Reklama

Dziś już oficjalnie – Fornalik wróci do Ruchu

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

06 października 2014, 08:56 • 18 min czytania 0 komentarzy

Poniedziałkowe tytuły prasowe nie mają wątpliwości, nawet nie pozostawiają sobie małej furtki na popełnienie błędu. Dziś o 10. rano w Chorzowie zebranie zarządu Ruchu. Jan Kocian traci pracę, jego następcą będzie Waldemar Fornalik. Na niespodziewaną tyradę zdecydował się katowicki Sport, pisząc: – „King” jest praktycznie jedyną i ostatnią deską ratunku. Tylko on może opanować kryzys w ekipie „Niebieskich”. Innych szkoleniowców na polskim rynku, którzy mogliby z marszu przejąć drużynę, po prostu nie ma. Tropy poszukiwań ewentualnych zastępców Kociana prowadzą też za granicę, ale skoro bez pracy jest były selekcjoner, akceptowany przez kibiców, ceniony przez zawodników, szanowany przez działaczy i media, to… Można zawyrokować – Waldemar Fornalik na 99 procent będzie nowym szkoleniowcem „Niebieskich”. Zapraszamy na przegląd najciekawszych piłkarskich tekstów.

Dziś już oficjalnie – Fornalik wróci do Ruchu

FAKT

Fakt zdominowany dziś przez sobotnio – niedzielne relacje. Najpierw Robert Lewandowski: strzelił dwa gole i poszedł na piwo. Poszedł, bo w Bawarii trwa Oktoberfest. Wystarczą wam zdjęcia.

W ramkach:

– Debiut Wilka w Primera Division
– Fornalik zastąpi Kociana
– Boenisch nie zagra z Niemcami

Reklama

Obrońca Bayeru Leverkusen miał wrócić do kadry po rocznej przerwie i po raz pierwszy został powołany przez Adama Nawałkę. Ma jednak już od pewnego czasu problemy z piętą i nie gra w Bundeslidze. Okazało się, że uraz jest na tyle poważny, iż uniemożliwia mu udział w zgrupowaniu. Ostatni raz reprezentacyjną koszulkę Boenisch założył 10 września 2013 roku w wyjazdowym spotkaniu z San Marino (5:1) w eliminacjach brazylijskiego mundialu. Po jego błędzie padł gol dla rywali; Alessandro Della Valle strzelił głową na 1:1. Mecz z mistrzami świata Niemcami i potyczka ze Szkotami odbędą się na Stadionie Narodowym w Warszawie (początek spotkań o 20.45) – czytamy dziś na łamach.

Szykowali zamach na stadionie! – głośny tytuł dotyczący derbów Ruchu z Górnikiem.

To mogło skończyć się tragicznie! W sobotę w południe na stadion Ruchu przy ulicy Cichej zajechała policja i saperzy, bo w pobliżu sektora przeznaczonego dla kibiców gości znaleziono materiały łatwopalne i środki pirotechniczne! Paczka znajdująca się przy sektorze, na którym mieli przebywać fani Górnika, zawierała – zdaniem działaczy klubu z Chorzowa – pirotechnikę, która przy odpalaniu spowodowałyby duży rozbłysk. Inne informacje podają szefowie drużyny z Zabrza. – W trakcie kontroli pirotechnicznej przeprowadzonej na stadionie Ruchu znaleziono szereg ładunków wybuchowych, a także materiałów pirotechnicznych. Jeden z ładunków wybuchowych wyposażony w elektroniczny zapalnik został ukryty na sektorze gości – można przeczytać na stronie Górnika. Tego samego zdania jest obrońca Górnika Dominik Sadzawicki (20 l.). – Były materiały wybuchowe, jak i benzyna wylana tak, aby odciąć drogę ucieczki. Potwierdzone u źródła – napisał na Twitterze piłkarz. Jak całą sprawę skomentowała policja? – Znaleziono paczkę z niezidentyfikowaną zawartością. Po wstępnym badaniu wyszło, że są to środki łatwopalne. Oprócz tego znaleziono materiały pirotechniczne, race dymne, świetlne. Wszystkie dowody zostały zabezpieczone i teraz technicy badają ich zawartość. Pakunek z substancją łatwopalną trafił do laboratorium i po analizie będzie wiadomo, jaki mogło mieć to zasięg – mówiła nam oficer komendy.

Ale wróćmy jeszcze do tematu zwolnienia Kociana:

Decyzja o zmianie szkoleniowca na pewno zaskoczyła piłkarzy chorzowskiego zespołu. – Nie wiem, czemu w ogóle dyskutuje się na ten temat. Pan Mariusz Klimek (doradca ds. zarządu – przyp. red.) też powiedział, że pozycja trenera nie jest zagrożona. Nie ma o czym gadać. Czy bylibyśmy mocno zaskoczeni, gdyby nagle zmieniono trenera? Myślę, że do tego nie dojdzie. Po prostu my musimy jeszcze ciężej pracować i zacząć wygrywać – przyznawał w sobotę wieczorem skrzydłowy Filip Starzyński. Do sprawy odniósł się także Krzysztof Warzycha. Były znakomity napastnik stwierdził: – Tak jest, że po kilku porażkach zarząd chce zwolnić szkoleniowca. Jak jest seria porażek to zawsze winny jest trener, a działacze powinni spojrzeć w drugim kierunku. Niektórzy zawodnicy nie byli w sobotę odpowiednio zaangażowani w mecz – przekonywał krótko po spotkaniu z Górnikiem.

Reklama

Bo dalej już tylko relacje ligowe:

– Legia zdemolowana
– Koncert Lecha w Poznaniu
– Zawisza ugrzązł na dnie tabeli
– Lechia chce trenera Untona.

Złapaliśmy dobry kontakt z trenerami Tomaszem Untonem i Maciejem Kalkowskim. W takiej konfiguracji chętnie popracowalibyśmy dłużej, ale wiadomo, że to nie my o tym decydujemy – powiedział po meczu z Cracovią Maciej Makuszewski. Tomasz Unton po meczu mógł posłuchać, jak kibice Lechii skandują jego nazwisko. Ale czy wyraz poparcia trybun, a także piłkarzy, przełoży się na decyzję działaczy? To zależy także od tego, czy do Lechii wróci trener Ricardo Moniz, co nie jest niemożliwe. 

GAZETA WYBORCZA

Mamy poniedziałek, więc i sporo czytania na łamach Wyborczej. Najpierw „Szczęściarze Nawałki”. Dość ryzykowna teza Steca i Szadkowskiego: „W reprezentacji Polski nie ma już sfrustrowanych notorycznych rezerwowych w klubach. Na mecze z Niemcami i Szkocją przylecieli niemal wyłącznie piłkarze zadowoleni, bardzo zadowoleni albo wręcz spełnieni”.

Po dwóch golach z Hannoverem bilans Lewandowskiego w Bundeslidze wygląda jednak co najmniej przyzwoicie – cztery gole i dwie asysty to drugi wynik w Niemczech. Przegrywa tylko minimalnie z rewelacyjnym skrzydłowym Bayeru Karimem Bellarabim, który zasłużył już na pierwsze powołanie do reprezentacji Niemiec. I Polak wysłuchał właśnie publicznych pochwał od monachijskiego bramkarza Manuela Neuera. Wciąż uczący się stylu Bayernu napastnik został jednak zdetronizowany jako najbardziej entuzjastycznie chwalony polski zawodnik za granicą. W Grzegorzu Krychowiaku Hiszpanie widzą „gracza z tytanu”, „wojownika”, drągala „panującego w powietrzu” i „zastraszającego przeciwników fizyczną siłą”. 24-letni pomocnik Sevilli do wczoraj w lidze nie zszedł z boiska ani na chwilę, z rachub Squawka.com wynika, że w pojedynki częściej wdają się w La Liga tylko Joaqu~n Larrivey (Celta Vigo) oraz Ignacio Camacho (Málaga). I że naprawdę umie wyskoczyć – wygrywa średnio niemal pięć pojedynków główkowych w meczu, mniej od zaledwie czterech ligowych konkurentów. A według innych rozmaitych rankingów należy do czołowych środkowych pomocników w Hiszpanii!

Piękni nocą, brzydcy w dzień – Przemysław Zych o Legii.

Berg dopiero w przerwie meczu się zreflektował, gdy przegrywał już dwoma golami. Zmienił wtedy po raz pierwszy w swojej kadencji ustawienie obrońców, odtąd broniło trzech. Ale Legii udało się wbić tylko jednego gola, i to przy stanie 0:3. Synonimem ligowego rozprężenia mistrza kraju staje się bramkarz Dušan Kuciak – bohater wygranej 1:0 w Trabzonie, który w Gliwicach miał udział przy stracie trzech goli. Po drugim z nich stawało się oczywiste, że Legia tego dnia odegra w Gliwicach kabaret. Berga do tak odważnych decyzji kadrowych popycha przekonanie o umiejętnościach jego piłkarzy. Passa siedmiu z rzędu wygranych meczów w Europie wzmacnia przekonanie, że nawet zmiennicy bohaterów mogą okazać się lepsi od pozostałych piętnastu drużyn w lidze. Lekceważyć ligę pozwala kontrowersyjny system rozgrywek, który sprawia, że punkty zebrane po 30 kolejkach zostaną poszatkowane na pół, a Ekstraklasa wręczy trofeum drużynie najlepszej w dodatkowych siedmiu meczach. System forował zresztą sam prezes Legii Bogusław Leśnodorski. W obecnych rozgrywkach mistrz kraju znajdował się w opałach, niektóre spotkania przypominały taniec na linie, ale udawało się utrzymać równowagę. Legioniści zlekceważyli starcie ze Śląskiem, ale po wymianie ciosów zdołali go ograć 4:3. Berga nie wzruszył nawet rzekomy hit ekstraklasy z Wisłą, którego rangę obniżył, wystawiając czterech rezerwowych w ofensywie, a i tak zdołał pobić rywali. Legia rozstrzygnęła mecz, podwyższając wynik na 3:0 chwilę po pojawieniu się na scenie gwiazd. No i był jeszcze mecz z Lechem, gdy piłkarze Legii swoje obowiązki zaczęli wypełniać dopiero wtedy, gdy przegrywali 0:2. Do remisu doprowadzili w ostatnich sekundach, a potem wciąż nieziemsko pewni siebie tłumaczyli, że do wygranej zabrakło im paru minut.

„A idźcie w pierony” – z takimi derbami Śląska. Wojciech Kuczok narzeka: miało być wielkie święto futbolu na Śląsku, a odbyła się ponura stypa. Kibole znowu wykazali się fantazją.

Nikczemność czy głupota? Jak to się mogło skończyć, trudno sobie wyobrazić nawet mnie, choć po tych chwastach ludzkości spodziewam się zwykle najgorszego. W najłagodniejszej wersji, na którą pewnie liczyli pomysłodawcy, detonacja następuje w trakcie meczu, flagi rywali zajmują się ogniem, rozsierdzeni fanatycy Górnika próbują się odszczekiwać, a potem usiłują przedrzeć się do sektorów gospodarzy, zaczyna się zadyma, niebieska bojówka nie może się temu biernie przyglądać – zabawa na sto dwa, śląska chuliganeria znowu jest na ustach całego kraju! W wersji mniej optymistycznej, acz wysoce prawdopodobnej: poparzenia wśród kibiców Zabrzan, panika w sektorze, stratowane ofiary i tragedia. Policja przed meczem wykryła ładunek, zdemontowała go i w porozumieniu z władzami klubu zamknęła sektor gości. Owszem, spotkania derbowe to mecze nie przyjaźni, lecz wrogości ; to ten moment w sezonie, kiedy rozsądek i zimna krew nie są mile widziane, kiedy wzajemne podsycanie niechęci odwołuje się do pokoleniowych mitów, do podziału na dobrych i złych. W atmosferze derbów pojednawcze gesty są niemile widziane; dzień derbów to pogańskie święto niszczycielskich instynktów. To jedyny mecz, w którym ważniejsze jest to, przeciw komu kibicujesz, niż to, komu sprzyjasz. Na murawie i na trybunach cel jest wspólny: przeciwnika należy nie tyle pokonać, ile upokorzyć.

Z ligowych tematów mamy jeszcze kawałek o problemach Zawiszy, a potem dwa materiały o piłce zagranicznej. Mniejszy Dariusza Wołowskiego o korupcji w hiszpańskim futbolu.

Gabi, dziś kapitan Atlético Madryt, finalisty ostatniej edycji Champions League, był 21 maja 2011 r. bohaterem Saragossy. Aż 11 tys. fanów zagrożonej spadkiem drużyny wybrało się na stadion Ciudad de Valencia, żeby wesprzeć piłkarzy meksykańskiego trenera Javiera Aguirry. Gabi zdobył tego dnia dwie bramki dające zwycięstwo i utrzymanie w lidze. Spadło Deportivo, którego szefowie oskarżyli potem klub z Saragossy o kupienie tego spotkania. Jak się miało okazać, nie bez podstaw. Od 2010 r. za udział w ustawianiu meczów grożą w Hiszpanii cztery lata więzienia i sześć lat dyskwalifikacji. Sprawa nie jest więc banalna, media hiszpańskie relacjonowały, że Gabi tak jak inni przesłuchiwani gracze wchodził do urzędu antykorupcyjnego z grobową miną. Gabi został wezwany do złożenia wyjaśnień 3 października. – Zrobiłem tylko to, o co prosił mnie klub – zeznał. Kilka dni przed meczem z Levante on i kilku innych graczy Saragossy otrzymali z klubu przelewy w wysokości około 90 tys. euro. Mieli potem wypłacić je ze swoich kont i zwrócić ówczesnemu prezesowi Agapito Iglesiasowi. Według przecieków z urzędu antykorupcyjnego pieniądze te poszły na przekupienie graczy Levante, którzy otrzymali w sumie aż 1,2 mln euro. Prowadzący śledztwo wezwali do złożenia zeznań 20 graczy obu klubów, a także Agapito Iglesiasa, który już nie jest właścicielem Saragossy. Zadłużył klub, zrujnował jego prestiż i po protestach kibiców odszedł w niesławie. Dziś twierdzi, że podejrzewanie go o kupno meczu sprzed 3,5 roku jest absurdem i elementem wymierzonej przeciw niemu napastliwej kampanii.

Rafał Stec w „A jednak się kręci” o wielkim trzęsieniu słupków. „W bramkach przez cały rok 2014 dzieje się coś dziwnego, wszyscy to odczuwamy, choć niekoniecznie umiemy opisać”.

Czasem dziwne jest zarazem niepokojące, jak dom, w którym straszy, a czasem po prostu niesamowite, jak laboratorium, w którym fizycy wreszcie schwytali kota Schrödingera i jeszcze pojmanego sfotografowali. Epokę osobliwości otworzył prawdopodobnie trener Carlo Ancelotti, poprzedniej jesieni skazany na rozstrzygnięcie konfliktu tragicznego grożącego eksplozją całegoRealu Madryt – musiał wybierać między osadzeniem w rezerwie świętego Ikera Casillasa, czyli aktem obrazoburczym, a zmarginalizowaniem zręczniej broniącego Diego Lópeza, czyli aktem osłabiającym drużynę. I wybrał najcudaczniej, jak mógł. Słabszego bramkarza wysłał do Ligi Mistrzów, silniejszego – do ligi hiszpańskiej. Włoch postąpił wbrew najświętszym piłkarskim prawdom czyniącym z piłkołapów wątłych psychicznie nadwrażliwców, od zawsze wszak wysłuchiwaliśmy, że akurat bramkarzy wstawiać na boisko i wystawiać z niego nie wolno, że trzeba ich głaskać i pielęgnować im pewność siebie, że potrzebują „zaufania”, „ciągłości”, „stabilizacji”. Ot, piłkarze specjalnej troski. Ancelotti zatem nawydziwiał, a boisko wydało zaskakujący werdykt – Real, pomimo Casillasa broniącego pokracznie także w decydujących meczach, zdobył Puchar Europy. A madryckiego trenera obwołano wizjonerem. Nawet w tak poważnych periodykach jak hiszpański „Panenka”. N a natchnionego innowatora Włoch awansował naturalnie dopiero w bieżącym sezonie, gdy okazało się, że namieszał w głowach kumplom po fachu. I to nie poślednim trenerom silącym się na dowolną oryginalność, by przykryć notoryczną klęskową nieporadność, lecz rządzącym w największych klubach. Oto Barcelona w lidze hiszpańskiej zastawia bramkę Chilijczykiem Bravo, a w Lidze Mistrzów – Niemcem ter Stegenem, oto Atlético Madryt niby stawia na Hiszpana Moyę…

SPORT

Madej odpalił. To jest temat weekendu?

Bohater derbów po meczu krytykował… lokalną policję. Bo jeśli nie potrafi zabezpieczyć przejazdu i pobytu kibiców na stadionie, to nie wiadomo za co płacimy podatki. – Przeszliśmy do historii w meczach derbowych, bo po 18 latach ograliśmy na Cichej Ruch. W Łodzi wygrałem po bodajże 15 latach z Widzewem na stadionie ŁKS-u. To fajne uczucie – mówił bohater sobotnich derbów. – Strzeliłem gola, miałem asystę. Jestem zadowolony potrójnie. Szkoda, że nie było naszych fanów. Jeśli policja nie potrafi zabezpieczyć przyjazdu i pobytu grupy kibiców na stadionie, to po co my płacimy podatki. Podziękowaliśmy pustemu sektorowi. To był policzek dla tych osób, które podjęły taką decyzję.

Co z Janem Kocianem?

– Zagraliśmy dwie diametralnie różne połowy – ocenia szkoleniowiec Ruchu Chorzów. – W pierwszej dominowaliśmy do czasu, aż rywal zdobył gola. Byliśmy niebezpieczni z przodu. Dobrze wyglądało to także w defensywie. – Chcieliśmy grać podobnie w drugiej połowie. Mówiliśmy o tym w przerwie w szatni, ale na boisku nie było widać, aby moi gracze byli aktywni. W końcówce straciliśmy gola i zaprzepaściliśmy cały mecz. Dzisiaj mamy smutny dzień, bo przegraliśmy derby na własnym stadionie. Piłkarze siedzą załamani w szatni. Czy ten mecz był o moją posadę? Ja nic o tym nie wiem.

Ptaszki śpewają jednak o Waldemarze Fornaliku.

Faktem jest, że po porażce z Górnikiem Zabrze nikt w klubie nie zwalniał szkoleniowca. Kocian był na pomeczowej konferencji prasowej, spotkał się z zespołem i przekazał piłkarzom informacje na temat zajęć w nadchodzącym tygodniu. Skąd zatem plotki o jego dymisji? Tylko dwa zwycięstwa w 18 meczach – w Lidze Europy, Pucharze Polski i ekstraklasie – oraz bardzo słaba gra drużyny pogrążającej się w coraz większym kryzysie, właściwie nie pozostawia pola manewru działaczom. Faktem też jest, że Wielkie Derby Śląska oglądał Waldemar Fornalik, który jest najpoważniejszym kandydatem do zastąpienia Kociana. „King” jest praktycznie jedyną i ostatnią deską ratunku. Tylko on może opanować kryzys w ekipie „Niebieskich”. Innych szkoleniowców na polskim rynku, którzy mogliby z marszu przejąć drużynę, po prostu nie ma. Tropy poszukiwań ewentualnych zastępców Kociana prowadzą też za granicę, ale skoro bez pracy jest były selekcjoner, akceptowany przez kibiców, ceniony przez zawodników, szanowany przez działaczy i media, to… Można zawyrokować – Waldemar Fornalik na 99 procent będzie nowym szkoleniowcem „Niebieskich”. Takie przynajmniej notowania były w niedzielę.

Dalej już tylko kolejne relacje z weekendu:

– Legia pogryziona przez Wilczka
– Bez Covilo ani rusz?
– W Wiśle: skoro nie kryzys, to co?
– Express z Poznania.

Nuda.

SUPER EXPRESS

Dziś zwolnią Kociana? – Superak też się nad tym zastanawia.

Choć Jan Kocian przed Wielkimi Derbami Śląska nie bał się o swoją posadę, w niedzielę stracił pracę w Ruchu Chorzów. Porażka z Górnikiem Zabrze 1:2 okazała się pigułką nie do przełknięcia dla zarządu „Niebieskich”. Na Cichą prawdopodobnie wróci Waldemar Fornalik. Kocian objął Ruch na początku sezonu 2013/14 i wyprowadził go z kryzysu. Co więcej, zajął z drużyną trzecie miejsce w Ekstraklasie i wprowadził ją do rozgrywek UEFA. W nich chorzowianie byli bardzo blisko awansu do fazy pucharowej Ligi Europy, ale ostatecznie przegrali z Metalistem Charków po dogrywce. W lidze zespołowi nie wiedzie się jednak dobrze. W 11 kolejkach obecnego sezonu podopieczni Kociana zanotowali tylko jedno zwycięstwo i pięć remisów. Porażka z Górnikiem w sobotę okazała się być gwoździem do trumny.

Kamil Wilczek katem piłkarzy Legii.

Piast Gliwice, który przed meczem zajmował w lidze dopiero 12. miejsce, był raczej skazywany na pożarcie. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Ucztę z mistrzów Polski zrobił sobie Kamil Wilczek. Napastnik gospodarzy rozegrał znakomity mecz, zaliczając hat-tricka. Pierwszy kęs Wilczek zrobił w 16. minucie, choć trzeba przyznać, że pomógł mu Dusan Kuciak, który zaliczył bardzo niepewną interwencję. 20 minut później bramkarz Legii popełnił kolejny błąd. Nie zdołał czysto trafić w piłkę, ta spadła pod nogi Wilczka i było 2:0. Napastnik gospodarzy deser zjadł w 76. minucie, dobijając strzał Bartosza Szeligi. W końcówce honorowego gola dla Legii strzelił Ondrej Duda. Dzięki wygranej Piast awansował na 8. miejsce w tabeli. Legia nie zdołała wskoczyć na fotel lidera. Na nim pozostaje Górnik Zabrze (21 punktów), który ma punkt więcej od warszawian, Jagiellonii Białystok i Śląska Wrocław.

Na ostatniej stronie: Dwa gole, buziak i piwko – krótki kawałek o Lewandowskim. Generalnie, poniedziałkowy Super Express zupełnie pod względem piłkarskim bezwartościowy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Lewandowski straszy Niemców.

Nikt nie pęka przed mistrzami świata – tak zatytułowano tekst zapowiadający mecz z Niemcami na Stadionie Narodowym. Dziś początek zgrupowania, na którym zabraknie Sebastiana Boenischa.

Dziś biało-czerwoni rozpoczynają zgrupowanie przed spotkaniami z Niemcami oraz Szkocją, z którą zmierzą się w następny wtorek także na Stadionie Narodowym. Tyle że o rywalizacji z wyspiarzami na razie nikt nie myśli – najważniejszy jest mecz z Niemcami, których jeszcze nigdy nie udało się nam pokonać. Dwa ostatnie sparingi skończyły się remisami 2:2 oraz 0:0 – w sobotę taki wynik byłby przyjemną niespodzianką. O ile nie sensacją. Mistrzowie świata zawsze są faworytami, niezależnie z kim w kwalifikacjach grają. Ostatni mecz eliminacyjny przegrali w… listopadzie 2007 roku – 0:3 z Czechami u siebie, kiedy już byli pewni awansu do finałów mistrzostw Europy. Od tamtej pory rozegrali w eliminacjach 33 spotkania, zremisowali tylko czterokrotnie – 0:0 z Cyprem na koniec kwalifikacji do ME 2008, 3:3 oraz 1:1 z Finlandią w el. MŚ 2010 oraz 4:4 ze Szwecją w drodze do polsko-ukraińskich mistrzostw Europy. W kwalifikacjach do brazylijskiego mundialu wygrali wszystkie dziesięć meczów. Obecne rozpoczęli od wymęczonego, ale jednak zwycięstwa 2:1 ze Szkocją. – Jestem przekonany, że znajdą się kibice, którzy będą wierzyli w zwycięstwo i dopóki spotkanie na Stadionie Narodowym się nie rozpocznie, będą żyli nadzieją na korzystny wynik – mówi nam psycholog Leszek Mellibruda. – My kochamy takie sytuacje: nasza drużyna nie będzie faworytem, ale to przecież reprezentacja, identyfikujemy się z nią i liczymy na sukces. Jestem przekonany, że optymistów nie zabraknie. Scenariusz jest już napisany. Znowu się podzielimy. O optymistach żyjących złudną nadzieją wspomniałem. Znajdą się też tacy, którzy w skrytości ducha będą wierzyć w niespodziankę, ale zabraknie im odwagi, by się tym podzielić. A część społeczeństwa nie będzie miała złudzeń. Tam, gdzie pojawiają się emocje, zaczynają obowiązywać postawy ludzi wobec hazardu. Jedni nie będą bali się zaryzykować, inni zachowają się ostrożnie, reszta nie postawi grosza. Media zbudują nastrój, by mieć złudzenia. Ale mają one do siebie to, że żyją krótko.

Kompromitacja mistrza w Gliwicach – PS mocno w tytule. Ale poczytajmy jeszcze raz o tym, co planuje się w Chorzowie. Dziś o 10:00 zbierze się zarząd Ruchu i… Przywita Waldemara Fornalika?

Los Jana Kociana wydaje się przesądzony. Na 99 procent nowym trenerem Ruchu Chorzów zostanie Waldemar Fornalik. – To są jedynie spekulacje prasowe. Stanowczo im zaprzeczam. Trenerem Ruchu jest nadal Jan Kocian – plotki o dymisji Słowaka dementował w niedzielne południe prezes chorzowskiego kubu, Dariusz Smagorowicz. Ale wczoraj po południu dotarła do nas wiadomość, że zarząd klubu z Cichej zwołuje na poniedziałek na godz. 10.00 specjalne zebranie. Obecni będą na nim m. in. przewodniczący Rady Nadzorczej Aleksander Kurczyk oraz Mariusz Klimek, doradca zarządu ds. sportowych. Jest wielce prawdopodobne, że właśnie wtedy dowiemy się oficjalnie, że Waldemar Fornalik zastąpi Jana Kociana.

Ciężko coś dalej zacytować, bo mamy wszystko to, co widzieliśmy na ekranach telewizorów. Piłkarze Lecha zrobili Bełchatowowi fińską łaźnię. Malarz po meczu czuł się chu… wo.

Paradoksem tego meczu i wyniku 5:0 jest to, że najlepszy w zespole przegranym był bardzo długo… bramkarz. Arkadiusz Malarz szczególnie w pierwszej połowie bronił świetnie. Skapitulował za to w kuriozalnych okolicznościach – Kasper Hämäläinen uderzył głową, golkiper wygarnął piłkę. Zdaniem sędziego asystenta – już zza linii bramkowej. – Jestem niemal pewny, że gola nie było. Zwłaszcza że według mnie arbiter liniowy nie zdążył w ogóle za akcją. Podjął szybko decyzję, a potem pewnie trudno mu było się przyznać do błędu – oceniał golkiper gości. Rozstrzyganie o tym, czy była bramka nie ma teraz jednak najmniejszego sensu, bo przewaga Kolejorza była ogromna i ta jedna sytuacja nie miała znaczenia dla przebiegu rywalizacji. A Malarz po przerwie zaliczył samobója. – Pięć wpuszczonych goli? Powiem brzydko, czuję się ch… Po 5586 dniach dobiegła końca nieco wstydliwa seria – tak długo Kolejorz czekał na zwycięstwo w ekstraklasie nad GKS na stadionie przy Bułgarskiej.

Smudzie puszczają nerwy.

Smuda wie, że znajduje się pod dużą presją. Po meczu z Jagiellonią nie wytrzymał i dużą część winy za porażkę zrzucił na sędziów. – Powinniśmy otrzymać dwa rzuty karne: za faul na Dariuszu Dudce i za zagranie ręką. Jeśli sędzia nie rozróżnia, kiedy należy gwizdnąć faul, a kiedy można puścić grę, to nie jest dobrze. To jakby wypaczenie wyniku – denerwował się podczas konferencji prasowej. Jego drużyna po raz ostatni wygrała blisko miesiąc temu. W rundzie wiosennej poprzedniego sezonu Wisła miała podobną passę. Przegrała 5 meczów z rzędu, by wreszcie ograć Pogoń 5:0. – Można opowiadać niestworzone rzeczy, ale wtedy tę serię przełamaliśmy tylko dzięki wytężonej pracy. Obecnie znajdujemy się w bardzo trudnej sytuacji. Mamy teraz 2 tygodnie, by zastanowić się, jak z tego wyjść – mówi Głowacki. Nie zgadza się, że na zespół demobilizująco mogło wpłynąć odpuszczenie meczu Pucharu Polski z Lechem. – Przecież to nie była decyzja trenera, tylko strategia klubu. Z góry założono, że w tym spotkaniu szansę dostaną inni , więc nie miało to na nas wpływu.

Lechia wygrała dla trenera. Jak wspomnieliśmy wcześniej, zawodnicy i kibice chwalą Tomasza Untona. Czy to może oznaczać, że to właśnie on niespodziewanie zostanie na dłużej?

Od pewnego czasu w Lechii nie ma pełnej spójności działania. Papierkiem lakmusowym nastrojów panujących we władzach klubu stała się osoba Tomasza Hajty, który po zwolnieniu Joaquima Machado z funkcji trenera był faworytem większościowego akcjonariusza do objęcia posady szkoleniowca biało-zielonych. Zgody na to nie wyraził jednak zarząd Lechii, a za prezesem Dariuszem Krawczykiem, przedstawicielem akcjonariuszy mniejszościowych, murem stanęli kibice (…) Piłkarze Lechii podkreślali zasługi Untona i Kalkowskiego. – Skoro nam idzie tak dobrze, to dlaczego tego nie kontynuować? – pytał Makuszewski. Unton z kolei wyraźnie się po końcowym gwizdku wzruszył. Na konferencji prasowej chwalił swoich zawodników. – Chciałbym, żeby zawsze tak walczyli. Także doping popchnął zespół popchnął do tak wielkiej determinacji – mówił Unton. – Czy drużyna pozostanie pod moją komendą? Trudno powiedzieć. Wstanę w poniedziałek rano, włączę telefon i zobaczę, co dzień przyniesie – dodał. Najważniejsze wydarzenie poniedziałku to z pewnością posiedzenie rady nadzorczej spółki. Czego można się spodziewać? Raczej nie jakichś rewolucyjnych zmian, choć pewnych przetasowań na pewno tak. Także na stanowisku trenera. Unton z Kalkowskim mają pewne szanse na pozostanie w swoich rolach. Choć jeśli do Lechii wróci Ricardo Moniz, co wcale nie jest niemożliwe, wspomniana dwójka pełniłaby pewnie role asystentów Holendra – tak pisze dziś Kuba Staszkiewicz.

Najnowsze

Niemcy

Kompany w Bayernie? Hoeness: Po co, skoro mam De Ligta i Diera?

Antoni Figlewicz
5
Kompany w Bayernie? Hoeness: Po co, skoro mam De Ligta i Diera?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...