada 2014, 00:33 • 4 min czytania 0 komentarzy

Sześćset czterdzieści cztery minuty – dokładnie tyle trwała świetna passa Legii bez straconego gola w europejskich pucharach. Pięknie byłoby ciągnąć ją dalej, bariera siedmiuset minut była dziś do złamania swobodnie, choć gdy padają takie gole, jak ten Vasyla Kobina, to nic tylko podnieść się z miejsca i na stojąco bić brawa. Bez względu na to, kto strzela i kto na tym traci. Z drugiej strony – nie ma czego specjalnie żałować, bo jest jeszcze inna statystyka, która powinna nas dziś bardziej obchodzić. Mówi o dwunastu punktach, komplecie zwycięstw, pierwszym miejscu w tabeli i pewnym awansie do kolejnej rundy. A wszystko to udziałem Legii Warszawa.

Legia znów zaprasza do programu “Nie do wiary”

Niech ktoś nas uszczypnie, że ta seria trwa nadal.

Oddajmy jednak na początek cesarzowi to, co cesarskie… Vasylowi Kobinowi, grającemu dziś w roli lewego obrońcy, zdarzało się zdobywać ładne bramki, na przykład w barwach donieckiego Szachtara. Ale w ciemno bylibyśmy się w stanie założyć, że chłop po tym meczu może kończyć karierę, bo niczego lepszego już w życiu nie wbije. Piękna, pełna przewrotka, asysta piętą. Aż do dzisiaj byliśmy zdania, że takie rzeczy to tylko w Argentynie albo Brazylii. Naprawdę, poezja:

Generalnie, Metalist przynajmniej do… Mniej więcej 25. minuty sprawiał wrażenie dużo lepszego w ofensywie niż w każdym z poprzednich spotkań z polskim rywalem. Nawet Jaja, któremu wnikliwie przyglądamy się już w czwartym meczu z kolei, dwa razy przestawił Rzeźniczaka i wreszcie pokazał, że faktycznie kiedyś mógł być wart tych wszystkich pieniędzy, które za niego płacono. A płacono konkretnymi sumami, jeden klub za drugim: Trabzonspor, Al Ahli, Metalist – w sumie ponad 13 milionów.

Reklama

Ostatecznie oczywiście i tak wyszło na to, że ten Metalist dzisiaj już warty niewiele. Henning Berg przed meczem próbował czarować. Opowiadał różne historie: że rywal wyżej rozstawiony, bardziej doświadczony w pucharach, że płaci lepsze pieniądze i za bardziej cenionych piłkarzy. Ale jednak naszego wrażenia, po 400 minutach gry Ukraińców z polskimi klubami, już nie da się zmienić: żadne z nich orły. Bramka z serii „jedna na milion”, przy której zresztą wyraźnie machnął się „Sagan”, a później już równia pochyła. Dopiero w końcówce znów dwa „straszaki” Kobina i ukraińskiego Brazylijczyka Edmara.

Jak dziś tę Legię oceniać?

Moglibyśmy się oczywiście ograniczyć do pochwał, odfajkować, że liczy się wynik, o stylu jutro nikt nie będzie pamiętał, ale jednak odnotujmy jak różne fazy miało dziś to spotkanie. Był czas, że chcieliśmy Legię wyraźnie pochwalić. Po pierwsze – za bardzo dobrą reakcję na straconego gola. Wiadomo, że i na niego złożyły się błędy rywali, ale fakt faktem – Marek Saganowski zareagował na swój kiks najlepiej jak tylko się dało. Po drugie – chcieliśmy ją pochwalić za to, jak mniej więcej od tej 25. minuty przez kilkadziesiąt kolejnych w pełni panowała nad boiskowymi wydarzeniami i nawet jeśli nie strzelała znów goli, to skutecznie odcinała jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Kuciaka.

Później jednak przyszedł moment, że zaczęliśmy się o tę Legię znowu obawiać, zaczął się przypominać poprzedni mecz w Kijowie, a może nawet Trabzonspor. Nagle Metalist nie był już jedyną drużyną, która nie miała pojęcia jak Legii zagrozić, ale oba zespoły nie wiedziały jak skrzywdzić siebie nawzajem. Powiedzmy to sobie otwarcie – przez blisko 40 minut drugiej połowy Legia nie miała pod bramką Ukraińców niczego. Żyro, którego miało oglądać pół świata (sądząc po publikacjach prasowych skauci mogli się nie zmieścić na jednej trybunie), był dziś ewidentnie w nastroju do pozostania w kraju.

A może to po prostu rosnący apetyt? Znów się odzywa. W miarę jedzenia. Przecież były też pozytywne aspekty, choćby Kuciak, znów zaangażowany na pełnym etacie, ratujący Legię jak kiedyś. Zimna głowa i wykończenie Dudy. Rok temu z polskiej drużyny śmiała się (a przynajmniej miała ku temu podstawy) cała Europa. Dziś? Może i ta Legia nie gromi, nie olśniewa finezją, w każdym meczu zdarzają jej się przestoje, ale jakimś dziwnym trafem w dalszym ciągu nie zdarzają jej się porażki. Zagłębiając się w detale kręcimy nosem, ale widząc kolejny błysk Dudy, asystę Sa, który rzekomo umie tylko strzelać, a za nic w świecie podawać, kiedy widzimy kolejne trzy punkty na koncie, to ciągle trochę nie chce się wierzyć, że to się dzieje naprawdę: że można tak sobie grać w pucharach aż do samej zimy, bez wstydu.

Wielka sprawa.

Reklama

Najnowsze

Liga Europy

Liga Europy

Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Michał Kołkowski
40
Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...