– Bóg obdarowuje nas obficie talentem, jakby chciał nam zrekompensować przykre skutki gorącej krwi. A kiedy rodzisz się na Bałkanach, to rzeczywistość zmusza cię do walki i nieustępliwości, wykuwa twardy charakter i duszę naturalnego wojownika. Taki nasz los. Polacy są historycznie ściśnięci na mapie między dwiema potężnymi siłami, Rosją i Niemcami, a Serbów rzuciło na skrzyżowanie – otacza nas jeszcze więcej sił, targa nami jeszcze więcej dylematów, z każdej strony coś się dzieje – mówi Aleksandar Vuković, który w barwnym wywiadzie dla Gazety Wyborczej opowiada dziś o specyfice Bałkanów i ich mieszkańcach. W poniedziałkowej prasie, która rozwałkowuje jeszcze weekendowe mecze w Polsce i w Europie (zwłaszcza pod kątem Lewandowskiego), wydaje nam się to najatrakcyjniejszą propozycją.
Zapraszamy na przegląd prasy.
FAKT
Robert Lewandowski podkreśla, że strzelił gola dla taty. Nie jest to ani pierwsza, ani ostatnia tego typu deklaracja, jaką przeczytamy w dzisiejszej prasie. Pisząc w skrócie: Lewandowski zagrał przeciwko byłym kolegom po raz pierwszy w Bundeslidze. I w 72. minucie wyrównał. Dostał piłkę odbitą od nogi obrońcy i wykorzystała sytuację. Chwilę później wzniósł ręce i oczy ku niebu. Zmarłemu w 2005 roku ojcu od dawna dedykuje swoje gole. A zwycięską bramkę pięć minut przed końcem meczu zdobył z rzutu karnego Arjen Robben. Szerzej zacytujemy go z innego tytułu, być może z Super Expressu.
Milik ostro zasuwał i teraz zbiera żniwo.
– Strzelanie w reprezentacji było niesamowitym przeżyciem, ale i w Ajaksie chcę potwierdzać, że jestem w dobrej formie. Na razie mi się to udaje. Całe życie ciężko na to pracowałem, szczególne w tych momentach, gdy było trudno. Kiedy zostawałem po treningach, bo wierzyłem, że to zaprocentuje. Teraz zbieram żniwo, ale wierzę, że będzie jeszcze lepiej, bo tak naprawdę niczego jeszcze nie osiągnąłem – mówi zawodnik, który w ośmiu ligowych spotkaniach zdobył trzy bramki. Ostatnio został też nominowany do nagrody Złotego Chłopca, dla najlepszego piłkarza młodego pokolenia w Europie. – Gdy o tym usłyszałem, to uśmiechnąłem się sam do siebie. Ale traktuje tę nominację z przymrużeniem oka. Bardziej mogłaby mi taka nagroda zaszkodzić niż pomóc – stwierdza. Co ma na myśli? – Taka nagroda nie jest mi do niczego potrzebna. Potrzebuję treningów, ciężkiej pracy i spokoju. Jeśli media napompują balonik, to mi to wcale nie pomoże. Zresztą uważam, że na nią nie zasługuję, ponieważ w tej czterdziestce są zdecydowanie lepsi zawodnicy ode mnie – mówi wprost w rozmowie z Faktem.
Piotr Zieliński też wstaje z kolan – przekonuje Fakt. I to z wykrzyknikiem. Z Empoli ponoć są zadowoleni z formy polskiego pomocnika, powołanego zresztą przez Adama Nawałkę na najbliższe mecze.
– Rozłąka z kadrą była długa, robiłem wszystko, żeby do niej wrócić. Odżyłem. Teraz ważne, żeby nie przespać ważnego momentu – komentuje pomocnik Empoli. Wypożyczenie z Udinese było dobrym posunięciem Polaka. Już na tym etapie sezonu rozegrał więcej minut w lidze niż w całym poprzednim. W dwóch ostatnich spotkaniach wystąpił w pierwszym składzie. Z Sassuolo zaliczył asystę, a za mecz z Juventusem otrzymał od La Gazzetta dello Sport wysoką notę 6. – Zaraz po transferze musiałem poznać drużynę, dlatego wchodziłem tylko na końcówki. Nasz trener jest bardzo wyczulony na niuanse.
Na dwóch kolejnych stronach znajdziemy sprawozdania z ekstraklasy:
– Słodka zemsta Machaja
– Ocalili punkt bez Augustyna
– Pasy się pną, Zawisza na dnie
Rezerwy Legii ograły Ruch.
Gra w tak mocno osłabionym składzie nie przeszkodziło Legii w odniesieniu pewnego zwycięstwa. Pierwsza połowa meczu była, delikatnie mówiąc, słaba. Pierwszą ciekawą akcję przeprowadzili gospodarze w 25. minucie, kiedy sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Arkadiusz Piech. Pierwszą bramkę kibice zgromadzeni na trybunach stadionu przy ulicy Łazienkowskiej obejrzeli w 37. minucie kiedy rzut karny wykorzystał Orlando Sa. Do przerwy wynik meczu się już nie zmienił. W drugiej połowie przewaga gospodarzy była coraz bardziej wyraźna. W 69. minucie było już 2:0. Ładną akcję prawym skrzydłem przeprowadził Marek Saganowski, który dograł piłkę do zupełnie niepilnowanego Adama Ryczkowskiego, a ten spokojnie strzelił do pustej bramki.
Jest średnio, więc i nasze sprawozdanie w dość telegraficznym skrócie.
GAZETA WYBORCZA
Na łamach Wyborczej dziś Sport.pl Extra, czyli poważna sportowa propozycja na początek tygodnia. Najobszerniejszy materiał to wywiad Rafała Steca z Aco Vukoviciem. Bardzo dobry, ale Vuko już dawno temu przyzwyczaił nas do niebanalnych rozmów. „Na ile sposobów można podzielić Serbów?”
Języka uczycie się sprawnie… Sporo rozumiecie zaraz po przyjeździe?
– Nie, a ja nie rozumiałem wręcz ani słowa. Dopiero gdy zacząłem się uczyć, łapałem podobieństwa. One stanowią zresztą największe zagrożenie, pojawia się pokusa, żeby mówić po swojemu, bo i tak cię zrozumieją…
…dlatego grający u nas piłkarze czescy czy słowaccy mówią zazwyczaj fatalnie. Bo mówią po czesku i słowacku.
– Teraz słychać to u trenera Kociana, nie przejmuje się drobiazgami i używa mnóstwa słów słowackich. Z serbskim tak się nie da. Trener Okuka próbował przed laty w szatni Legii, ale nikt nie wiedział, o co mu chodzi. Serb potrzebuje roku, zanim zacznie rozumieć, co do niego tutaj mówią. Ja długo rozmawiałem tylko po angielsku.
Mentalnie bardzo się różnimy?
– To też sprzyja aklimatyzacji – Polacy są mniej wybuchowi, w wielu momentach, w których w Serbii natrafiłbyś na problem grożący dziką awanturą, tutaj nie ma żadnego. Wy się zawsze dogadacie, nam – mówię teraz o całych Bałkanach – natura dała dużo gorącej głowy i gorącej krwi. Co często szkodzi w życiu, ale bardzo pomaga w sporcie.
Tomasz Piekarski przedstawia Michała Probierza jako trenera dojrzewającego.
Gdy po raz drugi pracuje w Białymstoku, buńczucznych słów już nie słychać. Co więcej, chociaż Jagiellonia jest jedną z rewelacji rozgrywek (sześć wygranych i remis w siedmiu ostatnich kolejkach) szkoleniowiec ciągle powtarza: “Proszę ochłonąć. Dla nas utrzymanie to jest podstawa, jak się uda awansować do czołowej ósemki, to będzie sukces”. Znów zaskoczył słuchaczy. Probierz lubi to robić. Dziennikarze pamiętają, jak na konferencji prasowej w akcie szyderstwa mówił po niemiecku, stając się na chwilę głównym bojownikiem o polską myśl szkoleniową. Ale tym razem chyba po prostu racjonalnie patrzy na swój zespół. A być może oprócz tego słowa dowodzą, jaką zmianę przeszedł od 2008 roku. Oczywiście, “proszę-ochłonąć-utrzymanie-to-podstawa” nie oznacza, że teraz brakuje mu ambicji, ale w kolejnych klubach, w których pracował po odejściu z Białegostoku, zebrał różne doświadczenia. Były to drużyny zmagające się z kłopotami finansowymi (ŁKS Łódź), mające problemy i jednocześnie aspiracje (Aris Saloniki, Wisła Kraków) czy też finansowo stabilne, ale przechodzące zmiany (GKS Bełchatów, Lechia Gdańsk). Ktoś może stwierdzić, że w kolejnych klubach się nie sprawdził, ale wygląda na to, że po prostu w innych nie miał takiego komfortu pracy jak w Jagiellonii. W Krakowie miał problemy z niektórymi zawodnikami, w Gdańsku z właścicielami, a w Białymstoku umie się porozumieć i z jednymi, i z drugimi. Z prezesem Cezarym Kuleszą jest w niemal ciągłym kontakcie. Z zawodnikami? W Jagiellonii grają obecnie m.in. Sebastian Madera, Patryk Tuszyński czy Przemysław Frankowski. Wszyscy wcześniej współpracowali z Probierzem w Lechii i gdyby nie byli zadowoleni tam, nie spotkaliby się ponownie.
A dalej piłka zagraniczna: „Mourinho buduje w Londynie Mediolan” – to pomijamy i czytamy artykuł Michała Zachodnego „Bayern ku perfekcji”. To po sobotnim meczu z Borussią Dortmund.
Gdy na początku wiosny 2014 roku Bayern miał fantastyczną serię ośmiu wygranych spotkań, w których strzelił 33 gole, wydawało się, że Guardiola wreszcie trafił do głów nowych piłkarzy. Jednak po bardzo szybkim zagwarantowaniu sobie triumfu w Bundeslidze monachijczycy nazbyt się zrelaksowali, a Hiszpan popełnił błąd w przygotowaniu zespołu na rewanż półfinału Ligi Mistrzów z Realem Madryt. – Przez cały sezon wzbraniałem się przed ustawieniem 4-2-4 i stosuję je w najważniejszym momencie Co za gówno – mówił załamany Guardiola, cytowany przez Mart~ego Perarnau w książce przedstawiającej pierwszy sezon szkoleniowca w Monachium. Wtedy jego pierwszym pomysłem był system z trójką środkowych obrońców, który ostatecznie zastosował w wygranym z Borussią finale Pucharu Niemiec. Jednak dopiero w tym sezonie oglądamy pełną realizację tamtej idei. W poprzednich rozgrywkach Hiszpan wielokrotnie się wściekał, że piłkarze podają bez celu, powoli i z jednego skrzydła na drugie, jałowo wymieniając piłkę z obrońcami. Teraz to role Boatenga (trzy kluczowe podania z Borussią) czy Alaby stwarzają przewagę w środku pola – jak w wygranym 7:1 meczu z Romą. W sobotę długo wydawało się, że to Klopp lepiej przewidział i rozszyfrował taktykę rywala. Borussia była agresywna w odbiorze, znów świetnie kontratakująca. Jedną z takich schematycznych akcji rozegrał Kagawa, pędzącego prawym skrzydłem Aubameyanga nikt nie dogonił, a Reus strzałem głową dał gościom prowadzenie. Nieskuteczność Bayernu przywoływała wspomnienie wszystkich dotychczasowych spotkań drużyny Guardioli z Borussią – z czterech meczów wygrał tylko jeden, mówiono także, że dortmundczycy zostaną jego „Numancią”.
Bercelonie (i Celcie Vigo) swój felieton poświęcił Wojciech Kuczok.
Vigo jest głównym portem Galicii, w której powstaje albarino, będące doskonałym zaprzeczeniem płynnych skarbów Prioratu. Białe, rześkie, określane przez koneserów jako “mineralne”, co oznacza, że jego picie przypomina raczej lizanie kamienia niż ssanie sfermentowanego winogrona. Po kieliszku czerwonego wina z Prioratu człekowi szumi w głowie listowie, chce mu się leniwie rozkoszować tym, że świat jest pełen dobra, czy raczej dóbr luksusowych. Łyk albarino rozżwawia, świat staje przed oczyma w całej jaskrawości, to wino jest proste i czyste jak gra Celty przeciw Barcelonie. Sukces Galisyjczyków miał kilka składowych: bezbłędny Sergio Álvarez w bramce, przyjazna poprzeczka ostrzeliwana kilkakrotnie, obrona zagęszczona w polu karnym, którego środkiem Katalończycy uwielbiają się przedzierać, świetna lektura gry pozwalająca na przecinanie podań z intencji kluczowych i – last but not least – Manuel Agudo Durán, znany jako Nolito, na szpicy. Jego asysta piętą była zagraniem z gatunku tych, które kocham w piłce najbardziej, chciało by się rzec, iż była zwycięstwem ducha nad materią, on po prostu wystrychnął rywali na dudków. Komu się zdaje, że hitem weekendu był wolej Jamesa w meczu Granada – Real, niech sobie czym prędzej sprawdzi, jak podawał Nolito. Dowiecie się, co to znaczy mieć oczy dookoła głowy.
Aha, na koniec mamy jeszcze materiał o człowieku, który – jak dobrze rozumiemy przeglądając pobieżnie – organizuje obozy piłkarskie, w których rocznie uczestniczy już trzy tysiące dzieciaków.
Przez ostatnie siedem lat naoglądał się futbolu młodzieżowego w całej Europie. Z trenerem z Czech jego drogi szybko się rozeszły. Po futbolowy know-how uderzyli z Eweliną do Ajaxu Amsterdam, a potem do klubów hiszpańskich, angielskich i niemieckich. Byli w Chelsea, Espanyolu, Barcelonie, Realu Madryt, Bayernie Monachium, AC Milan, Manchesterze United. Tam uczyli się reguł, z których tworzyli program PSS. Dziś dyrektorem sportowym projektu Kuników jest Miguel Ángel Mart~nez, trener madryckiej federacji piłkarskiej, a szefem rady programowej – Fernando Zambrano, dyrektor sportowy tamtejszej federacji, były trener Atletico Madryt i Rayo Vallecano. Kunikowie nie chcą się zgodzić na niższy standard obozów, by trzymać europejski poziom, który widzieli w Niemczech, Holandii i Hiszpanii. Na ich obozach na czworo dzieci przypada jeden trener. Wszyscy mają licencję PSS, wielu odbywa staże w klubach hiszpańskich lub holenderskich. Dzięki sponsorom możliwa jest organizacja obozów na przykład w Bayernie czy Manchesterze, jako nagrody dla najlepszych młodych piłkarzy biorących udział w projekcie. Zajęcia doskonalące technikę uzupełniane są treningiem motorycznym. Kunikowie uważają, że polskie dzieci muszą nadrabiać zaległości w treningu ogólnorozwojowym wobec rówieśników z zagranicy, bo lekcje wuefu są w większości szkół na zastraszająco słabym poziomie. Dzieci mają też zajęcia z psychologiem, dietetykiem i obowiązkowo lekcje hiszpańskiego.
Gorąco polecamy dzisiejszą Wyborczą.
SPORT
Niebieski dół. Tak to sobie dziś wymyślili w Sporcie.
Jak co poniedziałek, spróbujemy wyjąć coś interesującego z masy weekendowych relacji. Józef Dankowski, oficjalnie trener Górnika, nie będzie dusił swoich piłkarzy za to, że znów nie wygrali.
– Jeden punkt należy uszanować i to nawet w meczu, w którego pierwszej połowie mieliśmy wiele sytuacji bramowych – mówił na konferencji trener Górnika. – Nie wykorzystaliśmy ich jednak i potem w końcówce, grając w osłabieniu, drżeliśmy o to, czy remis dowieziemy do końca. Na pewno na plus trzeba ocenić postawę obrońców, którzy mimo straty jednej bramki prezentowali się dużo lepiej niż w meczach z Wisłą i Podbeskidziem. – Widzę dużą poprawę, jeśli chodzi o organizację naszej gry, co jest dobrym prognostykiem przed kolejnymi spotkaniami. Czy należałoby dusić piłkarzy za to, że nie wygrali, czy poklepać ich po plecach za to, że utrzymali remis? Musimy przeanalizować i spokojnie to ocenić.
Ruch ciągle za słaby. Nawet na rezerwy Legii.
Spotkanie mistrza Polski i lidera ekstraklasy z trzecią ekipą poprzedniego sezonu powinno być gwoździem programu każdej kolejki ligowej, ale tym razem tak nie było. Patrząc na obecne “dokonania” chorzowskiego Ruchu oraz fakt, że zajmujący pozycję spadkową Niebiescy zdobyli w 13 kolejkach ligowych aż 18 punktów i 18 bramek mniej od Legii, to zdobycie punktu w stolicy miało być nieosiągalnym marzeniem. Legia była zdecydowanym faworytem niedzielnej konfrontacji i nie zawiodła. Wypunktowała niżej notowanych rywali odnosząc trzecie kolejne zwycięstwo w ekstraklasie i nadal lideruje w tabeli. Ruch pod wodzą Waldemara Fornalika poniósł trzecią porażkę, a czwartą z rzędu w lidze i z perspektywy pozycji spadkowej traci już sześć punktów do wyprzedzającej Korony.
Jest tych relacji cała masa:
– Wisła, czyli specjaliści od horrorów
– Lokomotywa zatrzymana przez Śląsk
– Powypadkowa reaktywacja Lechii.
Dajemy temu spokój. Spójrzmy na wspomnienie Gerarda Cieślika. W rocznicę jego śmierci.
Na gruncie towarzyskim był przesympatyczny i lubił dowcipkować, chociaż nie był człowiekiem zbyt wylewnym. Lubił się pośmiać z dobrego wica, wręcz uwielbiał żart sytuacyjny. Podłapywał komiczne sytuacje, ale uważał, że dowcip tylko wtedy jest dobry, jeśli jego obiekt sam się z niego śmieje – to Antoni Piechniczek. I jeszcze Jerzy Buzek, kolega z loży VIP-ów przy Cichej: Geniusz piłki był jednym z nas, żył jak każdy z nas. Mieszkał w skromnym mieszkaniu, jeździł tramwajami, chodził do kościoła, może na piwo, może napił się odrobinę wódki. Był wielką gwiazdą, która jednak po meczu zjadała w domu obiad lub kolację, a na drugi dzień szła do roboty… Kiedy rok temu Gerard Cieślik odszedł z ekipy Niebieskich – tu, na ziemi – na niebieskie murawy, na które kiedyś każdy z nas trafi, wspominali go – również na łamach Sportu – wielcy tego świata i wielcy polskiej piłki. Ale przecież – co pokazywały wypełnione po brzegi trybuny przy Cichej, i wypełniony 100 tysiącami fanów z całej Polski trybuny Stadionu Śląskiego – równie mocno (a może nawet mocniej…) wielbili go zwykli kibice. To oni znosili go na rękach do szatni po meczu ze Związkiem Radzieckim, to oni uchylali kapelusza na ulicach Chorzowa Batorego, gdy spieszył na trening czy mecz ligowy. To oni wreszcie – choć dla wielu kolejnych pokoleń był już tylko legendą kreśloną przez ojca, a częściej dziadka – tłumnie stawili się na jego pogrzebie, by odprowadzić w ostatnią drogę i oddać hołd. I to oni wracają, by zapalić świeczkę na jego drodze.
SUPER EXPRESS
Trzy strony piłkarskich tematów w dzisiejszym Superaku. Na ostatniej z nich rozmówka z Robertem Lewandowskim po meczu Bayernu z Borussią. Gdzieś już mogliście spotkać te cytaty:
Pokazałeś instynkt drapieżnika. Bez zastanowienia zdecydowałeś się na strzał.
– Gol to był efekt naszych kolejnych ataków. Cieszymy się z tego, że wygraliśmy, bo to był bardzo ważny mecz. Tym bardziej że na początku gra nam się nie układała tak, jakbyśmy tego chcieli.
Powiedz szczerze, czy denerwuje cię Arjen Robben? W meczu z Borussią znów był strasznie samolubny. Zamiast podawać piłkę, również tobie, wolał uparcie próbować rajdów.
– Nieee! (śmiech). Nie denerwuje mnie. Wiadomo, że czasami Arjen lubi do końca poprowadzić akcję. Ale myślę, że z czasem wypracujemy sobie automatyzmy i tych podań do mnie będzie więcej. czywiście, mógłby częściej zagrywać piłkę, ale też nie ma co przesadzać. Arjen jest takim zawodnikiem, który bardzo się przydaje w momencie, kiedy nam nie idzie. Dzięki takim sytuacjom, dzięki jego rajdom, możemy pójść za ciosem i walczyć o poprawę wyniku. To jego duża zaleta.
Kiedy schodziłeś z boiska, czule i po ojcowsku wyściskał cię trener Pep Guardiola. Chyba piłkarzowi jest miło w takim momencie?
– Na pewno trener Guardiola był zadowolony z tego, że w drugiej połowie graliśmy już to, co chcieliśmy. Szczególnie po tej pierwszej części gry, która nie była najlepsza w naszym wykonaniu.
Przewracamy kartkę, a tam dużo, dużo relacji.
Twierdza Wrocław się trzyma.
Mecz Śląska Wrocław z Lechem Poznań w niczym nie przypominał typowego spotkania Ekstraklasy. Obie ekipy uraczyły kibiców mnóstwem szybkich i składnych akcji, a obaj golkiperzy często musieli pokazywać pełnię swoich umiejętności. Gdyby nie Mariusz Pawełek, to gospodarze prawdopodobnie nie zdobyliby nawet punktu! Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu większość kibiców w roli faworyta upatrywałaby Lecha Poznań. “Kolejorz” jest jednak jednym z największych rozczarowań Ekstraklasy. W żadnym aspekcie nie przypomina zespołu, który miałby walczyć o mistrzostwo Polski. Co innego Śląsk Wrocław. Dzięki świetnej grze Sebastiana Mili, podopieczni Tadeusza Pawłowskiego znajdują się w czubie tabeli. Dobrą formę potwierdzili w niedzielnym starciu z ekipą z Poznania. Mecz rozpoczął się idealnie dla gości. Już w 2. minucie gola zdobył Darko Jevtić. Wyrównanie przyszło dopiero pod koniec spotkania, za sprawą trafienia Mateusza Machaja. Przez cały mecz obie drużyny grały jednak ofensywnie, stwarzając sobie mnóstwo sytuacji do zdobycia gola. Bliżej wygrania był Lech, który jednak nie dał rady…
W kolejnych ramkach:
– Diabeł wstąpił w Augustyna
– Sa już strzela
– Jest Zieliński, nie ma Soboty – lista powołanych do kadry.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Lewandowski na okładce.
Lewandowski na drugiej i trzeciej stronie. Reportaż z Monachium.
Przed meczem nasz napastnik wyściskał się z trenerem Jürgenem Kloppem, ale potem nie miał już sentymentów dla byłych kolegów. – Wiadomo, że jak strzela nam gola były nasz piłkarz, to nas to dodatkowo boli, ale z drugiej strony nie ma sensu już wspominać Götzego i Lewandowskiego, bo dla Borussii są przeszłością. Dla nas ważne jest to, co się dzieje teraz, a jesteśmy w gównianej sytuacji – mówił po meczu szkoleniowiec BVB. W sobotę przegrał taktyczną bitwę z Pepem Guardiolą, który wyrównał stan rywalizacji między dwoma wybitnymi trenerami na 3:3. Tym razem Hiszpan był górą, bo odpowiednio reagował na sytuację na boisku i dokonał odpowiednich zmian w taktyce oraz ustawieniu Bayernu. W pierwszej połowie gospodarze mieli spore problemy, ale już po przerwie całkowicie dominowali. – Zagraliśmy inaczej i to był nasz błąd – mówił strzelec gola na 1:0 Marco Reus. Skrzydłowy Borussii był najbardziej obserwowanym piłkarzem hitu kolejki, bo zdaniem wielu jego przejście latem 2015 do Bayernu jest już niemal przesądzone. Tym bardziej, że taki piłkarz jak Reus z pewnością chciałby zacząć zdobywać jakieś tytuły, a o tym, że szanse na to z Bayernem są zdecydowanie większe mają go między innymi przekonać Lewandowski i Götze. – Obłuda, fałsz i brak respektu – tak dyrektor zarządzający Borussii opisał przy okazji hitu zachowanie prezesa Bayernu. Karl-Heinz Rummenigge bowiem znowu podgrzewa dyskusję wokół Reusa. Niby mówi, że to nie czas i moment na spekulacje, ale robi to w takim sposób, że w Dortmundzie wszyscy jeszcze bardziej się wściekają. W sobotę Reus nie wypowiadał się na temat swojej przyszłości, wolał mówić o obecnej sytuacji Borussii. A ta po najgorszym starcie w historii występów BVB jest naprawdę fatalna. O gonieniu Bayernu nikt nie wspomina…
Na tej samej stronie można poczytać parę słów od Łukasza Piszczka, który ucieka od oceniania Roberta Lewandowskiego. Odpuszczamy, dla wywiadu z Arkadiuszem Milikiem.
Jest pan lepszym zawodnikiem niż trzy miesiące temu, kiedy trafił do Amsterdamu?
– O wiele lepszym. Musiało minąć trochę czasu, żebym zrozumiał taktykę Ajaksu, żeby łatwiej mi się grało. Te trzy miesiące bardzo mnie zmieniły, szczególnie na boisku.
Gazety w Holandii informują, że Ajax jest zdecydowany wykupić pana z Leverkusen.
– Żadnych sygnałów w tej sprawie nie otrzymałem, ale nie ukrywam, że bardzo chciałbym tu zostać w Ajaksie. Przeniosłem się do Amsterdamu z założeniem, by zostać tu na stałe.
Co pan pomyślał, gdy usłyszał, że został dominowany do nagrody Złotego Chłopca, czyli najlepszego piłkarza młodego pokolenia w Europie.
– Pozytywne zaskoczenie, uśmiechnąłem się sam do siebie. Traktuje jednak tę nominację z przymrużeniem oka. Bardziej mogłaby mi taka nagroda zaszkodzić niż pomóc (…) Nie jest mi do niczego potrzebna. Potrzebuję treningów, ciężkiej pracy i spokoju. Jeśli media napompują balonik, to mi to wcale nie pomoże. Zresztą uważam, że na taką nagrodę nie zasługuję, w tej czterdziestce są zdecydowanie lepsi zawodnicy ode mnie.
Obok króciutki tekst o Piotrze Zielińskim. Sedno podaliśmy już z Faktu. Na kolejnych stronach relacje z ekstraklasy. Były lechita uratował Śląsk, Flavio Paixao przyznaje, że mógł w tym meczu zrobić dużo więcej. W oczy piłkarzy Zawiszy zagląda widmo pierwszej ligi. Nieznośna jest też słabość Ruchu.
Kiedy okazało się, w jakim składzie legioniści zagrają z Ruchem, każdy przecierał oczy ze zdumienia. Skrzydłowy na prawej obronie, rozgrywający na lewej, większość podstawowych graczy na trybunach. Henning Berg jednak wiedział, co robi. Dokładnie przeanalizował formę Niebieskich, wyciągnął prosty wniosek: młodzi dadzą radę. I dali. Nie dlatego, że zagrali tak dobrze, po prostu Ruch nisko zawiesił poprzeczkę. Właściwie, to w ogóle jej nie zawiesił. Przez większość spotkania oglądaliśmy festiwal nieporadności gości. Psuli najprostsze zagrania, nie mieli nawet pół argumentu, by zaskoczyć mistrzów Polski grających w takim zestawieniu, w jakim już zapewne nigdy nie wystąpią. Mimo braku zrozumienia, gospodarze nie mieli problemu z kontrolowaniem spotkania. Spokojnie dążyli do celu, czyli wygranej. Ruch nie funkcjonował jako zespół, nie miał indywidualności, nie potrafił przeprowadzić jednej składnej akcji. Legia w końcu dopięła swego. Mateusz Szwoch, który w końcu grał na miarę swojego talentu, ośmieszył w polu karnym Szyndrowskiego, ten go faulował, a Orlando Sa wykorzystał rzut karny. Po przerwie indywidualną akcją popisał się Marek Saganowski, wyłożył piłkę jak na tacy Adamowi Ryczkowskiemu, a 17-latek zdobył swoją drugą bramkę dla Legii, wcześniej trafił w Superpucharze.
Los nie oszczędza ponoć Wisły. A może tym razem sami wiślacy się nie oszczędzili, łapiąc kartki?
Kto wypada z gry? Maciej Sadlok i Łukasz Burliga. Niby niewiele, ale w obecnej sytuacji kadrowej Wisły to wystarczy, by pojawiły się poważne kłopoty z ustaleniem składu. W meczu z Koroną Sadlok otrzymał czwartą żółtą kartkę w sezonie, a Burliga po brutalnym faulu został wyrzucony z boiska. – Chciałem wyprzedzić Jovanovicia. Udało się, bo, najpierw trafiłem piłkę, jednak było ślisko i moja noga musnęła rywala. Sędzia uznał, że zaatakowałem go z dużą siłą. Uważam, że jeśli w ogóle był faul to maksymalnie na żółtą kartkę – mówi obrońca. Przed meczem ze Śląskiem Smuda będzie musiał się nieźle pogłówkować, kim zastąpić tych piłkarzy. W defensywie nie ma wielkiego pola manewru. Jednym ze zmienników mógłby być Piotr Żemło, ale nie jest zdolny do gry. W meczu drużyny rezerw rozbił ucho. Lekarze ocenili, że potrzebuje dwa tygodnie przerwy w treningach, by rana zdążyła się zagoić. Na razie minęła połowa tego okresu. Trudno oczekiwać, aby Smuda, który niechętnie stawia na młodych, wybrał Żemłę. Trener będzie musiał więc przesunąć do obrony zawodników z innych pozycji. Dariusz Dudka ostatnio znacznie lepiej spisuje się jako defensywny pomocnik, ale ze Śląskiem zagra zapewne jako prawy obrońca. Na lewą stronę obrony trafi natomiast Donald Guerrier. Dudki można być pewnym, bo nie schodzi poniżej pewnego poziomu, natomiast Guerrier w obronie to duży znak zapytania. – Można o nim powiedzieć, że jest równie groźny pod bramką rywala, jak i własną – ocenia Andrzej Iwan.
Cudów dziś w gazetach nie dostaniecie. Najlepiej prezentuje się Gazeta Wyborcza. Przegląd tylko pod warunkiem, że chcecie nadrobić zaległości z ostatnich dwóch dni, wtedy wszystko podane na tacy.