– Teraz Kapsa wybije. Kaźmierczak zagra ostatnią głowę – wtrąca Michał Globisz. Na jego twarzy pojawia się ekscytacja. Oglądamy na DVD finał mistrzostw Europy U-18 z 2001 roku. Kiedy sędzia kończy mecz tylko jedna osoba nie wybiega gwałtowanie z ławki i nie rzuca się w ramiona. – Jeden z członków UEFA powiedział potem na sympozjum, że z finału zapamiętał trenera, który po gwizdku zamiast biec do swoich, to robił zdjęcia. A ja chciałem łapać chwilę. Chwytać moment – mówi Globisz. Dwa miesiące po operacji wraca do normalnego życia. Jego wzrok poprawił się o piętnaście procent.
Ta historia jest wszystkim doskonale znana. 14 stycznia 2014 roku. Michał Globisz, wychowawca kilku pokoleń piłkarzy, mistrz Europy U-18 budzi się i widzi ciemność, niewyraźne mazaje, które po jakimś czasie zamieniają się w szarość. Wyrok lekarzy – neuropatia. Nadzieja – praktycznie żadna. Kiedy spotykamy się w jego gdyńskim mieszkaniu, jest już dawno po operacji. Ratunek znalazł w Chinach. – Zaczynają pojawiać się kolory – mówi.
Na pozór nie widać, żeby miał jakieś problemy. Pokazuje klasery z poszczególnych meczów, wskazuje na konkretnych piłkarzy – dopiero po czasie uświadamiam sobie, jak świetną ma pamięć i jak bardzo tym wszystkim żyje. – Ale ten Nawotczyński miał gaz. Jeden, drugi, trzeci. Ten Czech się jeszcze na niego rzucił. Nikt go nie mógł zatrzymać – ekscytuje się pierwszą bramką dla Polaków.
– Wcześniej żeby coś obejrzeć w telewizji to niemal nosem dotykałem ekranu. Byle jakieś kontury zobaczyć. Teraz widzę z odległości metra do dwóch. Taki mecz mogę już w miarę obejrzeć.
– Kiedy nastąpi kolejna poprawa?
– Chińczycy powiedzieli, że za osiem miesięcy. Zostało pół roku. Wzrok ma poprawić się na kolejne piętnaście procent i tyle. Ważne, żeby nie było gorzej. Bo jeśli nawet zatrzyma się na tym etapie jak jest teraz, to i tak będę szczęśliwy. Wzruszony jestem tą całą pomocą. Najpierw gest PZPN-u, telefon od Zbyszka Bońka, a potem kolejne od chłopców, moich medalistów. Ludzie na ulicy podają mi rękę. Pytają o zdrowie, kibicują. Mój asystent Mirek Dawidowski, jak zadzwonił po operacji to czułem, że strasznie to przeżywa. Miał głos prawie płaczliwy. Aż sam miałem łzy w oczach. Do dziś pamiętam też słowa Sebastiana Mili: „panie trenerze, my tak pana nie zostawimy. W tym nieszczęściu jest nawet pewien element szczęścia, bo to jeszcze bardziej nas złączy”.
Kiedy mówi te słowa, Mila akurat przemawia z telewizora. Jest jednym ze współkomentujących sukces kadry U-18. Było to możliwe, bo w Polsce mecz ten pokazano jako retransmisję. – To był jedyny rok, kiedy Eurosport nie pokazywał tego na żywo – przyznaje z żalem Globisz. Za chwilę jednak z powrotem się nakręca. Mówi o rocznicowych SMS-ach, jakie co roku 29 lipca wysyła do reprezentantów i o sile grupy, jaka wtedy powstała. O tym, że hasło muszkieterów nie odnosiło się tylko do boiska. – Jak kogoś szturchnęli na jakimś turnieju, to Mierzejewski zerwał się od razu i przy całej drużynie rywala trzasnął w łeb chłopaka za to, że uderzył naszego. Oni się nie bali. Szli za sobą w ogień. Przyjeżdżali na kadrę i mówili: to co? kogo dziś klepiemy? Wychodzili i napieprzali. Mieli ten pazur.
– Uważam, że najlepszy mecz zagrali z Anglikami. Też mam to nagrane. Defoe, Pennant, szatnie White Hart Lane takie, że rowerem można było jeździć. Świetnie bronił Kuszczak, przepiękną akcję zrobił Grzelak. Brożek loba posłał do bramki. Wygraliśmy 1:0. Szliśmy potem na poczęstunek do Anglików i słyszeliśmy jeden wielki gwar, typowy knajpiany hałas. A jak potem otworzyliśmy i weszliśmy to zapadła grobowa cisza. Muchy nie było słychać. Ci dumni Anglicy patrzyli na nas jak na kosmitów. Dalej nie mogli uwierzyć, że ośmieliliśmy się z nimi wygrać. Albo Hiszpanie. W Ołomuńcu przegraliśmy z nimi 0:3. Potem na mistrzostwach Europy wkurzony chodziłem, że znowu ich wylosowaliśmy. A Madej powtarzał wszystkim: wreszcie ich mamy! Teraz im dokopiemy. No i wygraliśmy 4:1. Cztery gole zapakowali Victorowi.
– Czemu nikt z nich nie zrobił kariery?
– Życie. Ja tych reprezentacji miałem wielu. Szczęsny, Kupisz, Klich, Krychowiak – wspaniali piłkarze, ale tamci z 2001 roku byli inni. Byli zespołem. Zespołem świetnie przygotowanym fizycznie na skutek bardzo mądrej decyzji powstania SMS-ów. Zbyszek Jastrzębski, fizjolog powiedział mi: „Michał, żaden zespół z ekstraklasy nie ma takich wyników wytrzymałościowych jak oni”. Przecież zwykle tam, gdzie wygrywaliśmy, graliśmy w dziesiątkę. A i tak byliśmy lepsi.
Chwilę rozmawiamy na temat poszczególnych piłkarzy. Pachelski? Szybko zakończył karierę i otworzył gabinet rehabilitacyjny. Rogalski? Uprawiał boks, najlepszy kapitan, ale kariera też bez happy endu. Grzelak? Flota Świnoujście. Wybił się Kuszczak, choć tylko na moment, u reszty sufitem możliwości w najlepszym wypadku okazała się ekstraklasa.
– Najbardziej szkoda mi Darka Zawadzkiego. Wydawało się, że to będzie kawał playmakera. Zabrakło spraw fizycznych. Szybkościowo też słabo – mówi Globisz. Opowiada, że w szlifowaniu talentów kluczowy jest przedział między 18 a 21 rokiem życia. To wtedy w większości wypadków decyduje się, czy ktoś idzie w lewo, czy w prawo. – Jak prowadziłem juniorów Lechii, to Boże, ale ilu miałem tam wspaniałych chłopców. A potem po latach spotykałem tych samych ludzi z brzuchami, nadwagą 25 kilogramów i butelką piwa w ręce. Liczy się głowa. Dawid Janczyk? Przecież ja mówiłem, że to będzie drugi Włodek Lubański. Michał Janota? Na turniejach halowych potrafił przedryblować całe boisko. Cudowny piłkarz, potencjał niesamowity. Nie wiem, czego zabrakło.
– Ten zespół z Kanady 2007 mocno się różnił od tego z Finlandii 2001?
– Tu już nie było takiej jedności, większość grała za granicą, w głowie już mieli inne rzeczy. Na mistrzostwach Europy w Wielkopolsce powinniśmy zdobyć brąz, a nie zdobyliśmy, bo nie chcieliśmy go zdobyć. Zawiedli mnie strasznie. Przed meczem decydującym poszli sobie w miasto. Do dziś, jak słyszę Poznań i tę drużynę to mam dreszcze. Nie potrafiłem ich utrzymać. To był błąd, że daliśmy się namówić na wielki hotel. Dookoła pełno ludzi, centrum. Wystarczyło dwóch rozprowadzaczy. Przed Kanadą zrobiłem rotacje i tam znowu była drużyna.
– Zabrał pan dwóch młodszych: Szczęsnego i Krychowiaka. Obaj dziś duże kariery.
– Niesamowite charaktery. Krychowiaka też wyciągnąłem ze szczecińskiego pola. Miał 14 albo 15 lat. Wiedziałem, że ma potencjał, więc chciałem go powierzyć Jackowi Dziubińskiemu w Arce. Potem zobaczył go Andrzej Szarmach i ściągnął go do Francji. Teraz stale robi postęp.
– Nawet akcent ma francuski.
– Tak, tak, bo Krycha to zawsze był taki śmieszny chłopak. Wesołek. Robił sobie te idiotyczne fryzury, taki był. On i Janota – para nierozłączna. A, Szczęsny jeszcze. Chodzili, dowcipkowali. Zostało im to do dziś. W tych wszystkich grupach zawsze starałem się, żeby ci piłkarze twardo stąpali po ziemi, żeby poza piłką rozwijali też głowy. Jak jeździliśmy po Europie to pewnie klęli na mnie, że „Globisz znowu zabiera nas na wycieczkę”, a ja chciałem, żeby czegoś się w życiu nauczyli. Po latach spotykam chłopaków, często 45-letnich i mówią: „no panie trenerzy, pamiętamy te słynne quizy, wycieczki historyczne”. Robiłem im kartkówki z pytaniami typu kim był Giusseppe Verdi. Większość pisała, że skrzydłowym Milanu, ale jeśli ktoś się faktycznie kompromitował, to nie ogłaszałem tego na forum. Rafał Grzelak do dziś wie, kto był pierwszym królem Węgier, a inni, że Giusseppe Verdi był słynnym kompozytorem opery. To mieli być piłkarze, a nie piłkorze.
– Zdarzyło się zabrać panu zawodników do opery? – pytam, bo dookoła Globisza poza całym pokojem medali i fotografii widzę również mnóstwo płyt z operami. – Mam tego kilka setek. Donizetti, Caruso, Carreras, to moja druga miłość, ale piłkarzom darowałem. Oni wolą bum, bum, bum – uśmiecha się.
Na starość chciałby zamówić bilety, wsiąść do samolotu i polecieć do La Scali. Na razie wraca jednak do normalnej pracy. Przed chorobą był wiceprezesem w Arce, teraz ma zająć się koordynacją pionu sportowego. – Chcę wypowiedzieć wojnę punktomanii – mówi. – Fajnie jak się wygrywa mecze w juniorach, ale najważniejszym celem jest stworzenie piłkarza. Najzdolniejsi chłopcy nie mają prawa grać w swoim roczniku. Musimy im podwyższać poprzeczkę, robić indywidualne treningi, bo potem znowu obudzimy się w dorosłej piłce i powiemy, że nie mamy dziesiątek. A nie mamy ich, bo wystarczy pójść na pierwszy lepszy mecz dzieciaków, gdzie gromada ciotek i wujków stoi za linią boczną i krzyczy „wywal, wywal, nie kiwaj!”. Kiedyś zawodnicy zapisywali się do klubu jak mieli 14 lat. A co do tego czasu robili? Rzucali tornistry i do zmroku na podwórku kiwali. Jeden na jeden, dwóch na dwóch. Skakali po drzewach. Robili olimpiady. Przychodzili do klubu żywi i sprawni, dopiero potem nauczono ich taktyki – dodaje.
Na ekranie oglądamy właśnie ostatnie momenty turnieju w Finlandii. Do medali podchodzą kolejno: Paweł Brożek, Sebastian Mila, Paweł Golański. – Golański nigdy nie przegrał meczu w kadrze. Wyliczyłem, że miał 19 wygranych, więc w szatni przed finałem powiedziałem mu: „Paweł zrób wszystko, żeby wygrać ten dwudziesty!”. Będziesz mistrzem Europy i rekordzistą – na twarzy Globisza znowu pojawia się ekscytacja.
– Nie brakuje panu tych emocji?
– Nie, powiem szczerze, że nie. Tak dużo tego miałem, że starczy – mówi i wskazuje na komodę pełną figurek z zabytkami. – W Europie byłem wszędzie poza trzema państwami. Trzysta spotkań, hymny, ocena społeczeństwa, mediów, starczy mi tych emocji. Klasery zostały. Filmy. Wspomnienia. Cudowne wspomnienia. Tego nikt mi nie odbierze. A odzew przyjaciół, gdy spotkało mnie nieszczęście – bezcenny. Dla wychowawcy piłkarzy nie może być lepszej nagrody. Nie może. W życiu…
PAWEŁ GRABOWSKI