Jakkolwiek patrzeć, piątkowy mecz Korony z Wisłą był dość groteskowym spektaklem. Przy czterech z pięciu goli piłkarze broniący dostępu do bramki mieli nie mniejszy udział, co napastnicy. Wydawało się, że poziom absurdu opadnie wraz z ostatnim gwizdkiem Pawła Raczkowskiego. Niestety tak się nie stało, bo po spotkaniu głos zabrał autor jednego z samobójczych trafień, Radek Dejmek.
Obrońca Korony na łamach „Przeglądu Sportowego” wypowiedział się w następujący sposób:
Nie ma mowy o jakiejkolwiek demobilizacji, braku uwagi. To był przypadek. Vytautas Černiauskas wychodząc przed bramkę krzyknął „moja”, ale go nie usłyszałem, bo na trybunach było bardzo głośno.
Zastanawiamy się jak można zinterpretować te słowa. Skoro Dejmek był skoncentrowany, a takie sytuacje nie zdarzają się codziennie, to wniosek może być tylko jeden. W Kielcach znajduje się najgłośniejszy obiekt w całej Europie, a może i na świecie. Tylko na Kolporter Arenie kibice są na tyle hałaśliwi, że obrońca nie słyszy bramkarza będącego dwa metry za nim. Na stadionie Korony podniósł się taki wrzask, że ta bramka po prostu musiała wpaść. Na nic zdały się mobilizacja i pełna uwaga czeskiego defensora. Niczego nie dało się zrobić.
Spójrzmy na frekwencję – piątkowe spotkanie obejrzało 7089 widzów. Jak na kielecki stadion to dosyć przeciętny wynik, chociaż w tym sezonie więcej ludzi przyszło jedynie na mecz z Lechem. Podczas starcia z Wisłą ponad połowa krzesełek pozostała pusta, więc łatwo sobie wyobrazić, że przy komplecie publiczności Dejmek prawdopodobnie nie słyszałby własnych myśli. Wymowny jest też kadr z całej sytuacji, na którym w ogóle nie widać kibiców.
Abstrahując od poziomu decybeli, przerzucanie odpowiedzialności za swoje nieudolne zagrania na kibiców jest cokolwiek niepoważne. Dla każdego piłkarza z ambicjami pełne i głośne trybuny powinny stanowić naturalne środowisko pracy, na które po prostu nie wypada narzekać. Jeśli kibice utrudniają komunikację na boisku, trzeba wziąć na to poprawkę. Piłkarz, który gorzej radzi sobie w obliczu hałasu jest jak pilot, który słabiej niż zwykle sprawuje się na wysokości. Jest jak ekspedientka, która zazwyczaj działa racjonalnie, ale kompletnie traci głowę, kiedy w sklepie pojawia się klient.
Dejmek poprzez swoją wypowiedź dołączą do całkiem zaszczytnego grona. Umieszczamy go obok Piotra Ćwielonga narzekającego na granie w niedzielę o 17:00 oraz Marcina Pietrowskiego, któremu zdarzyło się przegrać mecz z powodu gry na naturalnej trawie. Czeski obrońca zajmuje miejsce tuż za plecami Radostina Stanewa, który dał sobie strzelić jedną z bramek na Camp Nou, bo myślał, że sędzia zakończy mecz zanim wybita z rzutu rożnego piłka doleci w pole karne.