Każdy kibic wie, że najgorsze miejsca na większości stadionów znajdują się za bramką. Bilety na te trybuny najczęściej chodzą w preferencyjnych cenach, głównie ze względu na ograniczone pole widzenia. Jeszcze przed kilkoma laty na tak zwane łuki można było wejść za symboliczną kwotę, a jedynym problemem była konieczność wcześniejszego przybycia na stadion i powalczenia o odpowiednio „wysokie” miejsce. Jeżeli wylądowało się w niższym rzędzie, równie dobrze można było iść do domu. I tak prawie nic nie było widać.
Na tej samej zasadzie łatwo wskazać miejsce na boisku, z którego najtrudniej ocenić przebieg wydarzeń. To oczywiście przestrzeń między dwoma słupkami lub – w szerszym ujęciu – całe pole karne. Doskonałe potwierdzenie tej dość banalnej tezy przyniosła dziewiąta kolejka Ekstraklasy i mecze Podbeskidzia z Górnikiem oraz Piasta z Cracovią.
Bramkarz bielszczan, Michal Pesković – mimo dwóch błędów przy golach i wyniku 0:3 – po meczu nie tracił dobrego humoru. Wypowiadał się tak: „Można by powiedzieć, że myśmy grali, a Górnik strzelał bramki. Wynik nie oddaje tego, co działo się na boisku”. Jak to się zwykło mówić, chyba oglądaliśmy jakieś inne mecze. Oczywiście pamiętamy o setkach Korzyma i Chmiela, które jednak nie zmieniają ogólnego odbioru całego spotkania. Rzut oka na statystyki rozwiewa wszelkie wątpliwości. Strzały na bramkę? 17-14 dla Górnika. Strzały celne? 12-4.
Po obydwu stronach mieliśmy też podobną liczbę niewykorzystancyh sytuacji. Problemem Podbeskidzia był jednak fakt, że zabrzanie mieli też sytuacje wykorzystane. Do przebiegu sobotniego meczu zdecydowanie lepiej pasowałoby zdanie, że Górnik grał i strzelał bramki, a Podbeskidzie ani nie grało, ani nie strzelało.
Z kolei Krzysztof Pilarz z Cracovii wypalił, że Piast niczym go w sobotę nie zaskoczył. Co z tego, że gliwiczanie przed starciem z „Pasami” strzelali średnio mniej niż jedną bramkę na mecz i w tym sezonie ani razu nie zdobyli czterech goli w jednym spotkaniu. Pilarza cztery bramki w plecy nie zaskoczyły i w sumie trudno się dziwić. Z taką obroną trzeba być gotowym na wszystko.
Co ciekawe, po meczu Pilarz podjął się też karkołomnego zadania obrony swoich defensorów: „Wina spada na obrońców i na mnie, a to wszyscy są odpowiedzialni. Zamiast bronić, to biegają nie wiadomo gdzie”. Jest oczywiście dużo prawdy w tym, że cały zespół broni. Trzeba było się jednak mocno nagimnastykować, by nie dostrzec, kto był największym problemem wczorajszej Cracovii. Trójka Marciniak, Żytko, Nykiel była zdecydowanie najgorsza na boisku, a bierność obrońców przy traconych golach wołała o pomstę do nieba.
Gdyby Cracovia nie miała w tyłach trzech parodystów, mniej bolałoby, że piłkarze ofensywni biegają nie wiadomo gdzie. Gdyby obrońcy „Pasów” nie stali jak słupy przy golach dla Piasta, w ogóle nie byłoby tematu słabej gry defensywnej całego zespołu. Fajnie, że Pilarz stara się zdejmować presję ze swoich kolegów, ale robi to w najgorszy możliwy sposób, który może prowadzić jedynie do podziałów w szatni.
Wniosek z obydwu wypowiedzi nasuwa się sam. Bramkarz, zwłaszcza sfrustrowany stratą kilku goli, nie jest najlepszym kandydatem do oceny boiskowych wydarzeń. Wydaje się, że bardziej wartościowy komentarz po wczorajszych meczach dałby nawet któryś z klubowych masażystów.