Dzisiejszy poranek zdominowała informacja podana przez krakowską “Gazetę Wyborczą”. Według ich relacji, Adam Marciniak po wygranych derbach Krakowa, które zbiegły się z jego urodzinami, dość mocno pobalował. Co ciekawe – we własnym mieszkaniu. Co jeszcze ciekawsze… Skończył na izbie wytrzeźwień. Co absurdalne, kuriozalne i absolutnie niewiarygodne – ponoć nastukał szalony wynik… 0,48 promila.
Już samo zestawienie: “własne mieszkanie” – “izba wytrzeźwień” brzmi dość dziwnie. Zamiast ułożyć go w wyrku i postawić obok miskę przewieźli go przez miasto?
“GW” spieszy z wyjaśnieniami – policję wezwał sąsiad, który narzekał na głośną muzykę w mieszkaniu piłkarza. Sam zawodnik, mocno (?) zrobiony, zaczął się zaś awanturować z przysłanymi “Szafirowymi Piewcami Prowokacji”, jak ostatnio została określona policja. Znając życie i grube imprezy – padło kilka słów za dużo, ale…
Twierdzi, że policjant wyciągnął go z mieszkania. – Pierwsza interwencja była wtedy, kiedy jeszcze byłem w środku – zaczyna zawodnik. – Przyszło dwóch funkcjonariuszy kobieta i mężczyzna. On był niemiły i zwróciłem mu uwagę, by nie mówił do mnie na “ty”, bo nie jesteśmy kolegami.
Zawodnik opowiadał, że po chwili zauważył, że policjant przekroczył próg. – Cofnąłem się, ale wszedł do mojego mieszkania, złapał mnie i wyciągnął – podkreśla.
Tak widzi całość zawodnik którego przypytała “Wyborcza” (plus dla nich, za relację z obu stron!). Do jego wersji dodajmy informację Macieja Kmity ze “Sportowych Faktów”. Według niego, Marciniak wydmuchał całe 0,48 promila. W niektórych państwach mógłby w takim stanie dojechać samodzielnie autem na “wytrzeźwiałkę”.
Mając to wszystko na tacy, nietrudno odtworzyć faktyczny przebieg zdarzeń, który – nawet jeśli nie przynosi szczególnej chluby piłkarzowi – nie jest też powodem, by wieszać na nim psy. Ot – była okazja, nawet dwie, wolne następnego dnia, domówka, trochę głośnej muzyki i alkoholu (nieszczególnie wiele), wreszcie szamotanina w wyniku ustnej sprzeczki z policją. Z jednej strony – no, kurwa, to jednak piłkarz. Z drugiej – nie balował w klubie zaczepiając postronnych, nie wracał trafiony autem, nie bił się z nikim na mieście, ani nie przesadził z zachowaniem, które mogłoby mu przeszkodzić w dotarciu na wtorkowy trening. Nawet alkoholu wypił śmiesznie mało.
Wstrzymalibyśmy się więc z jakimiś karami z kosmosu i gromami na Marciniaka. Po pierwsze: gorsze dla piłkarza jest naszym zdaniem jednak całonocne melanżowanie na mieście, gdzie i o kontuzję, i o szamotaninę z policją jest dużo łatwiej. Po drugie: to Marciniak. Z Cracovii. Jeśli za coś go wypierdolić dyscyplinarnie, czy rozdawać kary, to za jego dyspozycję sportową, razem z kolegami z defensywy istniejącej tylko teoretycznie. Po trzecie: Skorupski, który jeszcze niedawno atakował bramkę Lornety z Meduzą, wczoraj bronił się przed napastnikami Manchesteru City. “Niemożliwe nie istnieje”. Po czwarte: jeśli faktycznie nie wydmuchał nawet pół promila, rozważalibyśmy na jego miejscu jakąś większą awanturę z policją.
Dlatego jeśli już mamy karać, to raczej za katastrofalną dyspozycję całej defensywy Cracovii, niż noc na izbie po zgarnięciu z własnego (!) mieszkania. Dla dobra futbolu, “Pasów” i logiki.
Fot.FotoPyK